Przejdź do głównej zawartości

„ Księżniczka - 王妃 Wangfei”

 

Utwór „王妃 Wangfei”, co po polsku znaczy księżniczka, powstał w 2009 roku. Został umieszczony na albumie pod tym samym tytułem. Sam Jam Hsiao mówił, że tytuł pełen ma być poczucia "podboju i okupacji", że sama muzyka ma być jego tytułową księżniczką. Cała piosenka ma też wyrażać wiarę w miłość. „Nawet jeśli rozrywałoby cię to na kawałki, musisz być silny w miłości. Aby uwierzyć w muzykę musisz być odważny, by spróbować” – zapewniał w jednym z wywiadów. 

Cały tekst jest o zatraceniu i niemal obsesji na tle ukochanej kobiety. Ja odebrałem ten przekaz jako przykład, który można rozumieć znacznie szerzej. A już powtarzająca się w refrenie fraza:

„Noc jest zbyt piękna, nieważne jak niebezpieczna, zawsze są ludzie, którzy siedzą do późna z ciemnymi oczami” – nie pozostawiła mi żadnych wątpliwości, że pasuje, jak ulał, do problemu, który obecnie narasta w postępie geometrycznym, a mianowicie pracoholizmu.

Wbrew pozorom temat jest bardziej skomplikowany niż by się wydawało. Jest też bardzo poważny, a zamiast konsekwentnej szerokiej edukacji i eliminowania przyczyn wpadania w ten stan, obserwuję raczej działania akcyjne i punktowe, które nigdy nie dadzą przecież pożądanego efektu w szerszej skali. A gramy przecież o ludzkie życie. To nie są żarty.

To, że brakuje jednej definicji pracoholizmu też jest poważnym utrudnieniem. Wielu ludzi nie rozróżnia bowiem zaangażowania w pracę od pracoholizmu i siłą rzeczy sprawę bardzo często się bagatelizuje.

Po raz pierwszy terminu “pracoholizm” (ang. workaholism) użył amerykański psycholog Wayne Edward Oates, który zauważył analogię pomiędzy uzależnieniem od alkoholu a nadmiernym angażowaniem się w pracę. Można wskazać tutaj co najmniej kilka podobieństw, ale dwa są najważniejsze.

Po pierwsze zarówno w przypadku pracoholizmu, jak i alkoholizmu w pierwszych fazach zjawiska można obserwować pozorną przewagę zysków nad kosztami. Osoby, które więcej pracują, często więcej zarabiają, mają szansę na awans czy też są doceniane przez swoich przełożonych. Dopiero z czasem na wierzch wychodzą uboczne skutki tej inwestycji w postaci pogorszenia zdrowia i relacji interpersonalnych. Drugim podobieństwem między uzależnieniem od alkoholu a pracoholizmem jest kwestia, jaką w tych zjawiskach odgrywa regulacja emocji – “Pracuję/piję alkohol, ponieważ chcę w ten sposób zagłuszyć to, co czuję”.

Czym jest zatem pracoholizm? Zgodnie z definicją słownika języka polskiego – pracoholizm to uzależnienie od pracy, polegające na poświęcaniu jej nadmiernie dużo czasu kosztem wypoczynku, życia osobistego itp. 

Pracoholizm to nic innego jak uzależnienie psychiczne, które objawia się obsesyjną potrzebą pracowania. Zaniedbywanie rodziny, znajomych czy własnych pasji na rzecz pracy to niekoniecznie zaangażowanie w obowiązki służbowe. Zazwyczaj pracoholik czuje wewnętrzną frustrację, bo uważa, że robi zbyt mało lub źle wykonuje swoją pracę. Bardzo często ulegają mu perfekcjoniści, dla których pogoń za ideałem staje się fobią. Pracoholizm na wyższych stanowiskach objawia się wygórowanymi oczekiwaniami, których nikt z podwładnych nie jest w stanie spełnić.

Pracoholizm nie zawsze jest widoczny na pierwszy rzut oka. Jak już wspomniałem, często mylony jest z zaangażowaniem w pracę. Nadgodziny, brak kontroli nad czasem spędzanym w pracy, ciągłe pozostawanie w kontakcie z osobami z pracy, problem z odłożeniem służbowego laptopa i telefonu, a także myślenie o pracy nawet podczas urlopu. To pierwsze sygnały, że posuwamy się prawdopodobnie za daleko. Zrezygnowanie z realizowania pasji, brak czasu dla rodziny, brak ochoty na rozmowy o tematach innych niż praca, a nawet niezauważanie dni wolnych. Niezależnie czy problem dotyczy nas czy kogoś znajomego, te objawy powinny zaniepokoić. Zbyt duże zainteresowanie pracą może powodować na początek pogorszenie samopoczucia w dni wolne od pracy, a także problemy ze snem. Potem pojawia się niestety cała masa innych dolegliwości. Pracoholizm sprawia, że zatracamy się, a kontakty ze znajomymi i rodziną ulegają pogorszeniu. 

Pracoholizm to nie są wyłącznie godziny spędzone w biurze. To mogą być także mniej widoczne przejawy bardziej złożonego problemu, jak odpisywanie na służbowe maile w czasie przeznaczonym dla domu czy ciągłe myślenie o pracy, choćby w czasie spotkań towarzyskich. 

Ludzie, z którymi czasem o tym rozmawiam zgodnie wskazują, że dla nich takim sygnałem przekroczenia granicy pomiędzy zaangażowaniem a pracoholizmem jest brak satysfakcji z osiągnięcia celu i przekonanie, że zawsze można zrobić coś więcej i lepiej. Pracoholik po prostu nie potrafi się cieszyć ze swoich osiągnięć. Traktuje swoją pracę w pewnym sensie jak przymus. Osoba bardzo zaangażowana w swoją pracę czuje granicę pomiędzy życiem prywatnym a zawodowym i świadomie decyduje, kiedy zostaje po godzinach. Potrafi odciąć się mentalnie od pracy i cieszy się z osiągniętych sukcesów. Pracoholik już raczej nie.

Mylenie zaangażowania z pracoholizmem powoduje, że mamy do czynienia z powszechnym społecznym akceptowaniem przepracowania i stawiania po drugiej stronie lenistwa. Już takie zakorzenione w tradycji i kulturze powiedzenie “Bez pracy nie ma kołaczy” robi spore spustoszenie, bo „wszyscy” uważają to za coś tak naturalnego jak to, że woda zamarza w ujemnych temperaturach. Za tym idą automatycznie mądrości typu: “jeśli chcesz dotrzeć na szczyt, musisz być gotowy na poświęcenia”. W środowiskach, w których takie komunikaty są obecne na co dzień i tworzy się z nich wiodącą narrację  panuje przekonanie, że im więcej i ciężej pracujesz, im bardziej poświęcasz swoje zasoby na pracę, tym masz większą szansę na sukces. Innej drogi nie ma.

W rzeczywistości wcale nie jest to taka prosta zależność. Jak to bywa z uzależnieniem, nieraz koszty znacząco przewyższają zyski ukryte pod płaszczykiem “sukcesu”.

Wspomniałem, że kwestie pracoholizmu nie stanowią obiektu stałej troski i konsekwentnej aktywności zapobiegającej tej przypadłości, tylko raczej pojawiają się falowo w określonych momentach. Zwykle są to kryzysy, ponieważ mają one to do siebie, że lubią pojawiać się stadami. Jeden powoduje drugi. Ten z kolei następny i mamy do czynienia z imponującą wręcz kumulacją. 

Czasy niepewne ekonomicznie to znakomita karma. Strach przed utratą pracy, wzrost cen nieruchomości i stawek za wynajem mieszkań, inflacja oraz galopujące w górę koszty utrzymania sprawiają, że duża część z nas szuka oszczędności lub możliwości dorobienia. A na pewno przynajmniej utrzymania pracy za wszelką cenę. „Moja rata kredytu wzrosła” -  to jedno z najczęściej wymawianych zdań w rozmowach. Chyba nikogo nie dziwi, że w takich okolicznościach łatwo o zachwianie się proporcji. Coś takiego jak work-life balance zaczyna przypominać jedną z wielu bajek z dzieciństwa. Bo chociaż pracoholizm jest uzależnieniem, które wykształca się głównie w wyniku przyczyn wewnętrznych, czyli emocji, deficytów, cech charakteru, to przecież warunki zewnętrzne potęgują to w sposób niewyobrażalny. Jednym z takich czynników (kto wie czy nie kluczowym) jest zachowanie szefa.

Na pracoholizm jesteśmy już narażeni, kiedy mamy potrzebę być zawsze doceniani i od tego uzależniamy samoocenę. Również kiedy jesteśmy bardzo ambitni i zawsze wysoko zawieszamy poprzeczkę. Mierząc swoją wartość za pomocą „odhaczania” kolejnych zadań, z samooceną będącą studnią bez dna, praca może stać się jej toksycznym wypełnieniem. A jeśli jeszcze dojdzie do tego przełożony mający tendencję do dość skąpego nagradzania, a przy okazji potrafiący skutecznie wzbudzać poczucie winy w swoich pracownikach, to umarł w butach. 

Niedocenianie pracownika, skąpe chwalenie go, może powodować, że będzie on cały czas próbował zaimponować szefowi, zrobić na nim wrażenie, zatracając się w tym.

Druga istotna sprawa to złudzenie, że pracownik-pracoholik to skarb. Dużo pracuje, nie robi przerw, dąży do doskonałości, siedzi po godzinach. Taki „pracownik roku”. Fajnie żeby wszyscy tacy byli. Takie myślenie implikuje z kolei chęć wyciśnięcia z pracownika jak najwięcej tu i teraz z jakąś niewytłumaczalną wiarą, że tak może być zawsze. A potem zdziwienie – o, wypalił się. I koło się zamyka, bo ten menedżer jest przekonany, że wszystko robi dobrze, tylko trzeba nowego konia, którego też zajeździ. Ale skoro zawsze może dobrać następnego? Nawet nie potrafi zauważyć, że może komuś po drodze zrujnował właśnie życie. 

Najgorsze jest to, że problem jest po obu stronach. Pracodawca nie widzi, że wpędza pracownika w pracoholizm, a pracownik uznaje, że tak chyba trzeba. Jeśli cofniemy się do czasów szkolnych, to się trochę te postawy wyjaśniają. Poprzez system edukacji w Polsce jesteśmy wychowani w kulturze błędu. Przez to nie potrafimy samych siebie doceniać za osiągnięcia. Nie potrafimy nawet wskazać swoich sukcesów. To bardzo podatny grunt pod rozwój uzależnienia od pracy. Jeśli trafimy na pracodawcę, który używa tych samych mechanizmów, będziemy jak uczniowie, którzy robią wszystko, by zapracować na szóstkę. Bez niej będziemy czuć, że nasze starania nie mają żadnej wartości i że liczy się tylko efekt, a nie nasze zdrowie psychiczne.

Pewną patologią widoczną często w sprzedaży, prowadzącą do pracoholizmu niczym autostrada, jest wynagradzanie za rzeczy dodatkowe. Za tzw. wypruwanie sobie żył. To na dłuższą metę jest demotywujące, a przy tym po prostu pozbawione całkowicie logiki. Docenianie siedzenia po godzinach to modelowanie w pracowniku postawy: „100 procent to za mało, muszę z siebie dać 120. Wtedy zasłużę na pochwałę, jestem jej wart”. Takie zachowanie pracodawcy jest w porządku, jeśli pracownik jest doceniany również za to, co robi w ramach swoich 100 procent normy oraz kiedy jest jednorazowe. Taka praktyka nie może stać się zasadą, ponieważ jest zwykle obarczona poważnym błędem w ocenie co to znaczy 100%. Czy to nagradzane 120% to nie jest aby w rzeczywistości 80% możliwości. Ale kto mieczem wojuje od miecza ginie. Taka gra to jeszcze może być zabawna, ale jeśli 100% to jest rzeczywiście 100%, a żąda się 120% - to już się robi strasznie.

Pracoholizm to temat bardzo szeroki i wart omawiania przy każdej okazji. Nie bez powodu w niektórych krajach testowane już jest skrócenie tygodniowego wymiaru czasu pracy. A u nas im ciężej w ekonomii, to trzeba mocniej przyciskać. Jeśli zrobiony został pomiar efektywności, to może i bywa to zasadne, ale kto to w praktyce mierzy? Jedna firma na sto? Lepiej opierać się na przeświadczeniu. 

Osoby, które z własnych powodów za dużo pracują, często czują, że nie należy im się urlop lub mają wyrzuty sumienia, gdy odpoczywają. Ponadto przedkładają czyjeś potrzeby nad potrzeby własne. To właśnie ci mający tendencję do poświęcania się najczęściej wpadają w uzależnienie.

Bardzo ważnym czynnikiem tej toksycznej spirali jest mieszanina poczucia winy i strachu. Pracodawcy mogą wykorzystywać swoją przewagę ekonomiczną i wtedy pojawia się słynne: „na twoje miejsce mamy 20 chętnych”. W takich okolicznościach stawianie granic i asertywność na niewiele się zdają. Jeśli pracownik boi się o swoją finansową przyszłość, zrezygnuje ze stawiania warunków i walczenia o swoje i będzie tkwił w destrukcyjnym układzie, który przez lata będzie go podtruwać. W takiej sytuacji niekoniecznie skończy się to pracoholizmem, ale zdecydowanie odbije się na zdrowiu psychicznym, a nawet fizycznym tej osoby.

Zawały serca, nowotwory, nerwice, ataki paniki, choroby skóry coraz częściej łączone są z pacjentami, którzy za dużo pracują. Dlatego jeśli czujemy, że balansujemy na krawędzi, że „jedziemy na rezerwie”, może lepiej się zatrzymać i zastanowić, do czego służy nam to wszystko, co robimy?

Warto też dla porządku przytoczyć jeszcze jedno zjawisko, które stanowi żyzną glebę pod przyszłych pracoholików. To przede wszystkim przecenianie samozatrudnienia przez obydwie strony. Jednym ze skutków ubocznych jest zazwyczaj brak limitu na pracę z definicji. Nie każdy potrafi się dyscyplinować do tego, aby uznać, że jutro też jest dzień. 

***

Przy okazji omawianego zagadnienia nie sposób nie wspomnieć o otoczeniu. Na zwiększanie się liczby osób uzależnionych od pracy ogromny wpływ ma lansowanie absurdalnych modeli i nonsensownych przykładów ludzi, którzy osiągnęli sukces. Podobno sam Elon Musk się mocno zdziwił, jak mu pokazano w jakimś tygodniku tekst, który jednoznacznie wskazywał, że pracuje tygodniowo 70-80 godzin, a w newralgicznych momentach tworzenia kolejnego biznesu nawet 120 godzin. Takie bzdury mają jednak wpływ na tysiące postaw młodych ludzi, ich szefów i właścicieli mniejszych firm. W każdym możliwym medium czytają, że człowiek sukcesu wstaje obowiązkowo o 4 rano i zaczyna od biegania. Albo, że 3 godziny snu powinny mu wystarczyć. Że nie lenią się w weekend, że pierwszą ich myślą po wstaniu z łóżka musi być praca. Włos się na głowie jeży. Przecież na niektórych to działa i wpędza ich w poważne problemy. Ja na szczęście od razu przypominam sobie krótki dialog z filmu Machulskiego „Kiler”. Jest taka scena, w której Jurek Kiler jest przewożony więźniarką i w pewnym momencie nie może już wytrzymać i prosi, żeby go wypuścić, bo mu pęcherz pęknie. Na to strażnik:

- Prawdziwy Kiler nie ma pęcherza.

- A co ma prawdziwy Kiler?

- Prawdziwy Kiler ma… pompę!

Tyle to jest warte dla mnie, ale są tacy, co to niestety kupią.

Jam Hsiao śpiewa między innymi, że „ta muzyka nasiąknięta afrodyzjakami brzmi tak głupio.” Mądre słowa. Aby jednak dojść do takiej konkluzji, trzeba dojrzeć. Inaczej damy się porwać.

-------------------

Emilian Wojda

* tłumaczenie chińskiego tekstu piosenki Anna Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany