Przejdź do głównej zawartości

"Shout"

 

„Shout” to piosenka angielskiego zespołu pop/rockowego Tears for Fears, wydana jako drugi singiel z ich drugiego albumu studyjnego, „Songs from the Big Chair”. Okazała się światowym przebojem roku 1985, zajmując pierwsze miejsce na listach wielu krajów, w tym Billboard Hot 100 w USA. W czasach jej popularności podchodziłem do niej trochę jak pies do jeża. Zbuntowanemu młodemu człowiekowi siedzącemu głęboko w muzyce alternatywnej te taneczne rytmy wydawały się jakoś zbyt mało ambitne. Z upływem lat, kiedy zacząłem oceniać kompozycje patrząc na nie znacznie szerzej, mogę powiedzieć, że to jest absolutnie świetne nagranie.

Podobnie jak w przypadku wielu klasycznych piosenek rockowych, część uroku „Shout” polega na tym, że słuchacz może zinterpretować ją na swój własny sposób. Jednak Tears for Fears napisał ten utwór aby zainspirować ludzi do protestów i uzewnętrzniania emocji. Staje się to oczywiste po uważnym przestudiowaniu tekstu i zapoznaniu się z fascynacją Rolanda Orzabala teorią terapii pierwotnej głoszonej przez Arthura Janova. Chociaż, jak to bywa z psychoterapią, więcej jest krytyków niż zwolenników tego podejścia. Założeniem metody, pod którą podpisywali się obaj członkowie zespołu, było między innymi bezpośrednie konfrontowanie się z traumą z dzieciństwa poprzez działania, które obejmowały krzyki. Kiedy więc zespół zachęca słuchacza do „wypuszczenia tego wszystkiego”, najwyraźniej opiera się to na pomyśle, że zrobienie tego okaże się dla niego terapeutyczne.

„Shout” to piosenka zaprojektowana aby zainspirować ludzi do konfrontacji z palącymi problemami wokół nich, a wokalista jest wręcz wściekły, że jeszcze tego nie robią.

Mnie ten utwór zachęcił do podjęcia tematu emocji. Żeby było śmieszniej to też w postaci pewnego rodzaju „krzyku”. Dotarło do mnie, że ja już od kilku ładnych miesięcy piszę o zagadnieniach  związanych z psychologią. Nie mam w tym kierunku wykształcenia ani odpowiedniej wiedzy, a zabieram głos. Brak pokory? Zadarty nos? Pozowanie na omnibusa? Ci, co mnie mieli okazję poznać, wiedzą doskonale, że to nie moje klimaty i nic z tych rzeczy. Zorientowałem się, że nie tylko ja, ale przede wszystkim ci, którzy czytają moje publikacje, potrzebujemy przyjrzenia się pewnym zjawiskom tak po prostu po ludzku. Przecież to wszystko nas dotyka każdego dnia. Odbieramy tak, jak umiemy, nie znając wszystkich definicji czy zależności w ujęciu naukowym. Czy na przykład to, że ludziom mylą się emocje z uczuciami to poważne wykroczenie, które wymagałoby piętnowania? Moim zdaniem to wyłącznie przestrzeń do szerzenia edukacji. Pomyślałem, że przecież jeśli ja zacznę jakiś wątek, to inni się mogą dołączyć, a ci co się znają, sprostować (w razie konieczności). I wszyscy możemy iść drogą postępu, a nie wszechobecnego destruktywnego oceniania.

Żyjemy w środowisku, gdzie króluje doradzanie. Każdy ma dla nas jakąś radę. Wie co powinniśmy robić i jak. Tylko my nie wiemy. Pozostali wiedzą. Już to wyzwala jakieś emocje. Jedni się cieszą, że mają dostęp do konsultacji na każdy temat na wyciągniecie ręki, a inni irytują się, że otacza ich zgraja wszystkowiedzących. Skoro zatem już sam fakt udzielania jedynie słusznych wskazówek, jak sobie radzić z emocjami wzbudza emocje, to temat staje się nadzwyczaj ciekawy.

Emocje stanowią część naszego codziennego życia, również zawodowego, a źródłem emocji w pracy może być dosłownie wszystko. Oddziaływanie na cudze emocje stało się domeną marketingu i większości metod sprzedażowych. Przypadek?

Radość, smutek, złość, wstyd, strach…Wszystkie emocje są potrzebne, nawet te, które są trudne i kojarzą się negatywnie. Jeśli zrozumiemy, z czego wynikają, będzie nam łatwiej nad nimi panować. To z kolei ułatwi nam budowanie autorytetu i porozumienia zarówno na gruncie zawodowym, jak i prywatnym. Od razu pojawia się pytanie: a dlaczego panować? Może właśnie wypuścić w wersji nieobrobionej? Przecież prawie każdy mógł się zorientować, co się dzieje w garnku pod przykryciem i dlaczego lepiej uchylić pokrywkę.

To jest właśnie wg mnie główna oś rozważań. Zarówno zwolennicy tłumienia emocji, jak i ci propagujący uwalnianie ich bez ograniczeń, starają się zunifikować wszystkie możliwe sytuacje. Niestety chociażby fakt, że każdy z nas jest inny, poddaje w wątpliwość, czy stawianie sprawy zerojedynkowo ma jakiekolwiek uzasadnienie.

Do takich uproszczeń dochodzi zazwyczaj w przypadku mówienia o emocjach w pracy. Potocznie kojarzą się one bowiem negatywnie. Jeśli ktoś nam mówi, że „miał emocjonujący dzień w pracy”, podejrzewamy, że stało się coś złego. Nie dziwi zatem powszechna tendencja do kontrolowania emocji. To, że tłumienie emocji ma swoje konsekwencje w podupadaniu na zdrowiu i wpływa na relacje społeczne schodzi na drugi plan. 

Składa się też na to wzrastający dynamicznie sektor usług. Wraz z bogaceniem się społeczeństwa jego udział w gospodarce zaczyna osiągać istotny wskaźnik. 

W obsłudze klienta oczekuje się od pracownika takiej kontroli własnych emocji, aby interakcje z klientem były miłe, uprzejme i pełne entuzjazmu, niezależnie od tego, jak bardzo zachowanie samego klienta byłoby nieuprzejme czy wrogie. Pracownik ma być zadowolony, sympatyczny i skoncentrowany na potrzebach klienta. A w każdym razie takie ma sprawiać wrażenie. Trudne zachowania klientów mogą niewątpliwie być źródłem negatywnych emocji i napięcia pracowników, stając się szczególnym obciążeniem właśnie w kontekście oczekiwań związanych z obowiązującą pracowników regułą „obsługa z uśmiechem na twarzy”. Jak pokazują wyniki licznych badań, wysiłek związany z kontrolą emocji podczas kontaktów z klientami prowadzi do zwiększenia stresu zawodowego.

Podobnie mają kandydaci do pracy. Muszą wypaść dobrze, co w praktyce oznacza wchodzenie w skórę kogoś innego, bo przecież taki jaki jestem nie jestem czegokolwiek wart. 

W firmach, w których dba się głównie o pozory, stresogenne środowisko dotyczy każdego stanowiska, kiedy ich szefem jest ktoś w wyniku (nazwijmy to eufemistycznie) nieporozumienia.

Emocje pojawiają się naturalnie i spontanicznie. Można je wręcz traktować jako nasze biologiczne wyposażenie. Spełniają ważne funkcje: informują, mobilizują i umożliwiają komunikację. Dzięki emocjom zauważamy to, co wokół nas ważne. Jeżeli pojawia się coś zagrażającego, to automatycznie włącza się strach i dzięki temu bardzo szybko wiemy, że trzeba zareagować, chronić się. Bardzo często zanim jeszcze zdołamy przeanalizować i zrozumieć jakąś sytuację, emocje dostarczają nam informacji, że wymaga ona naszej interwencji. Obrzydzenie może być dobrym przykładem. Jeżeli na przykład stykamy się z czymś co wzbudza nasz wstręt, to natychmiast tego unikamy. Nie czekamy na nie wiadomo co. Emocje mobilizują nas do działania, uruchamiają zespół gotowych reakcji. Obserwując wyrażanie emocji przez innych ludzi, możemy przewidywać ich zachowania. Wiemy, że ktoś zaciskający pięści jest wściekły. Wszyscy radzimy sobie dość dobrze z rozpoznawaniem emocji innych ludzi. Co więcej, nie mamy większych problemów z rozpoznawaniem udawanej ekspresji emocji. Ciekawe dlaczego ludzie w takim razie tak często udają, narażając się z kolei na negatywne emocje ze strony tych, przed którymi udają. 

Zatem emocje to nasi sprzymierzeńcy, którzy pomagają nam poruszać się w skomplikowanym otoczeniu. Dlaczego w takim razie przysparzają nam tak wielu kłopotów? Dlaczego kojarzą się zazwyczaj negatywnie? Należy pamiętać o tym, że wprawdzie reakcje emocjonalne są zwykle dostosowane do wymagań środowiska i pozwalają na skuteczne działanie, to jednak zdarzają się sytuacje, gdy prowadzą do zachowań sprzecznych z naszymi potrzebami i celami. O ile strach wywołany piskiem hamującego samochodu prowadzi do reakcji, która nam służy (po prostu odskakujemy), to ucieczka wywołana strachem przed wystąpieniem publicznym już nie. Oczywiście, unikając publicznych wystąpień doraźnie rozwiązujemy problem, bo pozbywamy się sytuacji trudnej i związanego z nią dyskomfortu. Jednak długofalowo taka reakcja nam nie służy, ponieważ niemożliwe staje się zaprezentowanie naszych możliwości i efektów ciężkiej pracy. W sytuacjach, gdy pojawiają się emocje, a my nie chcemy dać im się porwać, należy włączyć kontrolę emocji.

Powodów kontroli emocji jest w zasadzie nieskończenie wiele. Począwszy od tego, że najzwyczajniej w świecie chcemy być mniej smutni i bardziej radośni. Dotyczy to również działań polegających na tłumieniu lub udawaniu ekspresji emocji w celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Nie bywamy złośliwi czy zirytowani w stosunku do gościa tego samego baru, w którym właśnie pijemy piwo, widząc, że ma obwód karku ok. 60 cm. W tej kategorii mieszczą się też zagrożenia odrzucenia. Nie śmiejemy się w związku z tym na pogrzebach i chwalimy paskudną zupę cioci Jadzi.

Tłumienie emocji, takich jak złość czy smutek, jest często nawykowe. Oznacza to, że kiedyś, zwykle w dzieciństwie, było ono częścią mechanizmu pozwalającego przetrwać trudne sytuacje. W tamtym kontekście, na krótką metę tłumienie emocji się sprawdzało, a teraz niekoniecznie. Męczymy się, ale nawyk jest tak silny, że trudno go zmienić.

Dziecko, które jest bardzo żywe, roznosi energia. Domaga się uwagi rodziców, a gdy jej nie dostaje, wpada w złość. Rodzice ostro komentują jego zachowanie, a czasem reagują wręcz agresywnie. Dziecko uczy się, że złość jest niedobra i należy ją tłumić, by nie narażać się otoczeniu.

A przecież ta emocja pozwala bronić swoich granic w sytuacji, gdy inni chcą je przekroczyć. Jest jak alarm: uwaga, obcy na moim terytorium. Kto się nie złości, ten ma problem z zaspokajaniem swoich potrzeb. Skąd ludzie mają wiedzieć, czego chcemy, jeśli im o tym nie mówimy, tylko każemy się domyślać? Jak widać tu nie ma jednej recepty.

Tłumienie emocji wpływa też na relacje społeczne, i nie zawsze jest to wpływ pozytywny. Osoba, która nie ma wybuchów złości, potrafi być uszczypliwa, zgryźliwa. Nie wyrazi złości wprost, ale będzie wbijać szpile, robić na przekór. Przecież to pewien objaw agresji. Trudno osądzić co gorsze.

***

Najczęściej tłumimy emocje ponieważ  czujemy się zobligowani przestrzegać obowiązujących norm społecznych i organizacyjnych, wedle których wyrażanie silnych uczuć jest oznaką braku profesjonalizmu. Dajmy sobie prawo do ich odczuwania, ale ich ekspresję ograniczmy do poziomu, który będzie akceptowalny dla otaczających nas osób i nie będzie dla nikogo krzywdzący. Jeśli niewłaściwie określamy swoje stany emocjonalne, to nie możemy na nie odpowiednio reagować i nie stosujemy odpowiednich środków, by się ze swoimi niepokojami lub lękami uporać. Pomijanie swoich emocji może wpływać na gorsze samopoczucie i potęgować fizyczne symptomy stresu, np. bóle głowy lub problemy ze snem. No pewnie, mówi się łatwo. W takim razie dlaczego tylu ludzi ma kłopot z wypośrodkowaniem tych kwestii?

Moim zdaniem najczęściej powodem jest brak umiejętności nazwania swoich emocji. Jakoś się tego boimy. A żeby je sobie uświadomić, to trzeba najpierw je nazwać. W przeciwnym razie udajemy sami przed sobą, że ich nie ma.

Drugą kluczową sprawą jest przyjęcie, całkiem na serio, że emocje są potrzebne. Możemy ukrywać swoje emocje z obawy, że bliscy się od nas odsuną, uznają, że jesteśmy „trudni w obsłudze”. Ale co to za relacja, w której nie pokazujemy swoich emocji? Nie znamy siebie takimi, jakimi jesteśmy. Tłumienie emocji staje się wtedy narzędziem autokreacji. Takie relacje nie wzbudzają zaufania, bo bez emocji nie wiem, kim naprawdę jest ta druga osoba.

Oczywiście wszelkie ekstremalne stany emocjonalne są zazwyczaj chore. Nie twierdzę, że zdenerwowani treścią e-maila powinniśmy chwycić za słuchawkę i natychmiast nakrzyczeć na nadawcę by sobie ulżyć. W procesie wychowania uczymy się regulować emocje i wyrażać je adekwatnie do sytuacji. Istnieją też pewne ramy społeczne, których nie można przekraczać.

Dzielenie się trudnymi emocjami wymaga odwagi, której często nam brakuje. Nic dziwnego – jako społeczeństwo jesteśmy bardzo krytyczni wobec siebie. „Wewnętrzny krytyk” każe nam myśleć, że z nami musi być coś nie tak, skoro się smucimy, złościmy, czujemy niepokój. A to przecież emocje pokazują, jacy naprawdę jesteśmy. Jeśli będziemy je tłumić, uczucie niepokoju nigdy nas nie opuści. Ono będzie blokować nasz rozwój – zaczniemy unikać nowych sytuacji, miejsc, ludzi. Możemy tak funkcjonować latami, z pokolenia na pokolenie. Mój młodszy syn nie chce z nami jeździć na wieś, ponieważ panicznie boi się szerszeni. Owszem, były tam 10 lat temu, ale od tego czasu nie ma. Lepiej jednak tam nie jeździć. Wtedy na pewno ich nie spotka, a to, że przy okazji traci bardzo wiele…

W pracy nie schowamy się. Mało tego. Pewne sytuacje, również te powodujące stres i rozdrażnienie, lubią się powtarzać. Jeśli nie byliśmy zadowoleni ze sposobu, w jaki na nie zareagowaliśmy w przeszłości lub spotkały nas za to niemiłe konsekwencje, warto przemyśleć sobie, jak powinniśmy zachować się w obliczu podobnego problemu w przyszłości. Nie widzę za bardzo innej drogi. 

Pomaga też bardzo (przynajmniej ja mam takie doświadczenia):

  • Skupienie się na konkretach – jeśli mamy do kogoś pretensje, że nie wykonał swojego zadania tak, jak powinien, lub jeśli przez czyjeś niedopatrzenie bądź zaniedbanie spotkała nas reprymenda, powstrzymajmy się od emocjonalnego wybuchu i wypowiadania przykrych słów. Lepiej konkretnie przedstawić danej osobie, o co mamy do niej żal i dlaczego jej zachowanie nas frustruje, a następnie poprosić ją, żeby w miarę możliwości naprawiła swój błąd i unikała podobnego postępowania w przyszłości. Jedyne co nam grozi to, że się nabzdyczy. Ale taka osoba i tak nigdy nie nastawi się na współpracę.

  • Mówienie o emocjach – zamiast wściekać się na kolegę z pracy lub podwładnego, krzycząc i używając nieprzyjemnych słów czy gestów, lepiej jest opowiedzieć o tym, co i dlaczego nas tak zdenerwowało. Bywa to trudne, ale naprawdę warto wziąć kilka głębokich wdechów i wypróbować tę metodę, bo dzięki niej nie dopuścimy do eskalacji konfliktu i damy szansę drugiej stronie na spokojne wyjaśnienia. Być może okaże się, że zachowanie, które nas tak zdenerwowało, wynikało z osobistych problemów drugiej osoby lub nie było zależne od niej. My wstydząc się mówienia o emocjach, tracimy możliwość porozumienia się interpretując zazwyczaj błędnie zdarzenie, intencje i wszystko inne.

  • Wyładowanie się w „bezpiecznym miejscu” – czasami emocje są tak silne i gwałtowne, że trudno jest nad nimi zapanować. Wówczas najlepszym wyjściem jest znalezienie odosobnionego miejsca i wyrzucenie z siebie złości, frustracji i żalu.

Niech to będzie nasz „Shout”.

Panując nad emocjami, możemy o wiele lepiej i skuteczniej komunikować się z kolegami z pracy i przełożonymi. Nie dopuszczając do wybuchu silnych emocji, zapobiegamy także występowaniu poważnych konfliktów, a to ma kolosalne znaczenie dla jakości naszych relacji i samej pracy. Nie oznacza to, że mamy udawać, że wszystko po nas spływa jak po kaczce. Ograniczenie ekspresji nie jest rezygnacją z wyrażania emocji. Raczej poszukiwaniem innej formy.

-----------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany