Przejdź do głównej zawartości

"I Still Haven't Found What I'm Looking For" czyli w pogoni... no właśnie za czym?

 


W tej znanej piosence U2, Bono opowiada o swojej podróży przez świat i o swoich poszukiwaniach. Przeszedł już najwyższe góry, dotarł niemal wszędzie  i wciąż nie jest w stanie odnaleźć tego na czym mu zależy. Przez cały czas trwania piosenki nie dowiadujemy się, czego lub kogo tak naprawdę szuka autor.

A my? Czy my wiemy czego chcemy? Czy ta wycieczka w nieznane, nienazwane nie przypomina nam rozterek targających znaczną większość społeczeństwa i może nas samych?

Temat na rozprawę filozoficzną. Spróbuję go jednak potraktować przyziemnie i bardziej w formie zarysu kilku wiodących wątków do ewentualnej dyskusji niż opracowania odpowiedzi na egzystencjalne wątpliwości. 
  1. Szkoła. Już na tym etapie widać jaki problem mają młodzi ludzie, kiedy trzeba skonfrontować swoje wyobrażenia o przyszłości z bezdusznym systemem rekrutacyjnym. Nagle jest problem z określeniem jaka szkoła to ta, do której chciałbym chodzić. A jak zabraknie punktów, to która w zastępstwie. A kolejna? Nieważne, czy poświęciłem na zebranie informacji więcej, czy mniej czasu. Jest problem. Są też skrajności. Jedną z nich jest dokonywanie wyboru przez rodziców, drugą kopiowanie decyzji kolegów bez odniesienia ich do własnych preferencji. Obserwując ósmoklasistów widać tylko pojedyncze przypadki wyborów przemyślanych i dobrze uzasadnionych. Z  maturzystami jest już trochę lepiej. O tym, jakie studia wybrać przekonanych jest już dosyć sporo abiturientów. Niemniej skoro w obecnym systemie muszą dokonać wstępnej selekcji już w momencie określania rozszerzeń, trafność jest mniejsza od oczekiwanej. Jest po prostu zbyt wcześnie by wiedzieć kim chciałbym być. Oprócz takich osób, które od zawsze wiedziały, że będą np. lekarzem, jak ojciec i matka. Reszta jest zazwyczaj poważnie zagubiona. Tak było zawsze, jednak w poprzednich pokoleniach łatwiej było wprowadzić korektę np. poprzez zdanie egzaminów na zupełnie inny kierunek, inną uczelnię. To nie miejsce na analizę modelu edukacji. Przywołuję ten wątek wyłącznie aby pokazać, że przypadkowy w konsekwencji wybór szkoły nie pomaga w znalezieniu swojej drogi rozwoju, Czego mam szukać? Dalej nie wiem. Jeszcze gorzej jest, gdy sprawy w swoje ręce biorą rodzice. Jak potem możemy oczekiwać samodzielności od dorosłego już człowieka? Nie mówiąc o umiejętności podejmowania ryzyka, kreatywności i pozostałych ważnych z punku widzenia przyszłego pracodawcy kompetencjach?

  2. Pierwsza praca. Tutaj szczęśliwcami są ci, którzy od razu trafili dobrze. Zarówno jeśli chodzi o stanowisko, a nawet zawód, lecz nie bez znaczenia jest sama firma oraz ludzie tam zatrudnieni. Młode osoby często decydują się na podjęcie pracy tam, gdzie udało im się dostać. Stąd np. wiele pomyłek na stanowiskach handlowych. Trafiają tam czasem osoby, które tego nie lubią, nie mają predyspozycji, ale z czegoś żyć muszą. Jeśli pierwsza praca nie będzie nawet kompletnie dopasowana, ale znajdą się osoby, które dostrzegą to coś w człowieku i się nim zaopiekują, to droga zaczyna mieć swój konkretny przebieg na mapie. Znam wiele karier, które potoczyły się dzięki temu, że ktoś zainwestował w recepcjonistkę, wziął ją do siebie do marketingu czy HR i poszło. Te osoby nie miały pojęcia, że polubią ten marketing. Nie myślały o nim. Przechodząc przez poszczególne stanowiska zapoznawały się z czymś dla nich nowym i zaskakująco ciekawym. Znam też niestety sytuacje, gdzie zmarnowano talenty, bo się na nich nikt nie poznał.

    Gdy trafię na coś zgodnego z moim zainteresowaniem - mam naturalny pęd do rozwoju. Widzę ścieżkę. Jeśli trafię pechowo, dalej nie wiem kim chcę być. W późniejszych latach to wychodzi, jak człowieka pytają gdzie się widzi za ileś lat i nie bardzo wie. A jak się przydarzy, że mimo ambitnego parcia do przodu dwie kolejne firmy będą rozczarowujące? Jakie wtedy są szanse, aby uwierzyć, że będzie lepiej? Że dzięki własnemu wysiłkowi można wszystko?

    Wielu przedsiębiorców też nie wie po co prowadzą biznes, a wydawałoby się, że tutaj to niemożliwe.

  3. Wyobrażenie potrzeby zamiast zdefiniowania rzeczywistej potrzeby. Każdy z Was zna co najmniej kilka osób, o których myślicie, że robią karierę, ale strasznie się z tym męczą. Najczęściej jest to wynik kopiowania kogoś i budowania na tej podstawie swojej wizji. Czasem się ona sprawdza. Trafia na podatny grunt. Czasem nie. Ja osobiście trafiłem do sprzedaży bo zaimponował mi kolega, który pojawił się w nowiutkim drogim garniturze i z planem kilku zagranicznych wyjazdów w najbliższym miesiącu. Pomyślałem, że skoro ściągał ode mnie na studiach, to czemu nie spróbować. I tak zostało przez 30 lat. Wciągnęło mnie bez reszty. Jednak to nie był wcześniej opracowany koncept.

    Są niestety też tacy, którzy w coś wejdą i z jakichś powodów (nawet czasem wbrew sobie) w tym trwają. Z dnia na dzień tracąc radość życia. Dla nich ścieżką pozostaje przetrwać, powiększyć to co mają nawet jeśli nie jest to im do niczego potrzebne, a wręcz czasem staje się ciężarem. Nawet posiadanie coraz większego majątku przestaje cieszyć. Pojawia się uczucie wiecznego niedosytu, a za nim coraz większej frustracji. Jest niebezpieczeństwo, że będę nieszczęśliwy, bo już wszędzie bylem na nartach podczas gdy mniej zamożny jest w siódmym niebie będąc 10 raz w tym samym miejscu w Austrii i w kolejnym roku też tam pojedzie, bo było cudownie. Zaczynają rządzić paradoksy. A ich motorem jest brak określenia tego na czym mi tak naprawdę zależy. Mnie, konkretnie mnie. Mylące tutaj jest zwykle to, że do tej grupy zaliczają się ci, którzy postrzegani są jako świetnie planujący stratedzy. Mający pełną świadomość jak rozwijać firmę, jakimi środkami i w jakich etapach. Potrafią jasno określić cele na kilka lat do przodu, na rok czy na najbliższy kwartał. Ich życia prywatnego z reguły nie widzimy.

  4. Nie trzeba wchodzić na wysokie C, aby zorientować się, że problem z określeniem tego co chcemy jest powszechny. Kiedy mówimy o stawianiu celów. O SMART, czy SMARTER (wersja rozszerzona o Exciting i Recorded) to każdy uśmiecha się z politowaniem. A jak przychodzi do stawiania tych celów to można się łapać za głowę. To, że niedopracowane, to jeszcze pół biedy. Gorzej jeśli są stawiane na siłę, bo jakieś trzeba zapisać. Nie wynikają ze strategii czy planu operacyjnego, nie są spójne z innymi albo wręcz sprzeczne ze sobą w różnych komórkach firmy. O sensownym powiązaniu z systemem premiowym nie wspomnę.

    Załóżmy jednak, że są całkiem niezłe od strony nazwijmy to proceduralno-technicznej. Wtedy pojawiają się schody natury motywacyjnej, o której się często zapomina.

    Nie ma takiego wzoru, bo nawet ciężko byłoby podstawić jakieś konkretne wartości, ale dla wizualizacji i dzięki temu pamiętania o tym zagadnieniu warto sobie zapisać:

    R = Q x A

    gdzie:

    R - stopień realizacji celu
    Q - jakość postawionego celu
    A - akceptacja celu przez wykonawcę

    Wtedy nikogo nie trzeba już przekonywać, jaką przyłożyć wagę do tego aby nie wyśmiewać SMARTów i, co najważniejsze, zadbać o to, aby wykonawca wierzył w cel i chciał go wykonać. Znane są obiegowe wręcz historyjki jak to "najlepsza na świecie" promocja okazywała się niewypałem, bo handlowcy się do niej nie przyłożyli. Oczywiście kluczowe jest to dlaczego się nie przyłożyli i czy aby na pewno Q było na odpowiednim poziomie.

    Aby całkowicie utrudnić tym, dla których to i tak już dużo, dodam, że warto zrobić krok dalej. Otóż bardzo często cele, które można wyrazić konkretną liczbą. są traktowane jako zamknięte. Idąc za Covey'em i za specjalistami od lean management warto określić co się musi wydarzyć, aby ta liczba pojawiła się jako wynik. Wtedy dopiero mamy komplet. Przy okazji zweryfikowany pod kątem realności i respektujący zasadę: "myśl z wizją końca". 

  5. W poszukiwaniu swojej drogi trudno nie wspomnieć o rozwoju. Teoretycznie każdy myśli o rozwoju, ale jak przyjdzie do konkretów to bywa różnie. Wystarczy porozmawiać z kilkoma menedżerami HR, aby zorientować się jak to wygląda w praktyce. W niektórych firmach mimo stworzonych warunków większość rozwijać się nie chce. Abstrahując od motywacji, duża grupa po prostu nie ma pomysłu na ten rozwój. Jak przychodzi do rozmów o potrzebach pada sakramentalne: to zróbmy szkolenie z negocjacji. Nawet jak to już 15 raz, to przecież nie zaszkodzi, a i wprawy się nabierze. To o czymś świadczy. Ludzie nie wiedzą gdzie ich port, to i drogi nie znają. A często wystarczy latarnia morska, którą najlepiej reprezentuje mentor z prawdziwego zdarzenia. Niektórzy mają to szczęście, że na takiego trafią, a inni, pozostawieni sami sobie, błąkają się i tracą nadzieję na wyjście z labiryntu.
***

Choć wydaje się to niewiarygodne, ale jak sobie zaczniecie o tym poważnie myśleć, to dojdziecie do wniosku, że faktycznie: 

Bardzo dużo ludzi nie ma pojęcia dokąd zmierza. Jedni nie wiedzą, bo jeszcze się nie odnaleźli. Drudzy zorientowali się, że weszli w ślepą uliczkę i szukają gdzie indziej. Jeszcze inni postanowili dokonać całkowitego resetu.

Skoro to nie takie dziwne, to może trzeba większą wagę przyłożyć do pomagania innym wejść na właściwy tor? Nie traktować ich jak dziwaków, tylko przyjąć, że to ludzka rzecz nie wiedzieć?

Powinniśmy mieć wewnętrzną potrzebę dostrzegania dobrych rzeczy w drugim człowieku. Dzięki temu wiele stanowisk obsadzimy poprzez wewnętrzną rekrutację. Na najniższych stanowiskach są poukrywane w waszych firmach prawdziwe diamenty. Potrzebny jest ktoś kto je wyłowi i oszlifuje. Zabłysną piękniej niż wam się wydaje. Kompetencje twarde są do w miarę szybkiego wyuczenia. Do miękkich potrzebny jest już odpowiedni materiał. Przyjmując kogoś z zewnątrz mamy spore ograniczenia sprawdzenia tego, za co najczęściej ludziom dziękujemy, czyli lenistwo, nieszczerość, brak lojalności wobec zespołu itp. Te elementy możemy jednak poobserwować nawet u stażysty. 

Skoro jest tak dużo ludzi zagubionych, to świadczy to wyłącznie o braku wystarczającej liczby doświadczonych przewodników, a nie o tym, że nowe pokolenia są coraz bardziej zdeformowane.

Dla wielu funkcja przewodnika może okazać się tym celem, którego ktoś bezskutecznie szukał przez lata.

Pamiętając o tym, że szukanie swojej własnej drogi to proces, któremu podlega tak wiele osób, zupełnie inaczej spojrzycie na kwestię ambicji bądź jej braku. Inaczej też będzie wyglądała skala określająca tych lepszych i gorszych. 

Może warto przyjąć do wiadomości, że człowiek, który na pytania: "Co ty chcesz w życiu robić? Co chcesz osiągnąć?" odpowiada: nie wiem, nie staje się osobnikiem drugiej kategorii.

Ostatecznie wszystko zacznie mieć bardziej ludzkie oblicze.

A deklaratywnie, to przecież każdemu właśnie na tym zależy. I może dlatego zaśpiewał o tym Bono w piosence: "I still haven't found what I'm looking for"?

----------------
Emilian Wojda








Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany