"Shiny Happy People" - te słowa ukazały się na chińskim plakacie tuż po wydarzeniach na placu Tiananmen w 1989 roku. Zespół R.E.M. postanowił poruszyć problem propagandy oraz idei utopijnego państwa w utworze o tym samym tytule.
Michael Stipe wzywa wszystkich ludzi, by spotkali się w tłumie i wspólnie radowali się miłością i szczęściem. Kolejne wersy utworu uświadamiają jednak słuchaczom, że piosenka ta jest czystą ironią. Narrator nawołuje swych przyjaciół by zasadzili w ziemi kwiaty, które będą błyszczały jak złoto i srebro. Fragment ten jest metaforą sytuacji, w której studenci zgromadzili się na placu by uczcić pamięć po zmarłym sekretarzu generalnym Komunistycznej Partii Chin Hu Yaobangu.
I chociaż R.E.M. poprzez tę kompozycję wyraża swą niechęć do totalitaryzmu, to nie każdy zna przecież tło jej powstania. Może ona równie dobrze być odbierana jako wezwanie do tego aby ludzie po prostu byli szczęśliwi. Sugerować to zresztą może ostatni wers:
„Promieniejący, szczęśliwi, trzymający się za ręce ludzie
Ludzie, szczęśliwi ludzie”
Duży wkład w pozytywne brzmienie „Shiny Happy People” ma niewątpliwie zaproszona do nagrania Kate Pierson z The B-52’s. Jej udział jest nieoceniony.
A zatem skupmy się na szczęściu. Postanowiłem o tym napisać widząc swoją szczęśliwą córkę właśnie wychodzącą za mąż. Jej szczęście jest w równym stopniu moim własnym. Sami rozumiecie, że nie mogło być innego tematu. Co z tego, że piekielnie trudny, ponieważ każdy ma inne rozumienie szczęścia? A wielu nawet nie ma wcale, bo dopiero poszukuje co to jest, a inna liczna grupa żyje ułudą wykreowaną przez masowe media?
Mimo to spróbuję.
Nie jestem naukowcem, dlatego nie odróżniam szczęścia od uczucia radości czy jakości życia. Wszystko mi się miesza w jednym worku. A może to właśnie jest ta recepta na szczęście w moim przypadku? Może dlatego nie oczekuję cudów i cieszą mnie małe rzeczy, dzięki którym uważam się za farciarza? Nie gonię za jednorożcem. Potrafię docenić każdy drobny gest sympatii i zwykłe słowo dziękuję. Nie potrzebuję być gwiazdą czy mieć największy jacht. Brak ambicji? Nie sądzę. Raczej inne postrzeganie świata. Znam wielu „ambitnych” nieszczęśliwych ludzi i wcale mnie nie ciągnie do tego, aby się przekonać, czy ze mną byłoby podobnie. Nie muszę wspiąć się na szczyt, żeby potem skonstatować, że mimo włożonego wysiłku widok jest paskudny. Bo czy brakiem ambicji jest dążenie do tego, że staram się zawsze być najlepszym w tym, co akurat robię? Czy wyznacznikiem sukcesu musi być zajmowane stanowisko, jak wmawia nam otoczenie?
Zastanawiam się czasem, czy coś jest ze mną nie tak. To prawda. Szybko jednak wracam na spokojne wody dzięki literaturze.
Weźmy na pierwszy ogień Platona. Platon uważał, że kiedy mówimy, że coś jest lub nie jest doskonałe, kierujemy się własnym osądem i stosujemy indywidualne kryteria. Dla greckiego filozofa jakość była więc pochodną naszych jednostkowych ocen i odczuć, pojęciem nieostrym i nieobiektywnym. Różne osoby mogą preferować odmienne cechy czy wartości. Czy nie na tym opiera się np. sprzedaż i wszystko inne, czego nie da się ograniczyć do twardych parametrów?
Uczeń Sokratesa Arystyp z Cyreny, jeden z czołowych przedstawicieli hedonizmu, głosił, iż celem wszelkiej działalności człowieka jest szukanie przyjemności oraz unikanie bólu i cierpienia. Tylko w ten sposób możemy osiągnąć szczęście, choćby krótkotrwałe. Tylko w ten sposób sprawimy, że nasze życie stanie się lepsze. Człowiek nie powinien wyrzekać się chwilowej przyjemności dla domniemanego szczęścia, które może osiągnąć w przyszłości. Nie oznacza to jednak, że pochwalał brak umiarkowania w zaspokajaniu cielesnych żądz i potrzeb (jak się dzisiaj powszechnie i mylnie sądzi). Jego ideałem była leia kinesis, którą można zdefiniować jako „roztropność w używaniu tego, co przyjemne”. Arystyp podkreślał, że zbytnia niepowściągliwość w korzystaniu z uciech tępi zmysły i może nas narażać na przykrości (np. silny ból żołądka po przejedzeniu lub kac po przepiciu).
Wg Arystotelesa natomiast pełne i trwałe zadowolenie z własnego życia można osiągnąć postępując moralnie i kierując się takimi cnotami jak mądrość, roztropność, męstwo, umiarkowanie i sprawiedliwość. Nie jest to łatwe i wymaga wysiłku (dziś powiedzielibyśmy, że pracy nad sobą), jednak tylko ta droga gwarantuje osiągnięcie trwałego szczęścia.
Jakkolwiek by nie patrzeć na dokonania antycznych filozofów, to ich przemyślenia stały się bazą powstałej w XX w. psychologii pozytywnej, która z kolei (w dużym skrócie i uproszczeniu) wskazuje trzy – komplementarne wobec siebie – sposoby na wzrost dobrostanu i poczucie spełnienia:
Pleasant Life (życie przyjemne) – to w sumie rozwinięcie tez głoszonych przez Arystypa z Cyreny. Szczęście mogą nam dać proste doznania zmysłowe oraz przyjemności. Są one źródłem wielu pozytywnych emocji, które znacząco mogą poprawić jakość życia człowieka. Dlatego warto skupiać się na pozytywnych bodźcach, dbać o małe codzienne radości, doceniać drobiazgi, słowem – cieszyć się codziennością w jej nawet najbardziej trywialnych przejawach. Tymczasem współczesny człowiek – żyjący w ciągłym niedoczasie, rozdarty między rodzinnymi i zawodowymi obowiązkami – zapomniał już, co to znaczy w pełni smakować życia i czerpać satysfakcję z ulotnych, przyjemnych momentów.
Meaningful Life (życie pełne sensu) – ta metoda wskazuje, że szczęście możemy osiągnąć w pełni wykorzystując nasz wewnętrzny potencjał. A w szczególności mądrość, wiedzę, odwagę, humanitaryzm, sprawiedliwość, umiar. Jakość życia możemy również polepszyć dzięki kreatywności i otwartości umysłu, autentyczności i uczciwemu prezentowaniu siebie, wytrwałości, entuzjazmowi, dobroci, bezstronności, umiejętności pracy w grupie, rozwadze i wielkoduszności. Zrozumienie tego zestawu skłania do pielęgnowania życiowych przyjemności, nauki przebaczania, akceptowania własnych ograniczeń, praktykowania aktów dobroci, doceniania własnych sukcesów, wyrażania wdzięczności wobec ważnych dla nas osób, kontrolowania własnych oczekiwań, a także troski o własne ciało (w myśl zasady: twoje zdrowie ma olbrzymi wpływ na jakość życia, więc je szanuj).
Engaged Life (życie zaangażowane) – w opinii przedstawicieli psychologii pozytywnej niemożliwe jest osiągnięcie szczęścia w oderwaniu od innych ludzi. Możemy pracować nad własnym rozwojem i rozwijać pożądane cnoty, jeżeli jednak nie nawiążemy satysfakcjonujących więzi z drugim człowiekiem, nasze wysiłki spełzną na niczym. Aby poprawić jakość życia, powinniśmy więc angażować się we wspólne działania, coś od innych brać i coś im z siebie dawać, utrzymywać szczere i dobre relacje z otoczeniem, słowem – być elementem szerszej wspólnoty: rodziny, grupy rówieśniczej, zawodowej.
Wg zwolenników psychologii pozytywnej tylko realizowanie wszystkich tych trzech dróg – przy zachowaniu równowagi między nimi – jest warunkiem szczęścia, które nie przemija i daje poczucie życiowego spełnienia.
Tyle w skrócie o teorii. Moje artykuły czyta wielu psychologów. Być może tarzają się teraz ze śmiechu, ubolewając nad ignorantem. Ale nawet jeżeli jestem głupi, to przynajmniej w dobrym towarzystwie.
Wniosek, który mi się nasuwa, to poszukiwanie własnego szczęścia na swój sposób. Tym bardziej, że jak oprócz filozofów i psychologów sprawą zajęli się też socjolodzy i ekonomiści, to liczba teorii i definicji wzrosła wykładniczo i oprócz dylematu czy szczęście jest synonimem jakości życia, pojawiły się równolegle formuły dobrostanu, dobrobytu i wielu innych. Czy przeciętny człowiek przywiązuje wagę do tego czy rozróżnia te pojęcia? Ja niekoniecznie, chociaż zdaję sobie sprawę, że jakość życia da się opisać w miarę obiektywnie na podstawie pewnych odnośników (przynajmniej w sferze ekonomicznej), podczas gdy szczęście pozostanie zawsze pojęciem subiektywnym. To jest logiczne uzasadnienie tezy, że pogoń za wzorcami może nam tego szczęścia nie dać.
Ponieważ ogromną część naszego życia stanowi praca, ma ona niebagatelny wpływ na obraz całości. Wydawać by się mogło, że najważniejszym czynnikiem budującym nasze szczęście zawodowe są zarobki. W rzeczywistości, choć wynagrodzenie jest ważne, to okazuje się, że nie jest kluczowe przy wyborze miejsca zatrudnienia. Od czego w takim razie zależy nasze zadowolenie z pracy?
Nie powiem nic odkrywczego tylko potwierdzę na podstawie setek rozmów rekrutacyjnych, które przeprowadziłem w życiu, że klimat panujący w firmie, styl zarządzania, a także kultura organizacyjna mają decydujące znaczenie zarówno dla osób stawiających pierwsze kroki na rynku pracy, jak i doświadczonych menedżerów. Poza relacjami istotna jest również marka. Najbardziej pożądani pracodawcy to firmy, które wieloletnie doświadczenie i tradycje łączą z innowacyjnymi rozwiązaniami. Takie przedsiębiorstwa inwestują w komunikację wewnętrzną oraz system zarządzania. Dzięki temu zapewniają pracownikom stały rozwój, szkolenia, wysoką kulturę i przyjazne środowisko zawodowe. Problemem może być niestety ograniczanie się do pięknych haseł, za którymi rzeczywistość skrzeczy.
Ważną rolę w budowaniu satysfakcji z pracy pełni jej treść, czyli to, co robimy. Nawet jeśli jesteśmy zatrudnieni w cieszącej się doskonałym wizerunkiem, nowoczesnej korporacji, ale wykonujemy czynności, które nie sprawiają nam przyjemności, to przestajemy być zmotywowani. Wówczas komfortowa atmosfera, dobry kontakt z zespołem, wysokie zarobki, pakiet benefitów, dogodna lokalizacja czy nowoczesne biuro przestają być istotne. Każdy dzień staje się męczący i odbiera energię. Dzieje się tak ze względu na zadania, które nas nie interesują, są dla nas żmudne i pozbawione sensu. Zatem chociaż inne czynniki próbują nam zrekompensować mało interesującą treść pracy, to nie potrafimy się tym cieszyć. Czasem wydaje nam się, że nadmiar trudnych obowiązków demotywuje nas i unieszczęśliwia - faktycznie tak bywa.
Innym ważnym czynnikiem pobudzającym, który pozytywnie wpływa na satysfakcję z pracy, jest identyfikacja z wartościami firmy. Jeżeli misja przedsiębiorstwa realizuje nasze życiowe postawy lub idee, wówczas jesteśmy zmotywowani do tego, aby pracować, nawet jeśli nie mamy najwyższego uposażenia czy reprezentacyjnej siedziby firmy.
Szczęście zawodowe uzależnione jest od różnych czynników. To, co istotne z punktu widzenia osiągania dobrostanu, to rola własnej aktywności – działań, które każdego dnia podejmujemy, aby być zadowolonymi. Z reguły ograniczamy się tutaj do kwestii związanych z przyszłą oceną wykonywanych przez nas zadań. A gdyby spojrzeć szerzej? Może to być np. stałe pamiętanie o okazaniu wdzięczności wobec kogoś, kto nam pomógł lub życzliwości wobec osoby, od której nie jesteśmy w żadnym stopniu zależni. Ja czułem się szczęśliwy gdy widziałem szczerze uśmiechniętą na mój widok twarz pracownika ochrony, magazynu czy służb sprzątających, którym zawsze poświęcałem kilka minut, gawędząc na różne tematy. Małe rzeczy czynią cuda.
***
Wszyscy chcemy osiągać zawodowe sukcesy, ale dobrze jest też mieć pewność, że źródło motywacji jest właściwe. Jeśli chodzi tylko o zarobki - to może okazać się to pułapką, bo w tym aspekcie działa zasada - im więcej masz, tym więcej chcesz. Zatem poziom zadowolenia pozostaje w sumie bez zmian. To kolejny dowód, że inne czynniki mogą mieć znacznie większy wpływ na twoje zadowolenie, a w konsekwencji na to, czy jesteś szczęśliwy w miejscu, w którym jesteś. Pomyśl o swoim typowym dniu w pracy i odpowiedź sobie (zupełnie szczerze) - w którym momentach czujesz się najlepiej i dlaczego? Czy są chwile, których się obawiałeś i dlaczego? Kiedy czujesz się źle? Czy regularnie z kimś rozmawiasz - z przyjacielem, partnerem, kolegą - o tym jak minął ci dzień w pracy? To ci sporo powinno rozjaśnić.
Kluczowe jest też zachowanie równowagi pomiędzy szczęściem w pracy, a tym w życiu prywatnym. Moja opinia jest tutaj jednoznaczna. Nie wyobrażam sobie, żeby jedno mogłoby być kosztem drugiego. Jeśli nie jesteś szczęśliwy w domu, to w pracy się to odbija. Albo wpadasz w pracoholizm i jeszcze bardziej psuje ci się w twoich prywatnych relacjach, albo zaczynasz coraz gorzej wypełniać swoje obowiązki, bo frustracja zbiera swoje żniwo. Jeśli nie jesteś szczęśliwy w miejscu zatrudnienia to problemy przenosisz do domu. Zaklęte koło. Mądrzy mówią, trzeba umieć to rozdzielić. Ja jestem tylko człowiekiem i nie potrafiłbym, mimo przestudiowania miliona pouczających traktatów, wykonania setek ćwiczeń i efektownych wykresów. Ale prawdopodobnie jestem mało zdolny. Co innego terapia w którymś z tych obszarów. Jest niezbędna, aby właśnie dojść do wspomnianej przeze mnie równowagi. To jednak inna historia. Bardziej z kategorii tych, że jeśli chcesz biegać, to musisz mieć dwie zdrowe nogi i tę jedną chorą trzeba wyleczyć, aby obie były sprawne.
Nie jest to też sprzeczne z tym, że ktoś stawia na jedną z tych nóg. Ale żeby nie doszło do katastrofy musi to być świadomy wybór z zaakceptowaniem wszystkich konsekwencji. Znam ludzi, którzy nie chcieli mieć rodziny i poświęcili się karierze. Ich wybór i nie wolno tego potępiać, bo nie mamy do tego żadnej legitymacji. Znam też takich, którzy wybrali rodzinę i pracują gdziekolwiek tylko aby mieć źródło utrzymania i nie stawiają wobec pracy żadnych wymagań oprócz terminowego wypłacania wynagrodzenia. Jeśli to im daje szczęście, to dlaczego nie. Widocznie u nich ten konflikt nie występuje. Nie muszą nic godzić.
Czy ja jestem szczęśliwy? Bez namysłu odpowiadam, że tak. Czy mógłbym być bardziej szczęśliwy? Nie, bo to byłoby zaprzeczeniem tego, że teraz jestem. Mógłbym być bogatszy, zajmować wyższe stanowisko, mieszkać w Kaliforni. Na pewno w teorii byłoby to możliwe. Ale czy byłbym wtedy szczęśliwszy? Jeśli nie miałbym tych dzieci, które mam, tej żony? Na pewno nie. Praca? Zawsze starałem się robić najlepiej to do czego zostałem powołany. W większości przypadków było to doceniane. Spotkałem kilku pracowników, których kiedyś zwolniłem. Miło sobie pogadaliśmy. To o czymś świadczy. Większość ludzi, z którymi zetknąłem się w swoim życiu, ma ze mną miłe wspomnienia. Uśmiechają się z daleka, a nie spluwają trzy razy przez lewe ramię na mój widok. Wielu moich wychowanków zajmuje dzisiaj eksponowane stanowiska. Całkiem dobrze wychodzą mi rzeczy, których nigdy wcześniej nie robiłem. Jakimś cudem czytacie moje artykuły i „muszę” je nadal pisać. Sam napisałem, złożyłem i wydałem książkę, która ma same dobre recenzje.
Lubię ludzi. Czasem mnie zawiodą. Skupiam się jednak nie na nich tylko na tych, którym zaufałem i mogę zawsze na nich polegać. Mój wielki syn potrafi podejść i tak po prostu poprzytulać starego ojca. I w końcu wydałem w weekend córkę za mąż. Jest szczęśliwa. Czy ja zatem mogę być nieszczęśliwy?
-----------------
Emilian Wojda
Komentarze
Prześlij komentarz