Przejdź do głównej zawartości

"Money"

 

„Money” to ironiczny komentarz do ludzkiej zachłanności oraz jej negatywnych skutków. David Gilmour (który wykonuje tutaj główny wokal, mimo że autorem słów jest Roger Waters) opisuje tytułowe pieniądze jako „paliwo” współczesnego świata. Chociaż bogactwo bywa nazywane „zbrodnią” i „źródłem wszelkiego zła” (jak w Biblii), pozwala przecież materializować marzenia: „kawior, prywatny odrzutowiec, własna drużyna piłkarska”.

Podwójny stosunek do fortuny – moralny ciężar walczący z zachłannością - odzwierciedlają słowa otwierające pierwszą i drugą zwrotkę: „kaso, wynoś się” i „kaso, wracaj” – jak gdyby podmiot liryczny nie mógł zdecydować się, czy oddać swoje dochody biednym, czy mimo wszystko kupić upragniony nowy samochód.

W finale kompozycji słyszymy fragmenty krótkich wywiadów, nagrywanych przez Rogera Watersa z różnymi ludźmi, obecnymi w studio Abbey Road podczas pracy nad płytą „Dark Side of the Moon”. Padają tutaj odpowiedzi na pytania: „kiedy ostatni raz zachowywałeś się w zapalczywy sposób?” i „czy miałeś rację?”.

Charakterystycznym elementem „Money” jest nietypowe dla muzyki rockowej metrum 7/4. Był to wówczas jedyny utwór o takim metrum, notowany na czołowych pozycjach list przebojów.

Miałem już nie pisać, ale postanowiłem zabrać głos w niezwykle obecnie modnej kwestii widełek płacowych w ogłoszeniach o pracę. Proste komentarze pod postami nie byłyby wystarczające, aby przedstawić w miarę wyczerpujące uzasadnienia. Stąd pomysł na chwilowe odstępstwo od podjętej decyzji i wypuszczenie jeszcze jednego artykułu.

Pieniądze zazwyczaj budzą emocje, a widełki płacowe nie dotyczą niczego innego. Zazdroszczę ludziom, którzy potrafią wszystko ujmować w kategoriach czarne-białe, dobre-złe. To na pewno wygodne i nie wymagające gimnastyki w walce z niuansami. Nie trzeba się skupiać na większości aspektów życia, które jak na złość mają zazwyczaj wiele odcieni szarości. Jednym z nich jest moim zdaniem podejście do tych nieszczęsnych widełek.

Jakże łatwo jest formułować opinie, że jak nie ma podanego przedziału wynagrodzenia w ogłoszeniu o pracę, to mamy do czynienia z firmą, która ma intencje oszukać kandydata i zapłacić mu jak najmniej. Pewnie takie też są (ja na szczęście na takie nie trafiałem), ale to świadczyłoby o krótkowzroczności pracodawcy. Ile czasu utrzyma pracownika źle opłacanego? Tylko tyle, ile potrzebne mu będzie do znalezienia nowej posady. O zgubnych skutkach zbyt dużej rotacji wiedzą już nawet słabo wyedukowani menedżerowie. Ci, co mimo to pchają się w te klimaty mają problemy z rozumem, a dla takich rzeczywiście nie warto pracować.

Koronnym argumentem oburzonych niepublikowaniem widełek jest brak szacunku do człowieka i jego czasu. I tutaj chyba dochodzi do najprostszego z możliwych pomylenia pojęć. Bo jakie marnowanie czasu? Jeśli masz ortodoksyjne nastawienie, że brak widełek eliminuje cię z procesu rekrutacji, to do niego nie podchodzisz. Czyli problem ma pracodawca, ponieważ będzie miał mocno ograniczony spływ kandydatów. W takim ujęciu nie robi źle tobie tylko sobie. Rzeczywiście beznadziejne są jedynie sytuacje, gdzie kandydat przechodzi przez kilka etapów, a na koniec okazuje się, że nie ma płaszczyzny porozumienia co do finansów. Wtedy pełna zgoda. Ale to świadczy znowu bardziej o niedojrzałości pracodawcy ogólnie we wszelkich procesach. Przecież on stracił tyle samo czasu co kandydat, a nawet więcej jeśli taką grę prowadził z wieloma kandydatami i w jury było kilka osób. Nie widełki są problemem tego pracodawcy. Ma znacznie większe.

Oczywiście macie prawo uważać, że już samo przeczytanie ogłoszenia i potem wysłanie CV to jakiś nakład pracy, ale szczerze - jaki to wysiłek? CV w dzisiejszych czasach posiada prawie każdy, a ten, który się go jeszcze nie dorobił ma przynajmniej pretekst, aby je sobie wreszcie stworzyć. Jeśli twoja aplikacja zostaje wybrana do następnych etapów to jest prośba o podanie oczekiwań (najczęściej taka pozycja jest już w formularzu aplikacyjnym). Jeśli mieszczą się one w budżecie to gracie dalej, jeśli nie, to ustala się granice elastyczności po obydwu stronach. Nikt o zdrowych zmysłach nie traci czasu. Pracodawca też ma inne obowiązki, o czym wielu zapomina w ferworze walki patrząc wyłącznie z własnej perspektywy. Chyba, że pierwsza rozmowa telefoniczna jest już takim nadużyciem w waszej ocenie.  Jeśli jednak nie, to w praktyce można przyjąć, że widełki nie są konieczne. Warunek – kwestie dopasowania finansowego ustala się na tyle wcześnie, aby obie strony nie marnowały wspomnianego czasu.

Ustaliliśmy, że podanie widełek na pewno pomaga. Zwiększa efektywność ogłoszeń o pracę. Buduje wizerunek firmy wiarygodnej, transparentnej. Z tym nie ma sensu nawet polemizować. Pojawia się zatem pytanie, dlaczego firmy mimo wszystko wybierają niekiedy trudniejszy wariant? Bo wszystkie są nic nie warte, mają złe intencje? Czy nie wydaje się wam, że właśnie takie podejście jest absurdalne? To by oznaczało, że w większości organizacji nie powinniśmy pracować. Różne badania w Polsce określają, że te podające widełki to ok. 15%. Reszta wciąż się wstrzymuje.

Powodów jest tyle, ile firm. Często wcale nie stoją za tym złe intencje, a wręcz przeciwnie. Trzeba byłoby trochę poszperać, aby zebrać listę tych najbardziej reprezentatywnych. To co mnie się kojarzy w pierwszej kolejności:

  1. Firma jest w trakcie porządkowania systemu wynagrodzeń. Popełniła w przeszłości kilka błędów i musi je wyprostować. To proces, który nie trwa 2 dni. Przez 30 lat dominowała praktyka, że zarobki są utajnione. Sprzyjało to pojawianiu się rozbieżności. Do tego dochodzi staż pracy, rozszerzone obowiązki niektórych pracowników na tych samych stanowiskach i wiele innych czynników z uwarunkowaniami obecnego rynku pracy włącznie. Dopóki firma tego solidnie nie ułoży dużym zagrożeniem jest ujawnienie, że jest gotowa przyjąć kogoś za stawkę, którą dostają dotychczas zatrudnieni będący w firmie od wielu lat lub podanie zbyt niskiej bazującej na obecnych płacach, a niestety zbyt mało atrakcyjnych aby kogoś pozyskać. Powiecie, że dogadując się z nowym pracownikiem po cichu tylko pogłębią prostowaną właśnie patologię. No właśnie nie. Wolą liczyć na to, że nie podając widełek znajdą kogoś skłonnego zmieścić się w określonych realiach, choć to o niebo trudniejsze niż neon z najbardziej atrakcyjnym wynagrodzeniem w branży. Ciekawe dlaczego w Wielkiej Brytanii, która jest przykładem najbardziej dzisiaj transparentnego rynku pracy, dano sobie na wprowadzenie nowych zasad aż 4 lata?

  2. Widełki są pożądane, ale ponieważ w Polsce dopiero rodzi się w bólach ta tendencja (w przeciwieństwie do wspomnianego UK) to kandydaci nie rozumieją, że te granice są uzależnione od kompetencji. Widzą tylko górny pułap. W praktyce trudniej wytłumaczyć, że kandydat zasługuje na tę niższą kwotę, skoro się zafiksował na tej górnej. Zdecydowanie łatwiej pracodawcom to wyjaśnić podczas rozmowy. Skoro kandydat oczekuje komfortu, to dlaczego takie oczekiwania odbieramy drugiej stronie?

  3. Widełki ograniczają liczbę kandydatów o tych, którzy mają większe wymagania i nawet nie ma możliwości dokonania korekty w górę dla dobrego kandydata, bo się po prostu nie zgłosi. Jestem tego najlepszym przykładem. Dwa razy podjąłem pracę w firmach, gdzie nawet bym nie zaaplikował gdybym zobaczył widełki, ponieważ pierwotnie określony budżet był zbyt niski w stosunku do moich oczekiwań. Jakoś się dogadaliśmy na lata, bo doszło do rozmów.

  4. Wiele firm ma obawy (one znikną wraz z rozwojem transparentności), że podając od razu poziom wynagrodzenia ściągają wyłącznie kandydatów, dla których liczą się tylko pieniądze, a pozostałe wartości są nieistotne. Po co się zatem mówi o atmosferze, well-beingu, znaczeniu liderów, jak tylko kasa się liczy? To jeśli pieniądze się zgadzają to wtedy możemy pogadać o reszcie, czy najpierw o pracy, a potem czy pieniądze się zgadzają? Dla każdego przypadku pewnie inna kombinacja jest tą najwłaściwszą. Patrząc jednak na motywatory jest ich znacznie więcej niż tylko poziom wynagrodzenia. Mało tego, są ludzie, którzy jak nie widzą ceny produktu, to się odwracają na pięcie, ale są też tacy, którzy zainteresowani są autentycznie produktem i po prostu zapytają o cenę, aby sprawdzić czy im ona odpowiada. Wielu pracodawców woli stawiać na tę drugą grupę.

  5. Są przedsiębiorstwa oferujące relatywnie nie za wysokie wynagrodzenie podstawowe, ale duże możliwości w dodatkach premiowych, o których chcieliby kandydatowi opowiedzieć. Nie mają jednak możliwości bo kandydat się nie zgłosi. Pokazanie natomiast widełek wraz z premią np.     10 000 - 20.000 wygląda na pierwszy rzut oka niepoważnie i rodzi domniemanie, że to jakiś MLM.

  6. Spotkałem się również z argumentem, że firmy nie chcą podawać na tacy bezpośredniej konkurencji siatki płac u siebie. Wydaje się on bardzo słaby szczególnie w kontekście szeroko dostępnej wiedzy, którą można pozyskać chociażby z dużej liczby przeprowadzanych cyklicznie raportów płacowych publikowanych przez instytucje związane z HR, ale jakie mamy podstawy aby tego stanowiska nie uszanować?

  7. I wreszcie kwestia porównania stanowisk pracy. To samo nazewnictwo może dotyczyć różnego zakresu obowiązków, którego w ogłoszeniu nie sposób wystarczająco precyzyjnie opisać, aby nie miało ono długości litanii do najświętszego serca Jezusowego.

Mógłbym wymienić więcej przypadków. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że na każdy argument znajdzie się kontrargument. Nie zamierzam jednak walczyć z przekonaniami, a jedynie pokazać, że w tym samym pomieszczeniu światło pada inaczej na obraz w zależności od tego, w którym kącie staniemy.

Moim zdaniem problemem nie jest brak informacji o przedziale płacowym w ogłoszeniu, tylko ukrywanie tych kwestii. Dopiero to wskazuje na złe intencje. Jeśli rekruter informuje o tym w pierwszych zdaniach rozmowy z wybranym kandydatem na etapie selekcji aplikacji, to jest ok, ponieważ wtedy kandydat może świadomie podjąć decyzję czy warto angażować swój czas w projekt. Rekruter ma możliwość uzupełnienia potrzebnych kandydatowi elementów. Nie trąbi się o zasadach wszystkim, tylko tym wykazującym wstępne zainteresowanie.

W aplikacji kandydat zawsze podaje poziom oczekiwanego wynagrodzenia. Podejmuje się rozmowy z tymi, którzy mieszczą się w budżecie. Ryzyko, że kandydatowi da się mniej niż oczekuje właściwie nie istnieje (pomijając patologie). Domniemanie, że wybiera się kandydata najtańszego ze stawki zaprzecza profesjonalnemu procesowi rekrutacyjnemu. Wybiera się pewien zbiór kompetencji i osobowości pasującej do zespołu w ramach przewidzianego na daną pozycję budżetu. Brak pokazania wynagrodzenia nie musi oznaczać próby robienia głupich oszczędności. Założeniem jest przecież rekrutować na lata, a nie na 3 miesiące. Jeśli pracownik (dobry) nie będzie czuł, że jest odpowiednio wynagradzany - odejdzie. Rozsądne firmy to wiedzą. Dodatkowo łatwo jest podać sensowne widełki wynagrodzenia przy stanowiskach pierwszej linii. Zdecydowanie trudniej przy menedżerskich. Tutaj jest na rynku zbyt duży rozrzut i firmy potrafią być elastyczne, ale najpierw muszą poznać kaliber kandydata, aby zdecydować o skali podniesienia wartości oferty.

***

Żeby było do końca jasne. Ja jestem za wprowadzeniem transparentności. Namawiam do tego swoich klientów. Rozumiem jednak różne uwarunkowania i nie mam bolszewickich zapędów. Widełki pomagają przecież nie tylko kandydatom, ale wszystkim. Pracodawcom i zewnętrznym rekruterom też. Wszyscy mają łatwiej. Aby do tego doszło musi jednak po pierwsze dojść do zwiększenia powszechnej świadomości i po drugie do uporządkowania wielu procesów na ogólnie rozumianym rynku pracy. Droga do transparentności jest długa. Ważne, że się zaczęła, ale równie istotne jest to, żeby nie obrażać się na to, że na wielu odcinkach trzeba podążać stromo pod górę. Brałem udział w kilkudziesięciu rekrutacjach. W żadnej nie były podane widełki. I żyję. Mało tego. Chyba zaledwie dwie były mało profesjonalne. Pozostałe były bez zarzutu. Może mam szczęście, a może wcale z tymi rekrutacjami nie jest tak źle, jak głosi utarta opinia. W każdym fachu są wirtuozi, rzemieślnicy i partacze. W branży rekrutacyjnej podobnie, bo niby dlaczego miałoby być inaczej?

Czy o tym decydują wyłącznie widełki? Moim zdaniem warto się nad tym zastanowić, bo „Money” to tylko jeden z wielu elementów. Podobno.

Wolałbym, aby moi klienci zamieszczali widełki w ogłoszeniach. Potrafię jednak uszanować ich decyzję. I paradoksalnie nie jest to takie trudne, ponieważ z ogłoszeń pozyskuję znacznie mniej kandydatów niż z kontaktów, gdzie aby zainteresować kogokolwiek ofertą i tak musimy poruszyć temat wynagrodzenia.

--------------

Emilian Wojda

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany