Przejdź do głównej zawartości

"Lemonade"


Utwór został skonstruowany na zasadzie przeciwieństw. Artystki podzieliły się wyrażaniem różnych emocji i etapów życiowych. Jedna z nich opisuje mroczniejsze aspekty dorosłego życia, druga zaś radosne elementy egzystencji młodych ludzi.

Na pierwszy plan przebija się motyw śmierci. Rozpoczyna się od opisu morderstwa dokonanego przez uduszenie. W tle pojawia się ambulans szukający adresu ofiary. Temat zbrodni płynnie przechodzi w popularną kiedyś wśród młodzieży zabawę strzelania do królików na polu kukurydzy. Piosenka opisuje również atmosferę panującą podczas wakacji – gorąca aura, długie, leniwie dni, jedzenie lodów czy picie lemoniady. Wspomnienia przywoływane są z pozycji dziecka, czerpiącego radość z prostych przyjemności.

Kolejne wersy przedstawiają zakochaną w sobie parę. Postanowili spędzić z sobą życie. Byli niemal poza realnym światem. Wzajemnie oczarowani nie widzieli nic poza sobą. Sielanka przełamana została wypadkiem, w którym prawdopodobnie osierocili kilkoro dzieci. Ich strach i przerażenie miesza się z obawami o życie własnej matki. Widać tu, jak obie autorki starały się przedstawić ulotność chwili i różnorodność przeżyć, które czekają na człowieka.

Piosenka „Lemonade” sióstr Casady występujących jako duet CocoRosie to dla mnie takie małe arcydzieło. Zarówno w warstwie muzycznej, tekstowej, jak i wizualnej. To niszowy, ale bardzo klimatyczny, złożony obraz. Zupełnie tak, jak nasze życie. Wybrałem ten utwór głównie dlatego, że jak żaden inny mi znany, ukazuje meandry względności i możliwości spojrzenia na sprawy pod różnym kątem. A ta refleksja zakiełkowała mi w głowie silniej (bo tli się stale) po wpisie Łukasza Jędraszkiewicza z ostatniego piątku. Rzucił temat przepraszania. Cała dyskusja popłynęła jednym nurtem. I to dało mi do myślenia. Doszedłem do wniosku, że mamy tendencje do podchodzenia do tematów jednostronnie. Wiadomo, że żaden post czy artykuł nie ma szans wyczerpać większości zagadnień i siłą rzeczy koncentruje się na jakimś wiodącym wątku. Mam jednak nieodparte wrażenie, że te pozostałe się nie pojawiają, albo są przedstawiane w zupełnie innych miejscach, do których nie mają dostępu uczestnicy tej inicjującej wymiany zdań. Daje to efekt wyczerpania tematu, chociaż tak naprawdę został on jedynie liźnięty. I nawet jeśli wysypie się cała masa mądrych komentarzy, to ze względu na swój wycinkowy zakres mogą one prowadzić do błędnych wniosków lub pominięcia bardziej istotnych spraw. Wprowadzenie z założenia inicjujące staje się wydarzeniem zamkniętym. To w dużej mierze wynika z tempa życia i poddaniu się fali niosącej do cyfrowej krainy szczęśliwości.

Nazywając rzeczy po imieniu, to mam pewność, że jest bardzo wiele osób, które w przepraszaniu widzą tylko tych co mają z tym trudność. Zapewniają, że to oznaka odwagi, a nie słabości i czują się pomocni dając takie rady. I mają rację, ale tylko w zestawieniu z tą grupą. Bo co z tymi, którzy mają odwagę powiedzieć przepraszam aż nadto i przepraszają, że żyją? Margines? Otóż absolutnie nie! Statystyki pokazujące wyniki związane z depresją, liczbą samobójstw i wszystkiego czego powodem jest zwykle niskie poczucie własnej wartości są zatrważające. I jeśli ten wątek nie jest poruszany gdzieś w pobliżu tego, który nakłania do przepraszania, bo to w relacjach międzyludzkich jest wskazane, to zwykle dochodzi do spłycania. 

Analogicznie jeśli dotykane są np. problemy „grubych”, to aż się prosi, aby jakiś uznany psycholog równolegle zaczął edukację o mikroagresji, bo to się staje jednym z kluczowych zagrożeń naszej plastikowej cywilizacji, a osoby z nadwagą są tylko malutkim wycinkiem ogromnej bolączki.

Czy dylemat nastolatek mający miliony odsłon na Instagramie czy lepiej, jak twój chłopak kocha się z inną myśląc o tobie, czy jeśli kocha się z tobą myśląc o innej wziął się znikąd? Zabrać się zatem za rozwikłanie tej zagadki, czy raczej za źródła generowania takich kwestii i towarzyszącym im mechanizmom?

Czy plebiscyty prowokowane przez wspaniałych sprzedawców o wyższości systemu prowizyjnego nie stają w sprzeczności z zakrojoną kampanią na rzecz rozwijania kompetencji miękkich wśród menedżerów? 

Elementy wyrwane z kontekstu nie mają żadnych walorów poznawczych, ale za to pięknie się wpisują w algorytmy mediów społecznościowych. Proste pytanie, co jest dla mnie ważne? Gdyby ktoś próbował skomplikować i drążyć: teraz czy w przyszłości? To najpewniej zostanie sprowadzony na ziemię lakoniczną odpowiedzią: przyszłość zależy od tego co zrobię teraz.

Wspomniałem, że jedną publikacją nie sposób ogarnąć większości złożonych zagadnień. Wróćmy do samego przepraszania, które stało się inspiracją dla mnie do napisania tego artykułu i być może całego cyklu, jeśli będziecie chcieli czytać o kolejnych powiązanych aspektach.

Są tacy, co mają problem z przepraszaniem. To fakt. Ale nawet tutaj jest to bardziej skomplikowane, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Bo czy na pewno oni mają z tym trudność, czy ty tak uznałeś? Przecież jest to udowodnione licznymi badaniami, że ludzie mają zróżnicowaną definicję nieodpowiednich lub obraźliwych zachowań. Czyli to nie musi być uproszczony model, że np. mężczyźni uważają przeprosiny za coś upokarzającego. Że odzierają ich z męskości i duma jest dla nich niestety o wiele ważniejsza niż cudze uczucia i jeśli muszą wybrać, kto ma źle się poczuć, wybiorą kogoś z brzegu. Może to być autentycznym brakiem zauważenia, że coś było nietaktowne. Przecież nawet taki kulturowy drobiazg, jak chociażby powszechne przyzwolenie na używanie wulgaryzmów bardziej u facetów niż u kobiet powoduje inną ocenę sytuacji. W takim przypadku rzeczony facet musi najpierw zrozumieć, że w ogóle ma za co przepraszać. Inaczej czekanie nie ma szans powodzenia.

Kolejnym niuansem jest kwestia formy przeprosin, a oczekiwaniami, jak one powinny wyglądać. Odwieczne liczenie na to, że facet się domyśli. Hm… Bazując na stereotypach od razu przypomina mi się taka anegdota: Spotyka się dwoje zakochanych. Kobieta chcąc mile spędzić czas z ukochanym proponuje spacer. Pragnie po prostu z nim pobyć. Oblubieniec na to:

- Dobra, ale gdzie idziemy? Do fontanny i z powrotem, czy gdzie?

Kurtyna.

Bardzo istotnym i poważnym wątkiem, z którego już nie można sobie żartować, jest obniżone poczucie wartości. Odkąd jestem doradcą nieustannie spotykam ludzi, którzy z jakiegoś powodu odmawiają sobie prawa do istnienia. Zależni od akceptacji i opinii innych, wydają się przepraszać za każdy oddech. Zwykle wycofani i cisi. Tak wystraszeni, że aż widoczni. To ma związek prawdopodobnie też z tym, że moje obecne zajęcie i związane z nim obserwacje są sprzężone w czasie z negatywnymi zewnętrznymi bodźcami wpływającymi na psychikę ludzką. Żeby wymienić chociażby pandemię, wojnę i jednocześnie propagowanie Disneylandu w życiu codziennym, gdzie konfrontacja jednostki z wzorcami kreowanymi przez algorytmy wypada często na niekorzyść człowieka. 

Deficyt wiary w siebie nie zawsze manifestuje się w oczywisty sposób. W mniejszym lub większym stopniu każdy z nas nosi w sobie tę ułomność. Kolekcjonujemy i pielęgnujemy porażki codzienności, bo nikt nie dołączył do nich instrukcji obsługi. A poczucie własnej wartości, jeśli rdzewieje, to właśnie w sytuacjach w mikroskali. Takie „niezauważalne” dla tzw. ogółu zdarzenia jak np. udział w spotkaniu towarzyskim, podczas którego padają jednoznaczne stwierdzenia, że każdy ksiądz to pedofil, a każdy wierzący to upośledzony naiwniak dla osoby wyznającej tę wiarę jest poważnym szokiem. Dobrze, jeśli potrafi postawić odważnie granice mówiąc, że zmieniamy temat, bo ten mi nie odpowiada. Większość jednak siedzi cicho, usprawiedliwia kolegów, bo są po prostu pijani. Efekt? Cierpią nie tylko tu i teraz, ale kumuluje się w nich poczucie, że są jacyś inni i jest to równoznaczne z tym, że są gorsi. Dodadzą sobie jeszcze kilka podobnych elementów i psychika zaczyna być sponiewierana.

Co kilka miesięcy spotykam się ze znajomymi. Wszyscy są lub byli dyrektorami. Stateczni, poważni, skuteczni. Z wielkich ośrodków miejskich. Wszyscy trochę poranieni, ale nikt się nie przyzna, bo kto się dzisiaj przyznaje? Lubimy się ale strach przed oceną kłuje w ucho. Gramy swoje role. Po co? Tego właśnie nikt nie wie, a swoje żniwo przynosi.

Sytuacja jakich tysiące - trudno o coś bardziej przyziemnego. W praktyce to komunikat wysyłany do własnej głowy: to co przeżywasz i czujesz jest mało wartościowe, mało ważne. Ty jesteś mało ważny. Wszyscy to znamy. Znamy i co z tego? Zaczynamy przepraszać, że żyjemy. Najpierw siebie. Wiemy, że brakiem wiary w siebie jesteśmy skażeni cywilizacyjnie. Wiemy też, że to nie znaczy, że wyroku tego nie można odroczyć. Odpowiedź stanowi świadomość, adekwatne do kontekstu działanie, w końcu zrozumienie i gotowość do przyjęcia porażki. Tyle tylko, że to trudniejsze niż popłynięcie z nurtem. Odpuszczamy. Na chwilę czujemy się komfortowo, nie musimy wchodzić w konfrontację, zapominamy. Ale z tyłu głowy powstaje koleina: zrezygnowaliśmy z czegoś, co było dla nas ważne. Nie w konsekwencji świadomego wyboru, ale kierowani strachem przed odrzuceniem i oceną.

I co się zaczyna pojawiać w niektórych przypadkach? Zaczynasz przepraszać za coś za co nie powinieneś, bo przekroczenie granic nastąpiło wyłącznie w twojej głowie. Przepraszasz za krótki urlop po przyjściu do nowej pracy, chociaż żaden szef ani współpracownicy nie mają o to pretensji. Najlepsze firmy wręcz zachęcają swoich pracowników do brania urlopów. Za chorobę. Za ciążę. Za zgłoszenie swojego pomysłu podczas burzy mózgów, zaznaczając od razu na wstępie, że może jest niezbyt mądry. Jeśli tak się zaczynasz sam pozycjonować, to inni chętnie się pod to podłączają. Bez żadnych wyrzutów sumienia. Przestają nawet dostrzegać, że zaczynają cię gnębić. To oni mają cię za co przepraszać.

***

Dobry obyczaj uczy ustępować i naprawiać krzywdy, nawet jeśli nie ma tam naszej winy, ale ktoś poczuł się urażony. W naszym kręgu kulturowym większość została tak wychowana. Nie tkwić w uporze i przepraszać. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że zarówno nadmierne przepraszanie, jak i domaganie się przeprosin to oznaki naszych wewnętrznych braków.

Najlepiej odnieść się do konkretnej sytuacji. Przepraszanie ma bowiem różne warstwy, począwszy od tej wynikającej z zasad savoir-vivre’u, czyli dobrego wychowania, kiedy kogoś przypadkiem potrącimy ramieniem czy się spóźnimy na spotkanie, a skończywszy na takiej, w której dochodzi między ludźmi do jakiegoś konfliktu. Istotne jest również to w jakiej jesteśmy wobec siebie zależności. Czy strony konfliktu dążą do rozwiązania sytuacji, czy np. jedna ze stron tylko chce wzbudzić w drugiej osobie poczucie winy, przekierować odpowiedzialność na nią. W takim układzie dochodzą jeszcze różne motywy. Na przykład żeby sprawować nad kimś kontrolę lub żeby pokazać, że jest mniej inteligentny czy gorszy... Wtedy druga osoba przeprasza nie dlatego, że czuje taką potrzebę, ale by uniknąć odrzucenia i braku wybaczenia ze strony tego, kto ją obwinia. Przeprasza, nie będąc w zgodzie ze sobą, czyli trochę przeprasza za to, jaka jest. 

No dobra, to po czym poznać, że skrzywdziłem i powinienem przeprosić? Gdzieś wyczytałem, że krzywda jest zawsze intencjonalna. Mnie to przekonuje. Oczywiście można kogoś skrzywdzić przez przypadek, ale to dotyczy zwykle ludzi, których mało znamy. W bliskich relacjach krzywda jest z reguły intencjonalna. A ponieważ ludzie są nieustająco w relacjach, to się permanentnie naruszają, bo z reguły w pierwszej kolejności działają we własnym interesie. Będąc z kimś w bliskich relacjach przeważnie wiemy, kiedy nasze zachowanie sprawi komuś przykrość, i jeśli mimo to je podejmujemy, to trzeba za nie przeprosić.

Temat przepraszania jest skomplikowany. Występują tutaj tysiące parametrów i ich kombinacje. Jakąś wykładnię stanowi świadomość, że moje życie nie należy do innych. A to oznacza w skrócie dwie rzeczy. Po pierwsze, że nie jest po to, aby stale dostosowywać się tylko do czyichś oczekiwań (przyjaciół, szefa, tego czy innego papierowego autorytetu). Po drugie, że muszę wziąć za to życie odpowiedzialność. Jeśli chcę czuć się komfortowo, muszę podjąć działanie, bo nie sposób funkcjonować w oparciu o pobożne życzenia albo nieustanną krytykę. To mnie za dużo kosztuje.

Potrzebujemy też wewnętrznej zgody na to, że działanie może przynieść skutek, którego nie pożądamy. Dalece inny od naszych własnych planów i zamierzeń. Na porażkę.

Tutaj warto sobie uświadomić, że (moim zdaniem) istnieje tylko jeden, prawdziwie destrukcyjny rodzaj przegranej. To porażka wewnętrzna. Taka, która ma miejsce na długo przed tym, nim zdecydujemy się na pierwszy krok w obronie swojej przestrzeni. To właśnie wtedy, kiedy nie reagujemy, gdy ktoś obraża nasze wartości, albo stajemy się ofiarą związku mającego dać nam szczęście na lata. Również wtedy, kiedy zdradzamy własne uczucia w obawie, że wypadniemy źle.

Stan posiadania, umiejętności, takie czy inne wrażenie wywierane na innych czy podobne lansowane obecnie potencjalne źródła poczucia winy; to wszystko nie ma takiego znaczenia, jak im się przypisuje. Przecież zaczynamy z różnych punktów startowych. Tu jest środek ciężkości. Dopóki tego nie przyswoimy, grozi nam przepraszanie za wszystko i przegapienie przeprosin tam, gdzie powinny się one pojawić. Są w 100% uzasadnione, a nie wymuszone jakimkolwiek układem.

Wydaje mi się, że dowiemy się kiedy przepraszać dopiero gdy przyjdzie ten moment, w którym będziemy potrafili się zatrzymać, popatrzeć przez ramię, i uczciwie, bez presji przyznać: dzisiaj jestem trochę innym człowiekiem. Cała reszta to tylko okoliczności. 

A chwila ta przyjdzie, jeśli zaczniemy patrzeć na życie wielowymiarowo, jak Sierra i Blanca Casady czyli duet CocoRosie w piosence „Lemonade”.

-------------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jam