Przejdź do głównej zawartości

"Pandora"

 

Pisząc w zeszłym tygodniu o syndromie złotej klatki, wykorzystałem utwór „Opium” zespołu Dead Can Dance. Sam podkreślałem, że muzyka prezentowana przez tę grupę jest niepowtarzalna, tak samo jak niebiański głos Lisy Gerrard (w załączonym utworze akurat nie śpiewała, co nie zmienia faktu, że jest w tym cudowna). 

Nie wycofuję się z tych stwierdzeń, jednak aby być uczciwym również wobec siebie, to muszę wspomnieć o Cocteau Twins. Ten szkocki zespół działał w latach 1979-1997 i nagrywał również dla wytwórni 4AD. To co dla mnie łączy te formacje to niewątpliwie umiejętność budowania przekraczającego wyobraźnię nastroju i drugi anioł, który zstąpił na Ziemię, aby zająć się wokalem w postaci Elisabeth Fraser. Obydwa zespoły są z jednej strony całkowicie różne i jednocześnie tak bardzo do siebie podobne. Niemniej porównywanie ich i zastanawianie się, która z wokalistek jest lepsza byłoby wręcz absurdalne.

To naturalne (w mojej świadomości) nierozerwalne współistnienie Dead Can Dance i Cocteau Twins przejawiające się w ten sposób, że jeśli pomyślę o jednym to natychmiast pojawia się drugi, zrodziło w mojej głowie zarys tematu dzisiejszego artykułu. Może warto pójść tym tropem, że napiszę co innego, a jakby o tym samym? Bo czy tylko „złota klatka” powstrzymuje przed zmianą pracy i trwaniu w jakimś toksycznym układzie? Nie, tych powodów jest przecież bardzo dużo. Do tego dochodzą indywidualne uwarunkowania i w konsekwencji postawa niektórych ludzi jest dla pozostałych często niezrozumiała. Tak jak teksty piosenek śpiewanych przez Elisabeth. Skojarzenia nie były zatem przypadkowe. Zostały wywołane poprzez uporządkowanie sekwencji. DCD – Cocteau Twins – zabawa słowami jako zestawem dźwięków bardziej niż ich znaczeniem – nie wszystko musimy rozumieć, aby było ważne czy piękne.

No właśnie. Wybrałem „Pandorę”, uznając ten kawałek za jeden z najwyraźniejszych przykładów zamiłowania Liz Fraser do idioglosji. Taką diagnozę stawia większość językoznawców, którzy analizowali teksty zespołu. Stwierdzają oni, że większość słów w piosenkach Cocteau Twins jest dobierana ze względu na brzmienie. Niekoniecznie pochodzą z języka angielskiego. Część podejrzewana jest o zapożyczenia z jakichś wymarłych slangów, część jest zupełnie zmyślona. Na pewno trudno jest doszukać się jasnych relacji pomiędzy zdaniami i pojedynczymi wyrazami. 

Są też tacy, co uważają, że mamy do czynienia z głębokimi metaforami i próbują za wszelka cenę interpretować przekaz.  Moja znajomość angielskiego nie pozwala mi pójść tą druga ścieżką. Upieranie się, że „Pandora” to piosenka o rezygnacji przed czymś nieuniknionym, o obojętności wobec śmierci i marszu na zatracenie z hymnem na ustach byłoby zbyt daleko idącą konfabulacją. Wolę założyć, że głos jest tutaj po prostu instrumentem sprawiającym, że całość wprowadza słuchacza w niesamowity nastrój. Brak zrozumienia tekstu nie ma żadnego znaczenia w tym przypadku. Uczta z muzyki jest niezaprzeczalna.

Dlatego wybrałem właśnie ten utwór. Bo co z tego, że nie rozumiem jak to jest, że niby starannie wybieramy swojego pracodawcę, a potem badania pokazują, że znaczna większość Polaków nie lubi swojej pracy. Że menedżerowie doskonale znają mechanizmy wpływające na zaangażowanie pracowników i co ich zniechęca, a nadal liczne zastępy idących do roboty co poniedziałek przejmuje dreszcz obrzydzenia. Tak niestety jest. 

Nie tylko badania potwierdzają, że zdecydowana większość osób nie czuje się usatysfakcjonowana swoją pracą. Przez wiele ostatnich miesięcy podróżowałem komunikacją miejską. Zwróciłem uwagę na smutne ludzkie twarze. Oczywiście na ich nastrój wpływają miliony różnych rzeczy, ale jeśli jadą do pracy lub z niej wracają i nie widać śladu jakiejś pozytywnej rekompensaty z tego tytułu, to daje mi do myślenia. Jeszcze bardziej dobitne są bezpośrednie rozmowy. Tutaj już nie ma gdybania czy ukrytych znaczeń. Jawi się bardzo klarowny obrazek, że większość rozmówców gdyby tylko miała taką możliwość, od razu porzuciłaby firmę, w której pracuje. Zazwyczaj chodzą tam tylko po to, by mieć środki do życia. To jest główny, a czasem jedyny powód, który ich zatrzymuje w miejscu.

Popularne opowiastki wśród bliskich znajomych o tym co by zrobili z wygraną w loterię przysłowiowego miliona, w których akcent kładzie się na to, że od razu rzuciliby robotę i wygarnęli szefowi co o nim myślą, nie są wyłącznie kiepskimi żarcikami, ale wg mnie przejawem pewnej tęsknoty. Zupełnie drugorzędną sprawą jest to, że tego typu rozważania zwykle towarzyszą osobom o niskiej inteligencji finansowej, które szybko roztrwoniłyby niespodziewany zastrzyk gotówki i potem skruszone próbowałyby wrócić do tego bałaganu, który niedawno ostentacyjnie opuścili.

Fakt jest taki, że mnóstwo ludzi nosi w sobie pokłady złości, smutek i rozgoryczenie, spowodowane tym, że muszą być niemal codziennie w miejscu, w którym być nie chcą. 

Zwykle w takich sytuacjach rady sprowadzają się do perswazji zmiany. Nawet gdy ktoś utknął w złotej klatce. Tak podpowiada logika, a niestety materia jest na tyle skomplikowana i oporna na związki przyczynowo skutkowe, że proste recepty są do zastosowania tylko w nielicznych przypadkach. To z kolei najczęściej bywa powodem niezrozumienia. Coś co jednemu wydaje się proste jak budowa cepa, dla innego stanowi barierę nie do przejścia.

Wystarczy zadać pytanie, dlaczego nie lubisz tej pracy, aby się przekonać, że nie będzie jednej jedynej odpowiedzi. Nawet jeśli część argumentów się pokryje w kilku przypadkach, to zawsze pojawi się jakiś specyficzny. Choć może wydać się to zaskakujące, relatywnie często można też spotkać brak sprecyzowanych powodów. Przestaje to dziwić, gdy zaczniemy śledzić wątek celów w życiu. Jeśli jeszcze nie bardzo wiem, co chcę od życia, to czy mogę precyzyjnie zdefiniować co mi daje satysfakcję, a co nie? Przecież dopiero to sprawdzam. Nieważne ile lat. Tutaj nie ma żadnej cezury czasowej ile taki proces powinien zająć. To rozważania natury bardzo ogólnej. Wracając bliżej tematu, pojawiają się dwa pytania, które nadać mogą kierunek. 

  • Czy nie lubisz tej pracy, czy pracować w ogóle? To determinuje przecież diametralnie różne podejście do zagadnienia.
  • Czy bardziej irytuje cię twoja obecna praca czy może to, że pracujesz tam i nie zanosi się na zmianę bo nie masz innego pomysłu na siebie?

To drugie pytanie sugeruje zastanowienie się czy faktycznie trwanie w pracy, której nie lubisz jest twoim największym problemem. Dochodzi bowiem do przekłamania. Jeśli większość ludzi rzeczywiście wstając rano, ma w głowie myśl: „nienawidzę swojej pracy! Znowu muszę tam iść”, to ginie z pola widzenia coś znacznie ważniejszego czyli to, co z tym robisz, a właściwie to czego nie robisz. Brak celu, brak perspektyw, brak pomysłu na siebie. Czy wtedy można w ogóle myśleć o zmianie na lepsze? To boli najbardziej. Podświadomie czujesz, że nic się nie poprawi. Pozostaje narzekanie. Niby każdy wie, że nic nam ono nie daje, a wręcz osadza w niechcianej rzeczywistości, ale rozumieć nie oznacza działać, robić, chcieć. Żeby było ciekawiej często nierozumienie popycha do przodu. Zupełnie tak samo jak brak wiedzy o czym śpiewa Elisabeth Fraser nie przeszkadza zakochać się w muzyce Cocteau Twins.

Trzeba przyznać, że niektórzy ludzie w konkurencji „narzekanie” stali się absolutnymi mistrzami. Potrafią perfekcyjnie wypunktować wszelkie niedoskonałości swojej pracy, pracodawców i współpracowników. Stali się biegli w wynajdywaniu ciągle nowych powodów do narzekań. Potrafią pokazać co jest złe przy każdej możliwej okazji. Podczas imprezki piwnej z kolegami, spotkań rodzinnych, przerwy obiadowej w swojej znienawidzonej pracy. Tylko co to daje? Życie płynie, a ty dalej w tym samym miejscu co wcześniej. Z dnia na dzień coraz bardziej sfrustrowany. Owszem, powodów do narzekania przybywa. Z tym coraz łatwiej. Ale przecież nie o to nam chodzi. Również nie w tym rzecz, aby nagle zacząć udawać, że wszystko jest w porządku, a na pewno nie zgadzać się, aby robiono z nas taniego parobka.

Tylko jak to zrobić, żeby poza to narzekanie jakoś wyjść? Nie trzeba mnie przekonywać, że coś mogłoby wyglądać lepiej. Tylko jakoś wydaje mi się to poza moim zasięgiem. Dlatego nie działam. Dlatego godzę się na swój los w sensie praktycznym, a walczę jedynie w sferze deklaratywnej. Ponarzekam i się oczyszczę, uspokoję. To co, że chwilowo? Dobre i to. Na tyle mnie stać. Łatwo mówić tym, co mają siłę przebicia – weź się w garść, postaw sobie cel i przyj. Ja tak nie potrafię. 

Jak wielu ludzi myśli właśnie w ten sposób? Czy im można pomóc wzywając do brania sprawy w swoje ręce? Kto tu właściwie ma kłopot ze zrozumieniem podstawowych zależności?

Powiedzieć, że narzekanie nic nie daje, to nic nie powiedzieć. Tak samo, że jak nic nie zrobisz ze swoim życiem, to będzie tylko gorzej.

Wprowadziłbym na początek otwarcie sal zamkniętych do tej pory dla zwiedzających. Jak już sobie obgadamy kierownika, głupią strategię czy interesownych podlizywaczy, to może warto zadać sobie w gronie tego stałego chóru pytanie co możemy zrobić, aby jednak odrobinę poczuć się lepiej? Nawet jak dzisiaj jedyną odpowiedzią będzie – nic się nie da zrobić, to jutro jednak pojawi się pierwszy nieśmiały pomysł. On otworzy nam ścieżkę, którą dotąd nie szliśmy, a okaże się całkiem łatwa i przyjemna. Zaczniemy z zainteresowaniem kroczyć nią dalej. 

Najczęściej spotykamy się z doradztwem polegającym na przekonywaniu do działania. Ale problem nie tkwi przecież w tym, że ktoś ma wątpliwości, że coś trzeba zrobić, tylko w braku wiary, że może to zrobić. A to całkiem inna bajka.

Dlatego tak mało skuteczne są apele do rozumu typu: zamiast tracić czas na rozpamiętywanie przeszłości, poświęć go na poszukiwanie rozwiązań. Niby jak? Poprzez kupno bestsellerowego e-booka? 

Albo próba brania pod ambicję: czy naprawdę musisz tkwić całe życie w miejscu które ci się nie podoba, nie próbując nigdy tego zmienić? Aż tak się boisz opinii innych? Wiem, że się boisz! Samego siebie nie oszukasz! Ale może warto poszukać czegoś innego? Czegoś co ci się bardziej podoba? Czegoś, co pozwoli ci mieć więcej wolnego czasu? Czegoś, co da ci godziwy zarobek?

Kto tak naprawdę wierzy w to, że taka forma cokolwiek wniesie? Przecież taki doradca strzela całkiem obok. A z tego co obserwuję, takich jest większość. 

Zapytasz kogokolwiek: czy wolisz całe życie szukać “dobrego wujka”, który któregoś dnia przyjdzie i da ci to czego zechcesz? Czy chcesz być całe życie zależny od innych? Chcesz stale wierzyć, że może inni w końcu “zmądrzeją” i zaczną polepszać twoje życie? 

Jak myślisz, jaką odpowiedź uzyskasz? 

Więc po co takie teksty? Żeby udowodnić czyje przekonania są słuszne? Żeby pokazać, że przeczytaliśmy więcej książek? Kogo próbujemy zatem wzmocnić? Czy czasem nie siebie?

Czy np. taka przepychanka: 

„Tylko odpowiedz sobie na pytanie dlaczego twierdzisz, że to ja naczytałem się głupot? A ty skąd wziąłeś swoje poglądy? Urodziłeś się już z nimi? Czy może nawkładali ci tego wszystkiego do głowy, a ty nigdy w życiu nawet nie zweryfikowałeś tych niepodważalnych prawd, a mimo to w nie wierzysz i mówisz, że takie jest życie. Że tak musi być”

ma szansę odnieść właściwy skutek w przypadku kwestionowania twoich propozycji? A tak to zazwyczaj wygląda w praktyce. Opowiadało mi to wielu moich podopiecznych. Skarżyli się, że ich kondycja psychiczna podupadła, kiedy właśnie miała się wzmocnić dzięki podjęciu działań zwiększających ich poczucie wartości.

***

Ludzie tkwiący w toksycznych układach w swojej pracy nie robią tego z pobudek masochistycznych. Może z wyjątkiem pojedynczych przypadków. Zawsze jest jakiś powód. Czasem zrozumiały szerzej, czasem tylko przez wąską grupę doświadczających podobnych sytuacji. Potocznie wydaje się to jednak niepojęte.

Skoro nie jesteś zadowolony ze swojej pracy to dlaczego ciągle stoisz w tym samy miejscu? Robisz to samo. Co tak naprawdę blokuję cię przed ruszeniem do przodu?  

Może są to destrukcyjne programy, które ktoś włożył ci do głowy podczas twojego życia, a ty w nie bez zastanowienia uwierzyłeś? W te wszystkie niepodważalne prawdy życiowe, że coś musi wyglądać tak jak wygląda bo tak jest i już?  No powiedz, co cię blokuje?

Może brak ci po prostu nadrzędnego celu życiowego – sensu życia, a więc takiego wiatru który by napędzał twój żagiel? Zastanów się, co jest dla ciebie sensem istnienia. Tym najprawdziwszym, wynikającym z wewnętrznych przekonań, a nie z tego, w co każą nam wierzyć. 

Może boisz się opinii innych i brak ci odwagi? 

Próbuje się zgadnąć za tych zainteresowanych, nie chcąc ich nawet słuchać. Wywieramy presję na już zastraszonych. Wiercimy paluchem w świeżej ranie. Pewnie chcąc dobrze, ale niestety najczęściej z brakiem należytego wyczucia.

Pewnie, że najlepszą taktyką jest odnalezienie się w otaczającej rzeczywistości i stworzenie w swoim życiu wszystkiego co tylko możliwe, by ono było jak najlepsze. 

Wielu chciałoby zmiany, ale nie widzą takiej możliwości. Czasem ograniczenia są w głowie, a czasem w bardzo twardych realiach. Jedyny żywiciel rodziny o wąskiej specjalizacji pracujący w małej miejscowości to zupełnie inny przypadek niż wyedukowany na wszelkie sposoby bardzo kompetentny pracownik, tyle tylko, że mający bardzo niską samoocenę. Wkładanie wszystkich do jednego worka trudno nazwać błędem merytorycznym. Cisną się raczej słowa o dużej dozie ekspresji, aby właściwie to opisać. 

To jest analogiczne do prób jedynej słusznej linii interpretacji piosenki „Pandora” czy jakiejkolwiek innej tych wykonawców. 

A problemu by nie było, gdyby miejsca pracy były po prostu przyjazne dla ludzi. Niestety profilaktyka kuleje we wszystkich dziedzinach, chociaż każdy przyznaje, że jest najlepszą formą walki z potencjalnymi przeciwnościami. 

Chyba otworzyłem właśnie tę tytułową puszkę…

---------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jam