„Road to Nowhere” jest niewątpliwie jednym z największych przebojów zespołu Talking Heads. Wielu recenzentów podkreśla, że to co w nim najpiękniejsze, to galopujące bębnienie, jakby narrator jechał konno do celu. Tylko, że ten cel prowadzi donikąd. Świetna muzyka, aranżacja, chórki. I ten niepowtarzalny klimat. Sam autor, David Byrne, podkreślił w jednym z komentarzy, że ta piosenka traktowana jest przez zespół niemal jak ich hymn. Jest formą uczczenia daremności ludzkiej egzystencji. Skoro wszystko sprowadza się do prostej konstatacji, że rodzimy się, żyjemy i umieramy będąc w jakiejś drodze, która nigdzie nie prowadzi, to może w takim razie należy cieszyć się drogą, jazdą, podróżą? Tego typu rozważania mogą być (i pewnie są) pretekstem do zażartych dyskusji filozoficznych. Są zwolennicy właśnie takiego podejścia, że liczy się tylko droga i tacy, co uważają, że tylko perfekcyjnie zaplanowana podróż z jasno określonym celem będzie udaną wycieczką. Znajdą się też tacy,...