Przejdź do głównej zawartości

"Perfect Day"



Mimo że z pozoru ten kawałek zdaje się opowiadać o miłości, to w rzeczywistości „Perfect Day” jest piosenką o uzależnieniu. Reed zwraca się tutaj do heroiny, swego ukochanego narkotyku, traktując go jak osobę i ukazując jak wygląda życie narkomana.

Widzimy, że autora łączy z używką wręcz intymna więź. Coś co z wielką łatwością można by wziąć właśnie za miłość, gdyby nie to, do czego są adresowane słowa wokalisty. To dzięki heroinie jego życie wydaje się pozbawione problemów, a każdy dzień spędzony na haju jest po prostu cudowny. Nie trzeba się o nic martwić, gdy strzykawka wpuści już swoją zawartość do organizmu. Wtedy jedyne co ogarnia człowieka to euforia i absolutna błogość – dokładnie tak, jak przy zakochaniu.

Lou opisuje tutaj lekki, przyjemny dzień, podczas którego oddaje się prostym przyjemnościom, kompletnie nieczuły na jakiekolwiek zmartwienia dzięki temu, że jest pod wpływem działania narkotyków. Zamartwianie się przyszłością czy odpowiedzialność to teraz coś kompletnie abstrakcyjnego, bo jedyne co się liczy to przyjemność, jaką w danej chwili odczuwa autor.

„Perfect Day” nie jest jednak utworem wychwalającym używki. Na samym końcu piosenki Reed zawarł tu ostrzeżenie dla każdego, kto spróbuje iść tą niebezpieczną ścieżką uzależnienia. Mimo, że dzięki narkotykom świat może wydawać się piękny, to jednak prędzej czy później konsekwencje systematycznego niszczenia naszego ciała w końcu przyjdą. To, co zasiejemy, nie myśląc o jutrze zbierzemy, gdy tylko nasze decyzje wydadzą owoc.

Zastanawiałem się skąd takie ogromne zainteresowanie moim artykułem o maskach sprzed 2 tygodni. Przecież to temat wyeksploatowany maksymalnie. Tak mi się wydawało. Jednak najwyraźniej jest dla nas tak ważny i tak niezmiennie aktualny, że można, a nawet chyba trzeba poruszać go często i w różnych ujęciach. 

No dobrze, ale dlaczego? To pytanie wciąż mnie nurtowało, dopóki nie puściłem sobie, podczas porządkowania płyt, przytoczonej piosenki „Perfect Day”. Przecież to wszechobecne udawanie to współczesne uzależnienie. A będąc bardziej precyzyjnym, szereg połączonych ze sobą uzależnień. Ze wszystkimi konsekwencjami. 

Ponieważ nie jest to praca naukowa, tylko kolejny cotygodniowy esej, siłą rzeczy wiele wątków pozostanie otwartych. Zapewne minę się też z poprawnością definicji psychologicznych, co mam nadzieję przyjmiecie ze zrozumieniem.

Wszystkich czytelników, niezależnie od wieku, łączy jedno – wychowanie na reklamach. A reklama -  bez znaczenia czy komercyjna czy społeczna - przedstawia sztuczną rzeczywistość. Nie jest czymś naturalnym. Zadania reklamy polegają bowiem na kształtowaniu postaw i zachowań poprzez sterowanie emocjami. Rośniemy w otoczeniu wyidealizowanego świata i zdarza się, że zatracamy umiejętność rozróżniania czy coś jest fikcją czy nie. Czego pożądamy sami z siebie, a czego pragnienie nam wmówiono. Co jest naszym celem, a co instrukcją w jaki sposób mamy zrealizować cele innych osób. Oczywiście nie chodzi mi o to, aby potępiać reklamę. Użyłem skrótu myślowego (reklama to tylko przykład) pokazując, że wzorce są wyznaczane głównie przez media i trudno jednostce wyjść poza schematy przyjęte przez masy. Wiązać się to może z ryzykiem odrzucenia. Inny = wróg.

Skoro świat jest taki piękny, to ja muszę przecież do niego pasować. I wpuszczam sobie tę heroinę w żyłę. Znana z psychologii społecznej reguła „społecznego dowodu słuszności” mówi o tym, że uznajemy za właściwe to, co robią inni. Skoro inni przedstawiają tylko swoje radosne momenty, to i ja powinienem. Skoro inni nie pokazują swoich słabości, to i ja nie będę odstawać. W pewnym momencie przeszliśmy na kulturę „keep smiling”, która jak sama nazwa wskazuje każe nam się ciągle uśmiechać.

Uśmiech jest potęgą i potrafi zmieniać ludzkie życia. Zwalcza smutek, a nawet choroby i buduje dobre relacje. Ale jest także najpopularniejszą maską, którą zakładamy do realizacji naszych celów. Często nawet nie wiemy jakich.  Ale w końcu inni się uśmiechają, to znaczy, że tak trzeba. 

Wiele osób codziennie promuje idealny obraz własnej osoby. Wystarczy spojrzeć na profile w mediach społecznościowych, po których można wnioskować, że każdy jest bogaty, ma pięknie urządzony dom, grzeczne dziecko i kochającego partnera przynoszącego prezenty. Prawda jest jednak taka, że wielu z nas udaje, aby poprawić swoje notowania. Chcemy sprawiać wrażenie idealnych, ponieważ inni też lansują swój perfekcjonizm. W rezultacie wzajemnie się nakręcamy i potęgujemy frustrację. W końcu wrzucenie ładnego zdjęcia do sieci to jedno, a prawdziwe życie to drugie. Często zastanawiamy się dlaczego musimy udawać kogoś innego niż jesteśmy, a inni po prostu wiodą szczęśliwsze życie? Zapominamy o tym, że oni też w dużej mierze lansują tylko pewien wycinek, który pięknie prezentuje się w mediach.

Promowanie idealnego wizerunku własnej osoby ściśle wiąże się ze strachem przed odrzuceniem. Często tak bardzo boimy się, że stracimy w oczach innych gdy odsłonimy własne niedoskonałe oblicze, że przestajemy samodzielnie myśleć. Jest to jeszcze gorąco podsycane przez całą masę doradców od wizerunku, którzy mówią wprost – jeśli nie zastosujesz się do pewnych reguł to polegniesz. Nie znajdziesz pracy, zapomnij o awansie i nawet o tym, że będziesz miał kolegów. I niestety mają zazwyczaj rację, bo tak urządziliśmy sobie ten świat. Na nic zdaje się trzeźwe spojrzenie, że przecież nie ma ludzi idealnych. Perfekcyjnie można wyglądać tylko na pozowanym zdjęciu na Instagramie. W rzeczywistości każdy popełnia błędy, ale rozumieć to nie znaczy uznać.  

Większość ludzi pozytywnie odbiera osoby, które stawiają na bycie sobą, nawet gdy ich wizerunek w rzeczywistości daleki jest od ideału. Jest to podstawa budowania dobrych relacji i zaufania, które pomału wracają do łask. I co z tego skoro większość woli grać? Stąd skojarzenie z uzależnieniem. Wewnętrznie nie chcemy, ale wychylić się to jak odstawienie. To już może lepiej dać sobie kolejną szprycę i mieć błogi spokój? 

Walka o akceptację rozpoczyna się we wczesnych latach dzieciństwa. Gdy przychodzimy na świat nie zastanawiamy się nad tym, czy zachowujemy się odpowiednio. Płaczemy gdy czegoś potrzebujemy, uśmiechamy się gdy odczuwamy radość. Jednak czasem rodzic daje nam do zrozumienia, że akceptuje nas warunkowo. Jeśli jesteśmy grzeczni, pochwali nas i doceni. Gdy nasze zachowanie mu nie odpowiada, okaże swoje niezadowolenie. To wtłacza do głowy przekonanie, że na miłość trzeba sobie zasłużyć, zachowując się perfekcyjnie i spełniając oczekiwania innych osób. Naturalne zatem staje się to, że z biegiem lat chcemy, aby koledzy z podwórka nas lubili i chętnie się z nami bawili. Potem to samo w szkole gdzie dochodzi jeszcze szukanie aprobaty u nauczycieli. I w końcu praca, gdzie uwidacznia się już skumulowany efekt tresury. Pogoń za poklaskiem, dobrym słowem i zachwytem staje się częścią naszego ja.  Ludzie bardziej cenią sobie komplement od obcej osoby od swobody bycia sobą. Walka o akceptację może przyjmować przeróżne formy, np. wymianę samochodu co sezon tylko po to, aby zadać szyku i być akceptowanym w swoim snobistycznym środowisku. Klasyczny efekt uzależnienia. Doszukiwanie się tutaj logiki pozostaje tylko w sferze analizy powstawania tego mechanizmu.

***

Efekty każdego uzależnienia są bolesne, a niekiedy dochodzi nawet do śmierci. Czy to jest zatem dobre porównanie? Dla mnie tak. Za noszenie masek trzeba płacić. Udawanie męczy, wymaga bowiem wielkich pokładów energii i ciągłego prowizorycznego zasypywania jakichś niedostatków, które pojawiają się jak dziury w asfalcie po mrozach. I jeszcze nikt się nie może o tym dowiedzieć. 

Przyjrzyjmy się środowisku pracy. Potrzeba ciągłego kontrolowania czy inni odbierają nas tak, jak chcemy, chociaż w rzeczywistości daleko nam do tego, co o sobie mówimy – jest przyczyną nieudanych kampanii rekrutacyjnych, niskiego poziomu zaangażowania pracowników oraz wewnętrznych konfliktów. Z punktu widzenia jednostki dochodzi z kolei nawet do depresji czy wypalenia zawodowego. Ja się zastanawiam, dlaczego to zjawisko jest takie teraz rozpowszechnione. Pandemia? Wojna? W jakimś stopniu pewnie tak, ale moim zdaniem to ewentualnie postawiło tylko kropkę nad i. Proces postępował i spowodowało go uzależnienia od bycia postrzeganym jako bohater. A przecież może być zupełnie inaczej! Bo skoro wszyscy w duchu marzymy o tym, aby ludzie byli sobą, to dlaczego robimy wszystko, aby nie byli? Przecież to nawet brzmi idiotycznie, a my to robimy. Wiemy, że nałogi nam szkodzą i mimo to nie pozbywamy się ich. To widocznie kolejny, który nas dopadł. 

Rezygnacja z używki jest trudna. Wielu nie daje rady, inni potrzebują zróżnicowanej argumentacji. Dla jednych może przekonujące będzie to, że jeśli np. udajesz w pracy pięć dni w tygodniu to nie tylko jest to piekielnie męczące, ale przede wszystkim tracisz swoje własne życie bo nie eksponujesz własnych atrybutów tylko cudze? I gdzie w takim razie jesteś ty? Myślisz, że będziesz nim mógł być na emeryturze? Nonsens. We wszystkich dostępnych badaniach przeprowadzonych wśród ludzi umierających pojawiał się ten sam wątek. Ludzie żałowali, że nie mieli odwagi robić tego na co mieli ochotę, a teraz jest już za późno. 

Innych może skłoni do myślenia to, że jak sami sobie przypomną pewne sceny z życia, to czy nie zauważą, że lepiej byli odbierani, gdy przeprosili za błąd, przyznali, że mają ciężki dzień i z czymś sobie nie poradzili, niż gdy udowadniali zawzięcie, że wszystkiemu winni są pan X czy Y? Wszyscy jesteśmy zagonieni, mamy jakieś problemy i paradoksalnie nawet jak jesteśmy zdenerwowani to bliższy nam jest ten borykający się z tym samym co my niż ten nieomylny, pewny siebie ideał.

Możemy przyjąć, że mamy kolejny „Pefect Day” i znów sięgnąć do gotowych skryptów zachowań. Zwycięży jak zwykle konformizm, który podpowiada, żeby w sytuacji X zastosować scenariusz A, a w sytuacji Y skorzystać z gotowego formularza nr 61. 

Obawy wygrywają, a my zaczynamy kogoś udawać, zakładamy maski. Próbujemy zachować się tak jak większość i tracimy przez to z pola widzenia to na czym nam zależy.

Jeśli uznamy, że jednak musimy udawać, to warto zapamiętać przynajmniej słowa, które wypowiedział kiedyś Kurt Vonnegut: „Jesteśmy tym, kogo udajemy i dlatego bardzo musimy uważać kogo udajemy”.

Ja zachęcałbym jednak do podjęcia walki z uzależnieniem, biorąc sobie do serca przestrogę wyśpiewaną przez giganta sceny nowojorskiej Lou Reeda. On akurat wie co mówi. 

Dla tych, którzy mogą mieć pewne wątpliwości, kluczowa uwaga: autentyczność nie jest zachętą do tego, żeby zawsze robić to, na co mamy ochotę, działać na zasadzie „po trupach do celu” i być egoistą. Człowiek autentyczny nie jest narażony bardziej niż inni na łamanie norm: ani prawnych, ani moralnych, ani jakichkolwiek innych. Chodzi o to, aby pamiętać o swoich celach i marzeniach oraz, jeśli nie uderza to w innych, mówić wprost o tym, co nam się podoba a co nie. Świat będzie naprawdę piękniejszy, a nie zastąpiony śliczną makietą.

------------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jam