Przejdź do głównej zawartości

"Shape of My Heart"

 

„Shape of My Heart” to bez wątpienia jedna z najpiękniejszych ballad w dorobku muzycznym Stinga. Przekazanie głównej myśli zawartej w słowach piosenki jest  bardzo trudne z powodu wielu dwuznacznych metafor. Na szczęście wszelkie wątpliwości rozwiał ostatecznie sam autor, który wyjaśnił, że w utworze chciał stworzyć historię o hazardziście, ryzykującym dla wygranej tylko po to, żeby spróbować coś zrozumieć.

Bohater tekstu odkrywa więc logikę szczęścia i przypadku. Co więcej, rzadko pokazuje szczere emocje oraz uczucia. Szczelnie odgradza się od świata i ukrywa prawdziwą twarz za maską, która nigdy się nie zmienia. Jednak nasz bohater nie potrafi oszukać własnego serca. Jedynym prawdziwym uczuciem jakie żywi jest miłość do pewnej kobiety. Niestety ukochana naszego bohatera nie wierzy w szczerość jego intencji.

Ten fantastyczny utwór zaczął rozbrzmiewać w mojej głowie z powodu intensywnego powrotu najróżniejszych publikacji i wypowiedzi na temat autentyczności, zaufania i brania życia w swoje ręce. Zastanawiam się skąd się biorą te fale. Sam pisałem na te tematy w co najmniej 5 swoich artykułach. Sporo linijek poświęciłem też temu w swojej książce. A mimo to zagadnienie co jakiś czas staje się pierwszoplanowe. Tak jakby wcześniejsze uwagi przeszły bez echa. 

Widocznie żyjemy w kulturze cierpiącej na brak autentyczności i tęsknota za nią tym bardziej się zwiększa. Jeśli się zastanowić, to widać wyraźnie, że coraz trudniej jest nam zaufać nawet stałym partnerom biznesowym, współpracownikom, podwładnym. Podejrzewamy (często słusznie), że wszyscy mają założone maski. 

W głębi serca pragniemy, aby nasi liderzy, współpracownicy, rodzina i przyjaciele mówili prawdę i byli sobą. My sami także chcielibyśmy być wolni w wyrażaniu siebie, swoich opinii i potrzeb bez obawy, że zostaniemy ocenieni i skrytykowani przez innych. Co sprawia, że pomimo że tak bardzo czegoś chcemy jednak tego nie robimy? Co nas powstrzymuje, aby być autentycznym, skoro to tak silna potrzeba?

Moim zdaniem jesteśmy ofiarami wszechobecnego modelowania. Na każdym kroku widzimy próby wycinania naszych mózgów i zastępowania ich gotowymi programami.

Ze wszystkich możliwych kanałów (rodzina, szkoła, przyjaciele, praca, media, polityka) dociera do nas, że najważniejsze jest to, aby być lubianym i dopasowywać się do każdej sytuacji tak, aby nie odstawać, bo przecież pasować i być w harmonii z otoczeniem jest super. Co więcej, w związku z tym, że większość z nas ma przekonanie o swojej niedoskonałości – to tym bardziej próbujemy się dopasować. I każdego dnia stajemy się lepszą wersją kogoś, kto będzie pięknie wpasowywał się w ogólnie przyjęte standardy. 

  • Jeśli nie zastosujesz sprawdzonej metody X, to nie sprzedasz.
  • Jeśli nie napiszesz CV w takiej formie, to nikt nie przeczyta
  • Jeśli nie postawisz sobie takich i takich celów, to nic w życiu nie osiągniesz.
  • Jeśli nie będziesz myślał pozytywnie, to prosisz się o swój koniec.

Długo tak można wymieniać. A gdzie tutaj jestem JA? Przecież wciskają mi recepty na siebie a nie na mnie.

Zapytasz: I co w tym złego? Nic. Tym bardziej, że każdy cię skwapliwie zapewni, że to twój wybór. To, że w tym właśnie momencie zapominasz o sobie, to także tylko twoja sprawa. 

Poważnym utrudnieniem jest to, że autentyczność jest bardzo różnie interpretowana. Po pierwsze dlatego, że nie ma jednoznacznej definicji, czym ona jest. Po drugie, wymaga wglądu w siebie, analizy myśli i zachowań, ale przede wszystkim życia w zgodzie z prawdą (też trudno określić czym ona jest), wyrażaną poprzez mówienie tego co myślimy. To powoduje, że boimy się ośmieszenia i odrzucenia oraz życia poza przyjętymi wzorcami i oczekiwaniami społecznymi.

Co zatem będziesz z tego miał, że jednak będziesz autentyczny w relacjach, w domu, w pracy, na ulicy? Kłopoty? Wielu z nas tak uważa. 

Idąc dalej, często zastanawiamy się czy autentyczność (szczególnie w biznesie) w ogóle jest możliwa. Po doświadczeniach z wykorzystywaniem NLP do manipulacji czy chociażby po licznych aferach sprokurowanych przez przestępcze grupy działające w tzw. piramidach finansowych, a rzutujących niestety niesłusznie na reputację całej branży MLM, stajemy się sceptyczni.

Ale nie tylko to. To są pewne skrajności. Bardziej szkodliwa jest codzienność w postaci prania mózgu pod hasłem: „Zaprojektuj siebie”. Niezliczone poradniki, specjaliści od kreowania wizerunku, mówcy motywacyjni przekonują, że jeśli czegoś naprawdę pragniemy, to możemy przejść metamorfozę, stworzyć siebie i być tym, kim chcemy. A ja mam duże wątpliwości czy rzeczywiście można wymyślić siebie od nowa i, jak w jakimś programie graficznym, poprawić obraz swojej osobowości. Czy na pewno wtedy tworzymy siebie, czy raczej kopię kogoś zupełnie innego? I czy ja tak naprawdę chcę być tą podróbką, czy mi to wmawiają, tak jak wcześniej w szkole pokazując obrazek wzorowego ucznia? Tylko wysokiej rangi specjaliści rozumieją ten niuans i rzeczywiście potrafią wzmocnić człowieka. Znaczna większość (stwierdzam z ubolewaniem) to kowale robiący za stomatologa. Pod szyldem wyzwalania autentyczności zabijają w człowieku jej resztki. Masowość tego zjawiska sprawia, że za nią tęsknimy. Odczuwamy jej brak, gdziekolwiek się nie obejrzymy.

Nie bez znaczenia dla tej nostalgii jest to, że my jednak czujemy, że garnitur jest za duży i to, że marynarka niby leży świetnie, jak patrzę w lustro, ale wiem też, że sprzedający właśnie zgarnął kawal materiału na moich plecach. Jak puści, to wszystko zacznie zwisać. Godzimy się z tym do momentu znalezienia alternatywy, o której istnieniu zazwyczaj nie mamy pojęcia. To jest powód, dla którego dajemy się nieść fali. Swoim kosztem. Pokazują nam co jest lub powinno być naszym marzeniem. Swoje własne albo powinniśmy zmienić, albo całkiem wyciąć. Jak zatem mamy być autentyczni? A potem jak mają nam zaufać, jak widzą jakiegoś cyborga? I w końcu jak mamy być szczęśliwi?

Sterowaniu naszym życiem pomagają świetnie brzmiące teorie. Respekt wynikający z porównania jakiegoś uznanego myśliciela i mnie, marnego pyłku, powoduje, że nie wierzę w to, że moje uczucia są ważne.

  1. Weźmy za przykład takiego Maslowa, który stworzył koncepcje będące zwykłym uogólnieniem jego własnego życiorysu. Sam Abraham Maslow był zatem modelowym człowiekiem własnej teorii. Pośród różnych składników psychologii humanistycznej przez niego proponowanej, dwa zasługują na największą uwagę: powszechnie znana koncepcja hierarchii potrzeb i towarzysząca jej zasada samourzeczywistnienia. Wedle tych koncepcji po osiągnięciu pewnego poziomu zaspokojenia potrzeb niższego rzędu (na przykład biologicznych, potrzeby bezpieczeństwa lub szacunku), przychodzi czas na samoaktualizację, na zaplanowanie siebie samego i realizację tego planu. Co z tego, że ta teoria jest dzisiaj skrajnie niezgodna z wiedzą psychologiczną? Jest popularna do dzisiaj, zwłaszcza w kręgach biznesowych. Oprócz studentów i wykładowców psychologii, mało kto słyszał chociażby o Bruno Bettelheimie, który niewiele lat później na podstawie obserwacji zachowań więźniów obozów koncentracyjnych, wykazał zbyt daleko idącą ogólność i nietrafność wspomnianych tez. Okazuje się, że pomysł Maslowa, chociaż niezbyt zgodny z danymi empirycznymi, był na tyle „elegancki”, że idea samorozwoju, samorealizacji, planowej zmiany – jakkolwiek to nazywać – pozostawała obecna w przestrzeni społecznej i sprzedawała się jak cieple bułeczki. A w wielu kręgach nadal żyje.

  2. Jak mam być autentyczny, jak wszyscy mi wmawiają, że mam zawsze i wszędzie myśleć pozytywnie? A jak dopuszczę trochę czarnowidztwa, to, który grzech popełniam? Jak to ogarnąć? To być sobą, czy nie być?
    Już w przedszkolu słyszysz: „jeśli czegoś bardzo pragniesz, to możesz to mieć”, „jeśli tylko uwierzysz w swoją szansę, na pewno się uda” i wiele innych podobnych sformułowań.
    Na koncepcję pozytywnego myślenia składają się w istocie dwa zjawiska. 

    👉Zdolność do przekonania siebie samego, że podejmowane działania przyniosą oczekiwane rezultaty, czyli że będzie to, czego pragniemy.
    👉Przekonanie, że za pomocą procesów mentalnych można przekształcić obraz danych zdarzeń czy faktów z negatywnego na pozytywny. Czyli jeśli wiemy, czego chcemy i jeśli chcemy, żeby było dobrze, to będzie dobrze.

    Idea pozytywnego myślenia należy do tak ponętnych wytworów ludzkiego umysłu, że w najmniejszym stopniu nie przeszkadza jej sprzeczność z faktami. Tematem zajęło się wielu wybitnych psychologów. Najczęściej wymieniane nazwiska w tym kontekście to: Neil D. Weinstein, Gabriele Oettingen i Dariusz Doliński. Prace tych naukowców poddały tę koncepcję w wątpliwość. Udowodnili, że pesymizm strategiczny i myślenie negatywne są bardziej pragmatyczne. Odkryli również, że myślenie pozytywne może być po prostu substytutem wyniku podjętych działań. Osoby myślące pozytywnie mogą „skonsumować” wynik w wyobraźni. Mają dobre samopoczucie nawet wtedy, kiedy wynik nie zostanie osiągnięty. W sensie efektywności uzyskania rezultatu jest to różnica.
    Nie chodzi mi o podważanie roli pozytywnego myślenia, tylko o umieszczenie go we właściwym miejscu i nierobienie ludziom wody z mózgu. Bo to jest zwykle przyczyną odchodzenia od autentyczności. Marszu w kierunku czegoś abstrakcyjnego coraz dalej od JA. Pozytywne myślenie jest dobre w wielu obszarach, ale chociażby przewidywanie ryzyka w przypadku podejmowania decyzji finansowych nakazuje raczej chłodno spojrzeć na dostępne fakty, niż dać się ponieść hurraoptymizmowi. 

  3. Bardzo nierzetelne jest też głoszenie poglądu, że wystarczy chcieć. Punkt powiązany z tym przedstawionym powyżej. Pragnienie owszem, uruchamia sekwencję zdarzeń, a na pewno działań. Nie można jednak pominąć pewnej zależności, jeśli nie chcemy bujać w obłokach. Otóż mamy taki trójkąt:

    👉Wymagania, jakie przed nami stoją (nieważne, czy sami je sobie postawiliśmy, czy pochodzą z zewnątrz).
    👉Warunki, w jakich realizujemy działanie, (a te mogą sprzyjać lub przeszkadzać naszym zamiarom).
    👉Umiejętności lub kompetencje przez nas posiadane.

    Jeśli te trzy elementy są ze sobą zharmonizowane, nabieramy przekonania, że wszystko zależy tylko od nas. Ocknięcia doznajemy jednak dosyć szybko, gdy okazuje się, że nasze kompetencje nie dorastają do wymogów zadania albo są niedopasowane do warunków, w jakich przychodzi nam funkcjonować. Jedną z najbardziej przekonujących mnie prawd psychologicznych jest twierdzenie, że wszelkie działania, niezależnie od tego, kto je wykonuje, są determinowane także i w dużym stopniu przez charakterystykę warunków.

  4. Znać odpowiedź na pytanie „jak?” to wielka sprawa, ale co innego poznać ją samodzielnie, a co innego dostać ją od kogoś w formie gotowca. Szczególnie od kogoś, kto nie zawsze dobrze rozumie pytanie. Inną wagę będzie miało zagadnienie, jak dojechać stąd na Plac Trzech Krzyży, a inną jak stać się duszą towarzystwa czy w jaki sposób stać się bardziej empatycznym człowiekiem. Niezależnie od tego szukamy pomocy. I w sprawach dużych, ale też w małych. Zapotrzebowanie na doradców wszelkiego rodzaju rośnie. Mimo tylu obaw i jawnej sprzeczności pomiędzy obroną JA i rezygnacją na rzecz kopia ON. Upatrywałbym tego w dwóch czynnikach: pragnieniu, aby uwolnić się od myślenia i niechęci do brania na siebie odpowiedzialności, a tym samym, aby ewentualną porażkę odłączyć od JA. Oddanie się w ręce coachów jest typową strategią defensywną. Grozi jednak odejściem od JA, jeśli trafimy na nieodpowiednią osobę.

W dyskusji o zmianach rozwojowych w obrębie JA bardzo istotne są dwie kwestie: czego te zmiany mają dotyczyć i jakie są powody podejmowania zmian. Kreowanie upragnionej wersji JA może obejmować trzy aspekty: zmiany umiejętności, zmiany cech a niekiedy nawet zmiany tożsamości.

  1. Nabywanie nowych umiejętności to najczęstszy i najbardziej podstawowy tor zmian. Czegoś do tej pory nie potrafię, postanawiam więc z jakiegoś powodu się tego nauczyć. Nie potrafię pływać, nie umiem prowadzić samochodu, nie umiem gotować, obsługiwać komputera, więc biorę się do pracy i trenuję. Z drugiej strony, nie umiem zachować się na bankiecie, na przykład nie bardzo wiem, kto komu powinien się przedstawiać, do kogo podejść, a na kogo ewentualnie poczekać. Jeszcze inną kwestią jest brak pewnych doświadczeń. Nigdy nie szukałem pracy. Nie wiem jak się za to zabrać, więc postanawiam się tego nauczyć. Można się uczyć przez obserwację, przyglądając się, jak robią to inni. Przez instrukcję, gdzie najlepszym przykładem jest korzystanie z książki kucharskiej. Można się uczyć przez skojarzenia bodźców czy przez skojarzenia własnego działania z pozytywnymi konsekwencjami. Wreszcie można dokonywać odkryć i wyniki tych odkryć przechowywać w pamięci. Pozyskiwanie umiejętności jest czymś zrozumiałym. Na tym bazują wszelkie szkolenia. Pytanie tylko, czy rzeczywiście są potrzebne i czy nie wpaja się człowiekowi, że narzędzie zastępuje jego samego. Jak widać nawet tak proste oddziaływania mogą znacznie oddalić nas od autentyczności. Jeśli nauczą mnie jaką mam mieć minę, jakie pytania zadać czy ile czasu prowadzić rozmowę, mogę zostać odebrany jako całkowicie inna osoba niż jestem. Tutaj najlepszą wizytówką jest zachowanie większości sprzedawców w stosunku do klienta, które kompletnie nie jest tolerowane przez tych samych sprzedawców, kiedy sami są klientami. To przecież klasyczne rozdwojenie jaźni.

  2. Przedmiotem zmiany rozwojowej mogą być też cechy. Ktoś myśli na przykład „muszę być bardziej cierpliwy”. Ktoś inny chce być empatyczny, a jeszcze inny postanawia być inteligentny. Z daleka widać splot niejasności i problemów, na jakie musimy się tu natknąć. Nie uciekniemy od niewygodnych pytań. Po pierwsze, czy i na ile dana cecha jest wyuczalna? Na przykład, czy psychopata może nauczyć się wrażliwości emocjonalnej? Czy osoba impulsywna naprawdę może nauczyć się cierpliwości? A nawet jeśli, to jakim kosztem? I czy nie warto tej energii poświęcić na coś innego? Co da większe korzyści i będzie spójne z JA? A czy osoba mało inteligentna może polepszyć znacząco swój iloraz inteligencji? Czy raczej wyłącznie lepiej napisać test? Czy zmiana jednego aspektu, nawet spora, oznacza zmianę cechy? Wątpliwe. Bo czy to, że ktoś przestał rzucać talerzami, ale nie przestał reagować silnym pobudzeniem na każdą przeszkodę, oznacza, że stał się mniej impulsywny?

Tutaj można przywołać szereg przykładów z dziedziny rekrutacji. Pracodawcy szukają jednorożca. Kandydat nie może być za stary, za gruby, za chudy, za niski, za wysoki. Wiec kandydat nie sprzedaje siebie tylko odgrywa jednorożca, bo tak go ustawili doradcy. I kabaret zamiast się skończyć, to się rozwija. Nikt już nie jest sobą, bo JA nie kupią.

***

Skoro świat ucieka od autentyczności mimo, że mu jej coraz bardziej brakuje, to czy warto o nią zabiegać? Wystawiać się na pośmiewisko, albo (o zgrozo) na bycie frajerem? 

Wg mnie korzyści jest mnóstwo. Autentyczność daje przede wszystkim wolność w wyrażaniu siebie, mówieniu co myślisz i czujesz. W ten sposób w dużym stopniu porzucasz swoje ograniczenia (obawy, strach przed oceną, manipulacje) i z pełną wiarą w siebie realizujesz swoje cele i marzenia. Akceptujesz siebie w pełni i masz lepszy kontakt zarówno z sobą jak i innymi ludźmi. Jest ci po prostu dobrze z samym sobą, lubisz tego gościa w lustrze, a przez to masz więcej energii a mniej stresu. Po prostu warto być sobą – „Bądź sobą, inni są już zajęci”, że użyję wysłużonego już wszędzie cytatu z Oskara Wilde’a. Autentyczność w biznesie wyróżnia ciebie i twoje usługi oraz sprawia, że twoja marka staje się nie do skopiowania. To jest tak naprawdę jedyna twoja przewaga. Wszystko inne jest do skopiowania. Twoja autentyczność pomaga ci docierać do twoich idealnych klientów. Stajesz się dla nich bardziej atrakcyjny. Bo autentyczność ma siłę przyciągania. Kontakt z klientem to przepływ energii. Jeśli płynie z twojego prawdziwego JA – jest pociągająca, bo jest jedyną i niepowtarzalną energią w całym wszechświecie. Jest po prostu twoja. Kiedyś myślałem, że to takie pitolenie ludzi omamionych filozofią Dalekiego Wschodu. Teraz po latach, mając bardzo duże doświadczenie – chylę czoła. Pełny respekt. Kontakt z klientem to wymiana emocji. Te pozytywne ujawniają się tylko w atmosferze autentyczności i to ona pozwoli ci osiągać w biznesie więcej i więcej. Raz możesz oszukać. Może dwa, ale takie podejście zawsze kończy się bolesnym upadkiem

Jeden z moich mentorów (dokładnie 25 lat temu) zapytał mnie: „Czy chcesz być szczęśliwy, czy chcesz, aby szczęśliwy był cały świat oprócz Ciebie?” A potem dodał: „Jeśli wybierzesz życie w zgodzie ze sobą to – na końcu jest nagroda, której nie da się kupić za żadne pieniądze – wygrywasz Siebie.

To miało wielki wpływ na to jakim jestem człowiekiem. Bardzo skróciło mi drogę, bo dojście do samoświadomości to często długotrwały proces. 

I jeszcze jedno. Jak na początku lat 90-tych XX w. wchodziły do Polski duże korporacje, potrzebowały ludzi. Nikt z nas nic wtedy nie umiał. Oferowaliśmy siebie. Bez ściemy, bo nikt nas tego jeszcze nie nauczył. Pracodawca nie kupował ukształtowany przez doradców model, tylko Emiliana, Joannę, Wojtka. Potrafił zaryzykować, że z nich będzie chleb, bo mają zapał, błysk w oku i wyglądają na sympatycznych, inteligentnych i odważnych ludzi, którzy będą wdzięczni za naukę. Można było? Czy to aby nie za takim czymś nam się kręci łza w oku?

Bohater piosenki Stinga zakładał maski. Gdy je zdjął, kobieta, którą kochał, nie uwierzyła mu. Musiało boleć. W filmie, książce czy piosence zazwyczaj wszystko jest przerysowane. W życiu jest inaczej. Owszem, tylko, że jak na złość (w tym przypadku) jeszcze silniej przerysowane jest…życie.

------------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów...

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii...

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z...