Przejdź do głównej zawartości

"Killing in the Name"

 

W marcu 1991 roku w Los Angeles doszło do brutalnego pobicia na tle rasistowskim. Ofiarą był nikomu nie wadzący Afroamerykanin Rodney King. Oprawcami funkcjonariusze miejscowej policji. Cały incydent nabrał potężnego rozgłosu tylko dlatego, że został w pełni sfilmowany. Gdy w kwietniu 1992 roku sprawcy zostali uniewinnieni, decyzja ta wywołała najgorsze zamieszki w Stanach Zjednoczonych od lat 60. 

Jedną z odpowiedzi na te wydarzenia było wydanie przez zespół Rage Against the Machine debiutanckiego singla o wymownym tytule „Killing in the Name”. Ten protest song stanowi unikalną fuzję rapu i rocka i jest wściekłą piosenką o rasizmie, policyjnej brutalności i buncie. Zdecydowanie ma moc poruszyć tłum jak mało która piosenka w historii ludzkości.

Ten kawałek, mimo tak niewielu słów, niesie za sobą niezwykle poważne przesłanie. Autor wymierza tu cios amerykańskiemu społeczeństwu. Uświadamia, że wielu funkcjonariuszy policji w USA, ludzi cieszących się autorytetem, należy do Ku Klux Klanu.

Za dnia wzorowi obywatele, nocą przywdziewają charakterystyczne białe przebrania i głoszą pełną nienawiści propagandę, skierowaną przeciwko ludziom o odmiennym kolorze skóry. De La Rocha wskazuje na ten fakt i potępia ludzkość za jej ślepotę. Pokazuje, jak osoby zajmujące reprezentatywne stanowiska są wybielane w oczach narodu, samo noszenie odznaki jest okolicznością łagodzącą skandaliczne praktyki.

Wokalista nie może pogodzić się też z tym, że mimo świadomości takich zachowań, ludzie nie potrafią zdobyć się na odwagę i jawnie zaprotestować. Dalej stoją potulnie w szeregu, gotowi bezmyślnie spełniać wszystkie żądania systemu. Taka postawa jest czymś niezrozumiałym dla autora. Nie zamierza ugiąć się pod naciskiem władz, będzie dalej głosił to, w co wierzy.

Tak się złożyło, że podczas spotkania ze znajomymi pojawił się nagle temat mobbingu. Kolega opowiadał o fatalnych praktykach mających miejsce w firmie, w której pracuje jego żona. Pozostali potwierdzili, że znają wiele takich przypadków, i że ten problem jest nadal powszechny. Szczególnie w polskich firmach. Ja nie ukrywam, że byłem trochę zaskoczony. Łudziłem się, że po intensywnych kampaniach sprzed paru lat i wyostrzeniu się wymiaru sprawiedliwości na wszelkie przejawy znęcania się nad pracownikami, zostało to jakoś opanowane. Popytałem trochę szerzej i ogarnął mnie lęk. To wciąż jest zmorą i niestety ma się dobrze mimo propagowania tez o rynku pracownika i tym podobnych nietrafionych (wg mnie) opinii.

Pomyślałem, że w takim razie nie wystarczy milion artykułów, które już zostały napisane. Potrzebny jest ten kolejny i może jeszcze wiele innych. Może już nie po to, aby dokładnie tłumaczyć co to jest, ale raczej nie dopuścić, aby temat przysechł. Wybór utworu był dla mnie oczywisty. Klimat, siła buntu, analogia nieuzasadnionego ucisku. Wszystko mi pasowało najbardziej właśnie w „Killing in the Name”.

Zacząłem od zadania sobie pytania, dlaczego sam przysnąłem i przestałem dostrzegać to zagadnienie. Na zasadzie pierwszych skojarzeń pojawiły się dwie odpowiedzi. Potoczne kojarzenie mobbingu jednak z jakimiś przejawami agresji i rządy autorytarne. Zgaduję, że wiele osób wpada w podobną pułapkę. Jeśli nie pracuję z neurotycznym szefem, to ginie gdzieś myśl o mobbingu. Jeśli dodamy jeszcze do tego statystyki, które mówią, że tylko 4% przyznaje się, że byli źle traktowani w miejscu pracy (np. badania Eurofound), to praktycznie o czym tutaj mówić? A w rzeczywistości za drzwiami (nadal zbyt wielu) firm potrafią dziać się straszne rzeczy. Czują się bezkarnie, ponieważ ciężar dowodu spoczywa na pracowniku, a niezwykle trudno jest dowieść np., że pomijanie w projektach jest świadomą złośliwością, a nie deficytem umiejętności organizacyjnych, za którym nie stoją żadne złe intencje. Trudno też liczyć na świadków, ponieważ w środowisku, gdzie dochodzi do mobbingu, koledzy będą się bali o własną skórę i zazwyczaj pojawia się konkluzja „nic nie słyszałem, nic nie widziałem, nie pamiętam”.

Nie można też pominąć fałszywych oskarżeń wobec pracodawcy ze strony pracownika, który sam ma wiele za uszami. Takie sytuacje też mają miejsce i mocno zaciemniają i tak niezbyt czytelny obraz.

Niezależnie od sytuacji jestem zwolennikiem eliminowania najmniejszych nawet przejawów nękania. Nie zawsze to się udaje, ale myśląc o tym stale, dochodzi się do coraz lepszych rezultatów. Przykład: nigdy nie uderzyłem żadnego ze swoich trojga dzieci (są już dorosłe). Jestem z tego dumny. Zdarzało mi się jednak krzyczeć na nie, co jest fatalne. Jest oznaką przemocy. Ponieważ tego nie chciałem i pracowałem nad tym uparcie, to przytrafiało się coraz rzadziej, aż do całkowitego zaniku. W pracy zazwyczaj byłem bardziej opanowany, ale trafiały się konfrontacje z dużą dawką sarkazmu z mojej strony, czym też potrafiłem zranić bardziej wrażliwą osobę. Powiedziałem sobie – uważaj chłopie, nie masz żadnego usprawiedliwienia dla takiego zachowania. Dlaczego chcesz kogoś skrzywdzić? Bo jesteś bohaterem, a reszta to drugi sort? Jeśli rzeczywiście chcesz być tym hero, to działaj tak, żeby ludzie chcieli coś dla ciebie zrobić, bo lubią twoją uśmiechniętą gębę, a nie dlatego, że się ciebie boją. Jak sobie powiedziałem, tak zacząłem robić. Czasem lepiej, czasem gorzej i z całą masą błędów, ale do przodu. I dzięki temu nie było miejsca na mobbing. Autorytet jakoś się bronił, a potwierdzeń, że byłem dla sporej grupy liderem, mam naprawdę dużo. Bez żadnej check listy cech przywódcy, ani innych manipulacyjnych socjotechnik.  

Prawdopodobnie dlatego z dużym sceptycyzmem podchodzę do różnych szkoleń, które pozycjonują się tak, że z każdego zrobią coś tam. Jestem zwolennikiem, żeby jednak z filcu nie szyć na chama sukni ślubnej, tylko zrobić kapelusz albo płaszcz.

Zwalczanie przejawów mobbingu też powinno być następstwem naturalnych potrzeb, a mobbowanie świadectwem ułomności, a nie konsekwencji, obowiązkowości, zorientowania na cel, jak jest postrzegane dzisiaj i przez to usprawiedliwiane. O takie mentalne ustawienie powinniśmy zabiegać w procesie edukacyjnym już od przedszkola. To diametralnie zmieni sytuację. Owszem, za wiele lat, ale kiedyś warto zacząć.

Biorąc pod uwagę, że nie spotkałem nikogo, kto by nie słyszał o jakimś konkretnym miejscu, w którym dochodzi do aktów mobbingu, pozwolę sobie na spekulację, że setki tysięcy pracownic oraz pracowników codziennie pada w Polsce ofiarami złośliwych uwag, prostackich żartów, seksistowskich zaczepek, wyzwisk, gróźb, pokrzykiwań, poniżania, narzucania niewykonalnych obowiązków. Mobbing to przecież także przerywanie wypowiedzi, krytyka życia osobistego, obmawianie, rozsiewanie plotek, sugerowanie zaburzeń psychicznych, parodiowanie sposobu chodzenia czy mówienia, wszelkiej maści przedrzeźnianie. To przemoc psychiczna aplikowana w małych dawkach, regularne nękanie, które odbiera pracownikowi poczucie wartości i motywację do pracy. Chciałoby się powiedzieć: amen. 

Niestety problem zasadniczy jest nie w tym, że to zjawisko w ogóle występuje, ale że często świadomie  staje się sposobem na zarządzanie firmą. Metodą sprawowania władzy przez pracodawcę. Działa w silnie rozbudowanej, zhierarchizowanej, rządzonej autorytarnie strukturze, w której pracownicy bezrefleksyjnie mają wykonywać polecenia przełożonego, nie musząc nawet ich rozumieć.

A zaczyna się najczęściej od drobnego zatargu. Niewielka różnica zdań, czyjeś urażone ambicje, chęć postawienia na swoim lub pokazania władzy stają się początkiem spirali złośliwości i agresji. Czym różni się zwykły, nieunikniony w pracy konflikt od systematycznego zastraszania i nękania pracownika, czyli mobbingu?

Mobbing ma na celu emocjonalne zniszczenie osoby, osłabienie jej pozycji, wręcz zrujnowanie jej osobistej i zawodowej reputacji. Prowadzi do izolacji nękanej osoby, odarcia jej z godności, do poniżenia i ośmieszenia. 

Pojęcie „mobbing” (od ang. „to mob” – „napastować, napadać”) wprowadził w latach 60-tych pewien szwedzki lekarz, obserwując wśród dzieci wrogie zachowania skierowane zazwyczaj przeciwko jednemu dziecku i utrzymujące się przez dłuższy czas. 

Dwie dekady później profesor Heinz Leymann, niemiecki psychiatra i psycholog mieszkający w Szwecji, zaobserwował podobne zachowania wśród dorosłych. Polegały one na psychicznym znęcaniu się nad współpracownikami. Od tego czasu badania nad tym zjawiskiem ruszyły pełną parą. Przyniosły wiele wniosków. Między innymi potwierdzenie, że mimo iż zawsze chodzi o represjonowanie i stygmatyzowanie ofiary, alienowanie jej z otoczenia, naruszanie jej praw, zastraszanie za pomocą gróźb, to u dzieci zwykle agresja przyjmuje formę fizyczną, a dorośli sprawcy mobbingu są bardziej „subtelni”. Nękają raczej psychikę niż ciało ofiary. 

Prześladowca posługuje się zatem najprostszymi metodami. Pogróżki dotyczące zwolnienia lub degradacji to za mało. Aby upokorzyć ofiarę, zastawia różne pułapki. Czasami bardzo wymyślne. Pomija ją przy przydzielaniu ciekawych prac, rozpuszcza plotki, stosuje chwyty obliczone na pozbawienie poczucia stabilności poprzez niekorzystne zmiany warunków pracy. Jednorazowe przejawy takich działań mogą być wynikiem niskich kompetencji menedżera. Jednak jeśli są to zachowania powtarzające się przynajmniej raz w tygodniu przez co najmniej pół roku, to wg naukowców nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia ze świadomym nękaniem. Systematyczne szykanowanie ofiary przeszkadza jej w wykonywaniu obowiązków, często uniemożliwiając normalną pracę i podtrzymanie kontaktów. Terror psychiczny ma społecznie unicestwić ofiarę, skłonić ją do odejścia z firmy, do rezygnacji z wykonywania zawodu lub spowodować, że (nierzadko w atmosferze skandalu) zostanie ona zwolniona przez pracodawcę. 

Mobbing trzyma się mocno, gdyż natrafia na słaby opór. Ofiara zwykle nie ucieka. Czuje się bezradna i nie widzi możliwości jakiejkolwiek obrony. Zamiast czym prędzej zwiewać od toksycznej atmosfery, staje się cichym męczennikiem i latami znosi poniżenie. Traktuje swoją sytuację jako surrealistyczny koszmar, który kiedyś wreszcie musi się skończyć. Tylko nieliczni podejmują walkę o obronę godności i pozycji, która najczęściej zwykle skazana jest na przegraną (nie mówię tutaj o rozprawach w Sądzie Pracy tylko o samodzielnych próbach wewnątrz organizacji). Im bardziej szukają sprawiedliwości, im więcej zgłaszają skarg, tym bardziej zyskują opinię pieniaczy, osób niezrównoważonych i burzących porządek, z którymi nie da się współpracować. 

Powodem bierności często jest to, że nękany nie ma dokąd uciec. Wbrew radosnym hasłom niektórych doradców, że wystarczy wziąć sprawy w swoje ręce – nie jest to takie jednoznaczne. W sytuacji bezrobocia, gdy gnębiony  pracownik nie posiada pożądanych na rynku pracy kwalifikacji, za to zbliża się do pięćdziesiątki, znalezienie nowej posady wydaje mu się nierealne. I niestety mimo różnych kursów, bywa, że tak jest. Jeśli jeszcze puszczona w obieg niepochlebna opinia zdążyła się już rozpowszechnić, zamykając przed nim wszystkie drzwi, pozostaje mu ucieczka w chorobę, skorzystanie z renty lub wcześniejszej emerytury, lub niestety coraz częściej nawet wyjście ostateczne. Można się zaklinać, że to przesada, ale takie dramaty ludzkie mamy na wyciągniecie ręki, tylko wielu nie chce ich widzieć. Wypiera. Dokładnie tak samo jak w utworze „Killing in the Name”.

***

Ofiary dręczenia w miejscu pracy płacą ogromne koszty. Wyczytałem w encyklopedii, że najpierw tracą apetyt, czują się osłabione i stale zmęczone. Cierpią na bóle głowy, są zniechęcone i zrezygnowane, nie mogą spać. Pojawiają się dolegliwości sercowe, biegunki, wrzody żołądka, silne zawroty głowy, drżenie rąk, osłabienie koncentracji, sztywnienie karku, omdlenia. Często ofiary psychoterroru odczuwają nasilające się stany niepokoju i lęku. Coraz trudniej im porozumieć się z innymi. Łatwo wpadają w złość lub ogarnia je strach. Stają się płaczliwe, drastycznie obniża się ich samoocena. W końcu zaczynają myśleć, że zwariowały. Niekiedy opowieści osób piętnowanych w miejscu pracy wydają się tak nieprawdopodobne, że bywają traktowane przez słuchaczy jak jakieś urojenia prześladowcze. Jeśli  nękanie trwa latami, to wg fachowców psychiczna kondycja maltretowanej osoby podobna jest do stanu ludzi, którzy przeżyli katastrofy, byli ofiarami gwałtu, zamachu terrorystycznego lub zostali porwani jako zakładnicy. Czasem potrzeba lat, by odzyskali oni psychiczną równowagę, niekiedy nigdy jej nie odzyskują.

Być może przedstawiłem skrajności. Obraz apogeum, a nie średniej krajowej. Dla mnie nie ma różnicy czy cierpi jeden człowiek czy tysiąc, bo nie liczba jest tutaj istotna, tylko powód. Możemy go wyeliminować. My, czyli ci, którzy tego nie doświadczają. Przecież to tylko my mamy siłę aby to zatrzymać. Nie ten nękany. On tej siły właśnie nie ma. A co mu się radzi? Ty, weź się w garść. Weź sprawy w swoje ręce. Przecież to brzmi jak kpina. Mówi się mu: bądź asertywny, stawiaj granice, używaj argumentów a nie emocji, nie rozmawiaj z prześladowcą na osobności i wiele tego typu bzdetów, które są w porządku ale dla kogoś, kto nie jest jeszcze przygnieciony, a nie dla każdego. Łatwo umyć ręce.

Mobbing zdarza się we wszystkich zawodach i na wszystkich szczeblach drabiny społecznej. Mobberzy lubią działać w "białych rękawiczkach". To, co bywa niewidzialne dla otoczenia, doprowadza człowieka na skraj przepaści psychicznej i rozbija zespół. 

Mobbing to "skumulowane drobiazgi", które na pierwszy rzut oka współpracownicy mogą po prostu przeoczyć. Nie są łatwe do rozpoznania, bo najczęściej pełny obraz ma tylko osoba mobbingowana. Poza tym ludzie kierują się rankingiem własnych wartości, co oznacza, że przeważnie swoje dobro będą najczęściej stawiać nad dobrobyt innych. Brak reakcji, to przyzwolenie. 

Potrafimy się wznieść na wyżyny jak jest zbiórka na operację jakiegoś chorego dziecka. Zdaliśmy celująco egzamin z człowieczeństwa pomagając uciekinierom przed wojną w Ukrainie. Co roku ruszamy swoje cztery litery i jesteśmy aktywni uczestnicząc w finale WOŚP i bijemy kolejne rekordy. Czyli los człowieka nie jest nam obojętny. Mamy dla siebie szacunek, współczucie, wyrozumiałość, szczodrość kiedy trzeba. Duże zrywy są sexy, to zrozumiałe. Potrzebna jest jednak ta codzienna uważność. To te drobiazgi mają kolosalny wpływ na jakość życia innych osób i naszą własną. Nie pozwalajmy na to, aby w naszej obecności krzywdzono kogokolwiek. Czasem wystarczy słowo, które padnie w odpowiednim czasie i miejscu. 

„Killing in the Name” jest nie tylko o walce z rasizmem, ale przede wszystkim o tym, że trzeba skończyć z hipokryzją i wygodnictwem, kiedy komuś dzieje się źle. Jeśli nie mamy zapędów sadystycznych, to mobbing powinien zniknąć całkowicie. To nic, że nazwa nie kończy się na –izm czy –yzm, jak większość patologii. Zabijanie w imię czegokolwiek pozostaje zabijaniem. W imię wyników lub budowania własnego ego kosztem innych też.

------------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany