Przejdź do głównej zawartości

"Stairway To Heaven"


Utwór "Stairway To Heaven" grupy Led Zeppelin jest uważany za jedną z najwspanialszych ballad rockowych wszech czasów. Jeśli chodzi o przesłanie zawarte w tekście piosenki, to nawet Robert Plant przyznaje, że do dziś interpretuje go różnie. W zależności od tego, w jakich okolicznościach się za to bierze, piosenka ma dla niego inny przekaz, mimo że sam napisał wszystkie słowa.

Jasny jest jedynie początek utworu, opowiadający o kobiecie, dla której najważniejsze są pieniądze. Kupuje sobie tytułowe schody do nieba. Myśli, że tylko poprzez dobra materialne może osiągnąć szczęście.

Dalsze słowa stają się coraz bardziej enigmatyczne. Autor zabiera nas w podróż, której przesłanie zależy od tego, czego będziemy w niej szukać. Możliwe, iż popularność tego kawałka bierze się właśnie z tego, że jest tak otwarty na interpretacje. Każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Ja pomyślałem o tej piosence właśnie ze względu na konstrukcję jej tekstu. Wszyscy rozumieją frazy o pieniądzach, kupowaniu szczęścia, a zaczynają się gubić wychodząc poza ten obszar.

Jeszcze nigdy nie odebrałem tak wielu telefonów w stosunkowo krótkim czasie jak ostatnio z pytaniem: co dalej?

Dzwonili głównie moi dawni podwładni. Z różnych firm. Nawet z tych, w których już nie pracuję od ponad 20 lat. Z jednej strony jest to niezwykle budujące, że wsparcia szukają właśnie u mnie, a z drugiej jednak przerażające, ponieważ jest świadectwem tego, że coś im się posypało. Potwierdzili to zresztą w rozmowach. 

Wiele osób mocno przeżyło zderzenie z rzeczywistością, którą ukształtowała pandemia. Jeszcze się nie skończyła i nastąpiło walnięcie ze strony wojny w Ukrainie. Nagle ludzie muszą zdawać nieplanowane egzaminy, najczęściej nie wiedząc, co się dzieje. Jedni mają poczucie utraty kontroli. Wpadają w stany lękowe. Inni odkrywają w sobie moc, której się nie spodziewali. Wielu zaczęło proces przewartościowania podejścia do świata. Niezależnie od przypadku, wspólnym mianownikiem jest stan, który wyrażali dawno temu punkowcy: „Nie widzę dróg, zaćmił mi się Bóg”.

Zacząłem dociekać, skąd się bierze to, że ja sam raczej nie szukam pomocy, a inni tak się z kolei garną do mnie. Odpowiedź okazała się w sumie dość prosta. Nigdy nie działałem wg kopiowania jakiegoś wzorca. Nigdy nie zakładałem masek. Działam w zgodzie z wartościami, które szanuję. Potrafiłem jednego dnia zdecydować o porzuceniu dobrze zapowiadającej się kariery, aby zaopiekować się bliską mi osobą. Przyszłość nie była dla mnie nigdy przerażająca, bo traktowałem ją jako niewiadomą z zasady, wiedząc, że największe frustracje są spowodowane najczęściej tym, że ta nie pokryje się z przyjętymi założeniami. A już tutaj jest poważna pułapka, bo przecież planujemy na podstawie przeszłości, która z uwagi na tempo zmian nie musi się powtarzać. Nie oznacza to, żeby nie planować, ale nie wpadać w panikę, kiedy coś pójdzie w innym kierunku. Uznać, zaadaptować, pokochać. Przecież tak naprawdę nie jest dziwne, że występuje coś nieprzewidywalnego w nieprzewidywalnym środowisku. Takie podejście sprawia, że jest się postrzeganym jako opoka. Człowiek o stalowych nerwach itp. To miłe, ale nie do końca oddaje istotę rzeczy. Klucz tkwi w tym, że mi nikt nagle nie burzy misternej układanki. Jeśli do tego dodamy to, że wg typologii Human Design jestem 100% Projektorem, to wiele się wyjaśnia.

Kilka dni temu media społecznościowe żyły rozpowszechnianym intensywnie filmikiem pokazującym młodą Rosjankę, zrozpaczoną z powodu odcięcia jej od Instagrama. Większość poszła w kierunku oceny jej samej. Ja natomiast zwróciłem uwagę na to, że jej tragedia jest autentyczna, bo tak sobie skonstruowała swój świat, który nagle runął w przepaść. Pewnie, że to nie wytrzymuje porównania z zabiciem kogoś bliskiego przez agresora w czymś tak potwornym jak wojna. Tylko czy takie właśnie odnośniki mają sens? Czy próby przekonywania tej osoby, że są gorsze rzeczy niż brak dostępu do jakiejkolwiek aplikacji do niej dotrą? Jeśli zaniedbane było wcześniej rozwijanie empatii, szacunku do drugiego człowieka, myślenia krytycznego, to nic nie da wyśmiewanie czy potępianie. Daje wyłącznie lepsze samopoczucie oceniającym, zamiast ukierunkować społeczność do zakasania rękawów i wzięcia się za edukowanie, aby takie postawy jak tej Rosjanki były coraz rzadszym zjawiskiem. To jest wg mnie wniosek podstawowy.  

To jest przykład skrajny pokazujący do jakiego stanu możemy doprowadzić człowieka poprzez wtłaczanie go w jakieś konkretne kostiumy. Śmiejemy się, brzydzimy wspomnianą bohaterką filmiku. Ona nie stworzyła się sama. Miała wielu wspólników. Wszyscy byli pewnie bardzo zadowoleni, do momentu, kiedy nagle zmieniła się scenografia.

Spójrzmy uważnie wokół siebie. Ile widzimy osób noszących na co dzień maski? Prawda, że bardzo dużo? Za dużo? Po co to robią? Bo zostali wpasowani w określone scenariusze pisane przez obcych. Wchodzą w nie tłumacząc sobie, że stoją one na straży ich wewnętrznego bezpieczeństwa i strefy komfortu. Czasem pragną chronić się tak bardzo, że zatracają się w poczuciu odgrywania przypisanej roli. Unikają wyrażania tego kim są, co tak naprawdę myślą i czują, a to wszystko po to by coś zyskać, czy dostosować się za pomocą nich do otoczenia. Dzięki nim uzyskują wrażenie iluzji i chowają się za etykietami, które uwięziły ich w fałszywie inscenizowanym świecie. Wszystko po to, by uzyskać od innych potrzebną akceptację.

Lęk przed odrzuceniem przez społeczeństwo często pcha nas do niezrozumiałych zachowań. Lękamy się wyrazić siebie i nosimy maski, gdyż boimy się, że inni zobaczą naszą prawdziwą twarz. Nie chcemy być odrzuceni, nie chcemy osądów. Dlatego maski bywają różne. Niektórzy noszą maski skromności, inni szlachetnych rycerzy, a jeszcze inni superbohaterów. Chcemy pasować do nadanych przez kulturę etykiet, przez co, podobnie jak aktorzy na deskach teatru, staramy się zadowolić innych. Niekiedy zabawić. A im częściej zakładamy maski i odgrywamy codzienny spektakl, tym mocniej oddalamy się od naszej autentyczności, od radości życia, od bycia wolnym i szczęśliwym. Jeśli udajesz kogoś, kim wcale nie jesteś, na dłuższą metę jest to bardzo szkodliwe i niezdrowe. Zaczynasz powoli tracić pewność siebie i poczucie własnej wartości.

Czasami przychodzi otrzeźwienie. Maski spadają od wstrząsu. Muszą. Problem w tym, że niektórzy zaczynają tracić rozeznanie w tym co jest grą, a co nią nie jest. Tak długo i mocno udawali. Wtedy odczuwają ból. Ci co nie nosili masek widzą, że jest coś trudniej, coś inaczej i tyle. Nic im się na głowę nie zwala. Potrafią się odnieść błyskawicznie do tego z czym mają do czynienia. Nie potrzebują, o dziwo, żadnych instrukcji. Sami biorą za rękę zagubionych i się kręci.

Moi rozmówcy pytali (jak już wspomniałem): i co teraz? Zaskakiwałem ich na początku pytaniem, a co się tak naprawdę zmieniło? Czy jeśli obchodziła cię zawsze krzywda innych i w miarę swoich możliwości dawałeś wsparcie, to dasz je teraz Ukraińcom, czy będziesz się opierał? Co za pytanie, pewnie, że dam! No właśnie, a przy większej skali problemu rośnie proporcjonalnie wrażliwość i gotowość do poświęceń. Dla tych kultywujących wartości niematerialne zmienia się skala, ale nie podstawy działania. Ogrom tragedii natomiast może otwierać serca do tej pory zamknięte. I tutaj jest klasyczny przykład przewartościowania. Ludzie zaczynają wychodzić ze swojej przyjemnej pościeli, bo zaczynają rozumieć, że wystarczy jedna bomba, która spadnie na ich dom i nagle owocowe czwartki zaczynają być czymś groteskowym.

Kumulacja negatywnych zdarzeń na świecie sprawia, że wreszcie większa grupa obserwatorów zaczyna dostrzegać to co naprawdę jest ważne, a nie to, co nam wmawiano, że jest istotne. Nagle odkryto po raz setny Amerykę, że nie nauczysz pingwina czy strusia latać tylko dlatego, że są ptakami. A przecież ptaki latają. Zniknęły gdzieś na szczęście wspaniałe oferty szkolenia liderów prowadzone przez amatorów mających doświadczenie z jednym jednorodnym zespołem, który pracował w stabilnych czasach gdzie obowiązywały organiczne wskaźniki wzrostu, a otoczenie modyfikował jedynie postęp technologiczny. Obojętne, czy z uwagi na wstyd sąsiedztwa z tematami dużego kalibru, czy nabraniu jednak pewnej pokory. Grunt, że zęby przestały zgrzytać. Padły różne samozwańcze mity w zestawieniu z faktami, które teraz widać gołym okiem. Prezydent Ukrainy stał się bohaterem nie dlatego, że się tego nauczył. Był nim, a teraz się to tylko ujawniło. Prezydent Francji, wyszkolony na wszystkie możliwe sposoby, takich emocji już jakoś nie wzbudza.

Wielokrotnie pisałem o tym, że problem w edukacji menedżerów polega głównie na tym, że się ich uczy jak oni mają sprawiać, żeby ludzie chcieli wykonywać należycie swoje zadania. W dużym skrócie. A oni mają w zasadzie wpływ głównie na to, jak ludzie czują się w firmie. I to powinien być punkt wyjścia, a nie żadne manipulacyjne sztuczki. Dzisiaj to wyłazi oświetlone jaskrawym blaskiem. Dlaczego jedni bez problemu odnaleźli się, dowodząc zdalnie swoimi zespołami, a inni polegli mimo korzystania z podręczników? Gdzie są najlepsze wyniki? Tam gdzie ludzie czują się częścią organizacji, z którą mają więź, czy tam gdzie się ich porządnie pilnuje? To wcześniej była jakaś tajemnica? Trzeba było poczekać, aż ludzie przygięci pandemią i wojną będą śmielej ujawniać swoje oczekiwania? Być może część pracowników sama dopiero teraz je odkryła, ale one gdzieś dawno już się tliły.

Dlaczego firmy dbające o swój wizerunek nie zastanawiały się do tej pory, z jakiego powodu w różnych zestawieniach europejskich Polacy są gdzieś w ogonie polecających swoich pracodawców? Wolą leczyć objawy niż powód choroby. Nie chcą np. 50+, bo im nie zależy na diagnozie, tylko na posypywaniu wszystkiego talkiem. To się jakoś nie sprawdza. Zaskoczenie? Trzeba porządnego tąpnięcia, bo inaczej nic się nie odsłoni. Dopiero jak runie jedna ściana, to nagle na tej odkrytej można zobaczyć zachowany (do tej pory ukryty) fresk.

Dotychczas wyznaczane ramy determinowały używanie określonych masek i kostiumów. Pokazywały, które to schody są tymi do nieba. Zaczęło być to w miarę widoczne w niektórych korporacjach, ale przecież ta reguła dotyczy wszystkich przedsiębiorstw.

***

  • Dzisiaj w obliczu tragedii w Ukrainie na pierwszy plan wszedł temat standardów moralnych i etycznych. Nie jest istotne z jakich pobudek ktoś się nawrócił na właściwe tory. Drugorzędne jest też to, czy jeśli wkroczył na dobrą drogę, to czy chwilowo, koniunkturalnie, czy na zawsze. To, jakby nie patrzeć, zawsze jest pozytywne. 
  • Mówi się o szacunku dla innych ludzi, kiedy jeszcze 3 tygodnie temu mało kto zaprzątał sobie tym głowę. 
  • Dezinformacja w Rosji pokazuje skutki, jak nigdy dotąd, jak ważna jest wiarygodna komunikacja. 
  • Ludzie intuicyjnie coś robią, co pociąga za sobą możliwość popełnienia jakichś błędów. Ale nikt nie patrzy na pomyłki. Ważniejsza jest intencja i chęć pomagania. 
  • Pomagając widzą, jak bardzo ważnym elementem jest dobra organizacja, systemowe podejście do działań powtarzalnych i otwarte mówienie o napotkanych problemach. 
  • Ludzi łączy wspólna idea. Tak silnie, jak w czasie pierwszej Solidarności. Nawet ci, co sami z siebie w indywidualnym przypadku może nie robiliby tak dużo, chcąc być częścią szczytnej inicjatywy, odkrywają co to znaczy przynależność. 
  • Przy zalewie różnych fake newsów, ludzie zaczynają mieć odruch weryfikowania informacji. Zaczynają odczuwać coraz większą potrzebę opierania się na faktach, a nie na opiniach. 
  • Wielu podjęło się wyzwań zupełnie dla siebie nowych. Uczą też swoich ukraińskich podopiecznych jak najszybszego przystosowania się do obcego im środowiska. Czym to jest, jak nie przyspieszoną, naturalną (jeśli chodzi o kierunek) ścieżką rozwoju? 

A teraz zastanówcie się, czy aby te wymienione przed chwilą obszary to nie jest to, czego pracownicy oczekują od swoich liderów? Przypadek? Życie jest lepszym nauczycielem niż książka X czy Y (chyba, że chodzi o moją, która jest o życiu 😀). Ona może pomóc ogarnąć, ale nie nauczysz się jeździć na rowerze, jak na niego nie wsiądziesz. I pewnie parę razy się przewrócisz. Sam musisz wybrać swoje schody do nieba. I nie są to jak widać tylko pieniądze i kariera. Jeśli to będą twoje i pomyślane dla ciebie schody, to być może nie będziemy musieli tak często uczestniczyć w przyspieszonym kursie człowieczeństwa.

------------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jam