To jeden z tych utworów, który już po kilku pierwszych taktach wbija mnie w glebę. Jestem wręcz przytłoczony. Po prostu kopie mnie prosto w serce. Słowa mogą oznaczać wszystko, co chcesz, żeby znaczyły dla ciebie, ale to właśnie w dźwięku tkwi magia tej piosenki. Dokładnie we wnętrzu, jakkolwiek by go nie definiować. Piosenka jest niewątpliwie melodyjnym, a zarazem ekstremalnym zapisem smutku. Jej słowa, jak już wspomniałem, można czytać na wiele różnych sposobów. Pozostawiają spore pole do interpretacji. Można tę piosenkę potraktować jak opowieść o depresji, o alienacji i nieprzystawalności do otoczenia. O momencie w życiu kiedy odkrywamy, że świat wcale nie jest tak uroczym miejscem jak sądziliśmy. Wokalistka Beth Gibbons snuje tutaj historię przygnębienia, które ogarnęło całe życie bohaterki tej opowieści. Jej stan porównuje do burzy, która każdego ranka trzaska piorunami. Poranki, choć powinny przynosić ulgę przychodzącą wraz z dziennym światłem, w jej przypadku sieją jeszcze...