Przejdź do głównej zawartości

"Everybody Hurts" czyli każdy cierpi na swój sposób, ale nie jesteś sam, trzymaj się!

 


Piosenka "Everybody Hurts" zespołu R.E.M to apel do ludzi, którzy utracili nadzieję. Wokalista grupy, Michael Stipe, podkreślał w wywiadach, że przesłaniem utworu było odwołanie się do młodych słuchaczy, aby nigdy nie przestawali wierzyć w lepsze jutro. Autor porównuje w tekście przyszłość ludzi nieposiadających nadziei do niekończącego się dnia i samotnej nocy. "Gdy jesteś pewien, że masz dość życia, zaczekaj...". Każdy człowiek doznaje jakiegoś cierpienia. Niektórzy doświadczają prawdziwych nieszczęść, jednak żadna krzywda nie może być dostatecznym powodem do popełnienia samobójstwa. Uważa, że warto walczyć o lepszą przyszłość bez względu na złą przeszłość. Kończąc piosenkę wielokrotnie powtarza: "Każdy cierpi, nie jesteś sam, trzymaj się". To ma dodać otuchy wszystkim osobom, które z jakiegoś powodu czują się nieszczęśliwe.

Kwestie samobójstwa to zbyt wysokie tony. Jednak na każdym kroku możemy zaobserwować, że mamy coraz więcej zagubionych ludzi, którzy przy okazji mają skłonności do wyolbrzymiania zagrożeń. Właśnie to doprowadziło mnie do skojarzeń z załączonym utworem. Objawy paniki widać zarówno wśród menedżerów, jak i ich pracowników. Są one do tego skrzętnie podsycane przez rzesze "uzdrowicieli", którzy oferując swoją nadzwyczaj skuteczną pomoc, malują świat w czarnych barwach, aby nadać większą rangę swoim nieocenionym usługom. Najlepszymi przykładami jest nawoływanie, że teraz potrzebne są inne kompetencje, praca zdalna to jakiś Armagedon, że potrzebujemy innego przywództwa, i w końcu że sprzedaż nie ma sensu w zaistniałych okolicznościach. Tak, takie głosy też są nieodosobnione. 

A prawda jest taka, że owszem, doszło do gwałtownej zmiany, jednak jeśli obiektywnie spojrzymy na historię, to nieraz już dochodziło do podobnych. I ludzie wychodzili z tego zwycięsko. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? To tak, jakbyśmy przyznawali, że teraz jednak ludzie są gorsi. A tak nie jest. Nadal jest wielu fantastycznych i wieszczenie jakiejś katastrofy jest po prostu nieuprawnione.

  1. Weźmy takie przywództwo. Nie potrzebujemy innego, tylko prawdziwego. To, że do tej pory za liderów uznawaliśmy każdego szefa, który tak naprawdę nie miał tych cech, ujrzało po prostu światło dzienne. Zawsze, w każdych badaniach wychodziło, że pracownicy cenią sobie szefów przewidywalnych. W obliczu trudności wielu zaczęło się miotać. Nie potrafią udźwignąć wyzwań, które wymusza teraz bezpardonowo zmiana sytuacji. Tylko tyle i aż tyle. Czarno na białym wyszło, że sztuczki pokazywane na wielu szkoleniach Leadership to było tylko pudrowanie. Zatracono gdzieś istotę sprawy. Akceptowaliśmy styl pracy handlowców jak przy taśmie produkcyjnej. Nakręcaliśmy wyniki bazując głównie na roli kontroli, zapominając o kreatywności. Nawet ją skutecznie tłumiąc. A dzisiaj Eureka, to przecież tak ważne! Gdzie tutaj była mowa o liderze? Jakoś nie dopuszczano myśli, że nagroda, o którą trzeba się starać, to dobry sposób na czasy dobrej koniunktury, kiedy sprzedaż szła nawet bez wysublimowanych umiejętności, bo klienta było stać nawet na nietrafione zakupy. Jeśli zdarzyło mu się kupić coś zbędnego, to nie miało to istotnego wpływu na jego core business. Dzisiaj już takiego komfortu nie ma. Trzeba się postarać o jego każdą, wielokrotnie oglądaną złotówkę. I nagle olśnienie, że dotychczasowe metody zarządzania były inkubatorem stresu. Że myślenie kreatywne było w rzeczywistości blokowane. Że pole postrzegania zawężone, że pracownik nie jest w stanie rozwiązywać złożonych zadań. Że częściej się myli, bo nauczyliśmy go najpierw siedmiu kroków sprzedaży, potem dziewięciu, dwunastu i ma z tym kłopot. Z tego był rozliczany przez swojego "lidera". Teraz ten "przywódca" potrzebuje innych kompetencji? Pośmiejmy się razem. To zdrowsze niż narzekanie.

    Doszły dodatkowe elementy (dla niektórych nowe).

    Są i będą zwolnienia. Wielu ludzi czuje zagrożenie. Trzeba dać im otuchę. Czy z tym poradzi sobie ktoś, kto nie potrafi wymówić słowa empatia? A może załatwimy to dwudniowym szkoleniem?

    Jest jeszcze gorzej. Niektórych trzeba zwolnić. Jak pokazać ludziom, że nie są nic niewarci, tylko sytuacja jest taka a nie inna? Że każda firma pracuje dla zysku i trzeba go zapewnić właścicielom bez względu na to, co nas otacza?

    Mamy test prawdziwego przywództwa na żywo. Nie przed kamerą w scenkach ćwiczeniowych. Jak w takich okolicznościach utrzymać morale tych, którzy zostają? W dodatku obciążonych dodatkowymi zadaniami przejętymi od tych zwolnionych? Nie wiem? To może dwudniowe szkolenie?

  2. Tematem wiodącym stała się praca zdalna. Dla tych, którzy pracowali dotąd w biurze to, potwierdzam, istotne zagadnienie. Są tacy, którzy radzą sobie z tym lepiej i tacy, którzy napotykają poważne trudności.

    Od razu zaznaczę, że aspekt wpływu diametralnie innego stylu pracy na psychikę ludzką traktuję jako osobne zagadnienie wymagające kompleksowego podejścia i może rozwinięcia przy innej okazji.

    Kto ma większy kłopot? Ten, kto preferował kontrolę jako wiodącą rolę menedżerską. Nagle trzeba zaufać ludziom. Efekt można bowiem mierzyć łatwo, trudniej jest dokonywać bieżącej ewaluacji procesu. Ten, kto potrafił prawidłowo stawiać cele i rozpisywać je na konkretne zadania, kto wiedział na czym polega praca projektowa, dzisiaj jest górą. Daje radę. Zupełnie inną kwestią jest praca z rozproszonymi zespołami handlowymi. One zawsze były rozproszone i nie ma usprawiedliwienia, jeśli dzisiaj kierowanie osobami na odległość stanowi jakiś problem. Oznacza to jedynie, że szef nie wykonywał swojej pracy należycie już wcześniej. Taka jest brutalna prawda.

  3. Ciekawe jest tutaj zjawisko podkreślania kluczowej kwestii umiejętności wykorzystywania narzędzi. Wg mnie jest to element niezależny dla każdej epoki. Dzisiejsza potrzeba błyskawicznego opanowania nowych technologii dla jednych jest wyłącznie pewnym przyspieszeniem nieuchronnej kolei rzeczy, dla drugich niestety zmierzeniem się ze swoim uśpieniem. Ci drudzy mają siłą rzeczy poważny stres. A wystarczy przypomnieć, że to już było. Pamiętam czasy wysyłania zamówień faxem. Akceptowalny czas reakcji dochodził nawet do 2 tygodni! W dobie internetu to nie do pomyślenia. I całe pokolenia sobie z tym poradziły. Wejście telefonii komórkowej było przez niektórych traktowane jako zamach na wolność osobistą. Jak to, to teraz szef może zadzwonić do mnie i zapytać co robię w każdej chwili? Nie wystarczy raport tygodniowy?

    Trenerzy z długim stażem pamiętają prezentacje na foliach. Czy dzisiaj potrafiliby tak pracować? Podobne przykłady można mnożyć. Życie idzie do przodu w niebywałym tempie i trzeba po prostu nadążać. Mamy nowe narzędzia, to grzechem jest ich unikać i tyle. A opanowanie korzystania z nich jest wynikiem rewolucji technologicznej i warto do tego podchodzić bez zbędnego podbijania bębenka.

  4. Handlowcy mają poważny dylemat. Szczególnie ci, co budowali sprzedaż poprzez relacje. Bo jak je budować przez telefon? W czym ja teraz będę lepszy niż kolega z konkurencyjnej firmy? Jak rozmawiałem z klientem przy kawie o sukcesach recytatorskich jego córki, to wszystko dało się załatwić. A teraz przez telefon nawet nie wypada mówić o pierdołach. Ta formuła wymaga zwięzłości i konkretów. I właśnie teraz następuje twarde "sprawdzam". Na ile te relacje zostały zbudowane? Często handlowcom wydaje się, że mają świetne, bo klient się nie nudzi jak rozmawiają godzinami podczas wizyty. A jakie to miało prawdziwe przełożenie na sprzedaż? Rozmawiałem z wieloma handlowcami podczas lockdownu. Potwierdzali, że mimo braku bezpośredniego kontaktu fizycznego ci, co ich cenili jako człowieka, nie zmniejszali zamówień. Ci klienci, którzy czuli, że handlowiec brał odpowiedzialność za biznes klienta - zostali z handlowcem. To jest kwintesencja powiedzenia "na dobre i na złe". Tam, gdzie te relacje okazały się powierzchowne, nagle pojawił się brak potrzeby. Dlaczego mnie to nie dziwi?

    Wielu wyciągnęło pożyteczne wnioski. Zaczęli myśleć, co tak naprawdę motywuje tego czy innego klienta do zakupu. To przedefiniowało im ich własny proces sprzedaży.

    Z innej strony ci, co potrzebowali nowych klientów "przeprosili" prospecting i nawet jak się nim wcześniej brzydzili, w krótkim czasie nabrali wprawy i okazało się, że nie taki diabeł straszny.

    Można zatem sporo zyskać nawet w sytuacji, która na pierwszy rzut oka wydaje się być beznadziejna.

  5. W wielu firmach obnażony został też element lojalności. Okazało się, jak to w biedzie, na kim można polegać, a kto dba tylko o swój własny interes. Mało tego, kto pomaga, a kto tylko czyha na wytknięcie pomyłki u innych. To proces, który zawsze ma miejsce. Pojęcie "silosów" znamy nie od dziś. To jest bardzo cenna informacja dla Top Managementu, bo te kwestie są zwykle skrzętnie ukrywane, a wreszcie zostają ujawnione.

***

Wszyscy cierpią. Pracodawcy, bo spadają zyski. Pracownicy, bo żyją w permanentnej niepewności. Ich menedżerowie, bo muszą się trochę wspiąć i to co do tej pory działało wymaga jednak poważnego zmodyfikowania. Nie jest to jednak powód do popadania w skrajności. Jest trudniej, ale nie najgorzej. Da się to wszystko ogarnąć. Jest tylko jeden warunek. Uwierzyć Einsteinowi, że  powtarzanie tych samych czynności z nadzieją na inny rezultat to definicja szaleństwa. Co prawda niektórzy są uparci. Sztandarowym przykładem jest praca rekruterów. Co z tego, że ci lepsi od miesięcy przekonują, że nastąpiło przemeblowanie w hierarchii kompetencji na kluczowe stanowiska. Pracodawcy nadal stosują "stary" klucz doboru. Ale to oni są klientem i koło się zamyka. Ostatecznie to, co dzisiaj wydaje się nie do przejścia, jutro spotka się z naszym uśmiechem. Poradzimy sobie. Jak zawsze. Tym bardziej, że nie jesteśmy sami, choć może się tak wydawać.

Nie ma nic gorszego niż żądanie od człowieka w depresji, aby się wziął w garść. Jestem natomiast pewny, że większość z nas jeszcze nie wpadła w ten stan. I do tych można śmiało powiedzieć: trzymaj się!

Nic takiego się nie stało. Jedynie skończyła się era pozorowania. Już nie należy się spodziewać, że powtórzy się wspaniały okres, kiedy to wyjeżdżaliśmy na szkolenie, gdzie każdy czuł się cudownie. Uczestnik utwierdzał się w przekonaniu, że jest dobry. Zawsze to wiedział i życie toczyło się dalej. Teraz jest czas weryfikacji, Zarówno kompetencji, jak i postaw. Za falsyfikat już nikt nie zapłaci. Dlatego wiatru w żagle nabiorą prawdziwi artyści, którzy do tej pory cierpieli z powodu plagi piractwa. 

"Hold on. Everybody hurts. You are not alone"!

-------------------

Emilian Wojda



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jam