Przejdź do głównej zawartości

"皮囊 Pinang" - sakiewka

 

Jam Hsiao, a w oryginalnym brzmieniu Xiao Jingteng, urodził się w 1987 na Tajwanie. Tam też się wychował. Swoją działalność prowadzi jednak głównie w Chinach kontynentalnych, co wskazuje na to, że karierę w Państwie Środka mogą zrobić nie tylko dzieci nepotyzmu. I dobrze, ponieważ to artysta naprawdę wielkiego formatu. Swobodnie porusza się pomiędzy różnymi stylami muzycznymi. Nieważne czy gra jazz, wyżywa się na gitarze w ostrej solówce rockowej, dołącza do kapeli R&B czy w końcu tworzy słodki popowy przebój. 

W wywiadach zwykle podkreśla, że muzyką zajął się przez przypadek i zasadniczo złożyły się na to dwa powody. Pierwszym było wysłuchanie albumu „Crush” zespołu Bon Jovi, który wpadł mu w ręce kiedy był jeszcze małym chłopcem i wprawił go w zachwyt. Zdecydowała ostatecznie dość silna sugestia jego nauczyciela, który wprost zaproponował mu aby tę energię poświęcaną codziennie na szkolne bójki przekierował na granie i śpiewanie. W ten sposób z trudnego dziecka wyrósł świetny multiinstrumentalista. 

W wieku 15 lat zaczął uczęszczać na lekcje perkusji jazzowej, które musiał jednak przerwać już po 3 miesiącach z powodów finansowych. Tak go to jednak wciągnęło, że naukę kontynuował na własną rękę i na tyle skutecznie i intensywnie, że rok później mógł sam uczyć gry na perkusji. Najpierw dzieci, a potem, dodatkowo w ramach wewnętrznej potrzeby, rozwijał też te umiejętności woluntarystycznie wśród wychowanków Centrum Wsparcia dla Trudnej Młodzieży.

W tym samym czasie z bratem i przyjaciółmi założył zespół Diapason, w którym pełnił rolę głównego wokalisty i perkusisty. Grali wtedy głównie covery artystów takich jak Bon Jovi, Mr. Big i Skid Row. 

Perfekcyjne opanowanie bębnów nie zaspokoiło jego ambicji. Postanowił równie dobrze radzić sobie z instrumentami klawiszowymi i zaczął intensywną naukę. Mając 17 lat został zatrudniony jako piosenkarz-rezydent w restauracji Tianchengzuo (po polsku Libra) jednocześnie kończąc liceum i później studiując. Tam poza ogólnym doświadczeniem scenicznym z konieczności rozwinął techniki śpiewu, aby sprostać wykonywaniu piosenek najbardziej utytułowanych chińskich artystów pop. I chociaż nie było to tym, co kochał najbardziej, miał z czego żyć i jednocześnie znacznie poszerzył repertuar swoich możliwości.

Droga do sławy zaczęła się dla niego w 2007 roku dzięki programowi 超级星光大道 (One Million Star), zasadniczo tajwańskiemu odpowiednikowi amerykańskiego Idola. Wygrał kilka pojedynków i zwrócił na siebie uwagę tajwańskiej królowej muzyki pop A-Mei. Wystąpienie z nią w duecie stało się dla 20-letniego studenta turystyki śpiewającego wieczorami w restauracji przekroczeniem magicznej granicy. 

Rok później podpisał kontrakt z Warner Music Taiwan i nagrał swoją pierwszą płytę „Jam Hsiao”.

Od tego czasu wydal 7 albumów solowych oraz 3 z coverami i 3 z zespołem LION. Napisał też bardzo dużo piosenek do gier komputerowych, filmów i seriali. To, że zdążył też (jakby przy okazji) nauczyć się doskonale grać na gitarze (a nieźle też na saksofonie i flecie) chyba już nikogo nie zaskoczyło.

Niesamowita postać, o której nigdy w życiu prawdopodobnie bym nie usłyszał, gdyby nie moja córka Ania. Ucząc się języka chińskiego zaczęła się (siłą rzeczy) bardziej interesować wszystkim co związane z tym krajem, a w szczególności z kulturą. Znając moje fascynacje muzyką pokazała mi kilka programów muzycznych, tłumacząc jednocześnie o czym oni gadają i śpiewają. Zamurowało mnie. Chciałem więcej i więcej. Mając jej wsparcie w rozumieniu tekstów postanowiłem w swoim cotygodniowy artykule zrobić eksperyment. Skoro pisząc o życiu propaguję jednocześnie kapele i ich twórczość, to dlaczego nie spróbować z czymś kompletnie nieznanym, a naprawdę dobrym? Jeśli wam się spodoba, znajdą się i inne piosenki, i nowi artyści.

Pierwszą propozycją w tym (mam nadzieję) cyklu jest utwór Jam Hsiao o zaskakującym tytule „皮囊 Pinang”, co po polsku mogłaby oznaczać  sakiewkę lub ewentualnie skórzaną torbę. Bardzo ciekawa aranżacja i niesamowicie plastyczny tekst.   

Utwór z 2018 roku z albumu 欲望反光, Yuwang Fanguang, Pragnienie Refleksji. Opowiada o powierzchownym, współczesnym świecie, skupieniu się tylko na wyglądzie, na brutalnym traktowaniu samego siebie by osiągnąć odpowiedni efekt. Autor buntuje się przeciwko hipokryzji, bezmyślnemu naśladownictwu. Czuje, że jest niedopasowany do takiego świata i nie chce mieć z nim nic wspólnego, widząc jego destruktywną siłę. 

Pisałem o tych sprawach w kilku wcześniejszych felietonach, ale dzięki Jamowi Hsiao tym razem bardziej skupię się właśnie na kwestii dopasowania. Coś się dzieje, co urasta wg mnie do rangi największego paradoksu z jakim mamy styczność w codziennym życiu. Gonimy za wyidealizowanymi wzorcami, które co prawda coraz bardziej nas mierżą, załamują i stresują, ale zamiast się wycofać ze wstrętem gonimy dalej. Bardziej przygnębieni, zniechęceni i częściej przekonani, że cel wskazany nam przez masowe kreatory definiujące co jest dobre okazuje się w zasadzie albo nieosiągalny, albo uświadamiamy sobie, że ten cel nie jest nasz. A mimo to tylko jednostki przestają jechać w peletonie. 

Obwinianie za wszystko mediów społecznościowych jest zbyt dużym uproszczeniem. Przecież to my jesteśmy bańką kompleksów i różnych wymagań, a taki np. Instagram tylko to pokazuje. Chcemy by ludzie nas lubili. Chcemy, by patrzyli na nas z aprobatą. By nam zazdrościli. By mówili, że chcą tak jak my. Chcemy być w ich oczach tymi fajnymi, godnymi pochwały. To pchamy najlepsze zdjęcia wykonane 20 razy, aby próba była najlepsza. I jeszcze retusz. Kasza jaglana z jagodami nie przeszłaby nam przez gardło, ale pokazujemy, że serwujemy sobie takie śniadania. Z dzielną miną pijemy jakieś peruwiańskie ziółka w towarzystwie, a na weselu siedzący obok ludzie przez 5 godzin potrafią opowiadać o sobie jakieś farmazony, nie pytając nawet jak mamy na imię. Każdy pracodawca oferuje krainę mlekiem i miodem płynącą, a wewnątrz technologiczny i mentalny skansen. Każdy pracownik to najlepszy na świecie fachowiec, na którym i tak nikt nie potrafi się poznać. I pewnie właśnie tak jest dlatego, że większość rzeczy robi się na pokaz. Nieważne dla kogo, po co, czy naprawdę tak lepiej? Dochodzi do takich paranoi, że ludzie nie płacą rachunków aby mieć kasę na lunch ze znajomymi, bo nie przyznają się przecież, że ich nie stać. To porażka, a porażki dotyczą tych słabych. Do czego to zmierza? Nadal kogoś dziwi, że statystyki wpadających w depresję puchną, a nawet te dotyczące samobójstw niepokojąco rosną?

Dopasowując się stajemy się coraz mniej dopasowani. Nie tylko dlatego, że porównujemy się z tymi lub tym co nie trzeba. Widoczne jest to również w bardzo konkretnych sytuacjach dotyczących kwestii zatrudnienia.

Wiemy od dawna, że o tym, jak czujemy się w pracy nie decyduje wyłącznie wysokość pensji. Liczą się także zaspokojone ambicje, poczucie sensu i możliwość rozwoju. Bez nich zawsze pojawia się frustracja.

Wiele różnych badań, przeprowadzanych na przestrzeni lat, pokazuje tę samą zależność. Otóż dokładnie połowa pracowników, którzy wg pracodawców wykonują zadania zgodne ze swoimi kwalifikacjami przyznaje, że nie czują się dopasowani do swojego stanowiska. Wystarczy zadać sobie proste pytanie: czy wykorzystywanie kwalifikacji jest tożsame z tym, że człowiek czuje, że jest we właściwym miejscu?, aby zrozumieć skąd się bierze ten rozdźwięk. I on się wcale nie zmniejsza, bo ilu pracodawców ma opracowane ścieżki kariery? Ilu interesuje się potencjałem swoich ludzi? Mają robić to, co sprawdziliśmy, że potrafią i wszyscy powinni być zadowoleni. Motywatory, profil osobowościowy? To raczej tło, którego lepiej nie dotykać. Obsada konkretnego stanowiska wymaga określonych kwalifikacji i na tym koncentrują się firmy, bo to każdy rozumie i potrafi zweryfikować. A że później mamy problem z niedopasowaniem? To już przypadek losowy. Oczywiście nie tylko pracodawca bywa jego źródłem. Czasem jest to wynik pewnych okoliczności. Może być tak, że po prostu kiepsko trafiliśmy – firma atrakcyjnie przedstawia stanowisko w ogłoszeniu i podczas rozmowy kwalifikacyjnej, a praca okazuje się w rzeczywistości inna (i piekielnie nudna). Nieraz sami zaniżamy swoje oczekiwania i kwalifikacje, by w ogóle dostać pracę. Tak się dzieje zwłaszcza w wypadku osób bardzo młodych i powyżej 45 roku życia. Młodzi zazwyczaj nie mają wystarczającej praktyki, a osobom 45+, choć mają bogate doświadczenie, rynek często nie daje szansy. Zdarza się, że bardzo dobrzy kandydaci są odrzucani tylko ze względu na wiek. Już chociażby te dwie grupy tworzą dość liczną reprezentację tych, co wzięli pracę jaka była, a nie tę najbardziej odpowiednią.

Wśród dwudziestoparolatków częstą przyczyną niedopasowania jest nieznajomość siebie i losowy wybór studiów. Nie miałem szczególnych zainteresowań ani wizji tego, co chcę robić po studiach, ale zależało mi na wyższym wykształceniu. Kierunek studiów został więc wybrany pod wpływem bliskich, na zasadzie kompromisu z sobą albo wręcz przypadkowo.

W podobny sposób dochodzi do wyboru pierwszej pracy. Nie do końca wiemy, czego szukamy, więc bierzemy to, co się trafi, ciesząc się, że w ogóle się udało. I albo mamy szczęście i pierwsza praca pozwala się rozwijać zawodowo, albo po jakimś czasie czujemy rozczarowanie. Paradoksalnie to może być dobry znak. To sygnał, że czegoś się o sobie dowiedzieliśmy. Na przykład jaki typ obowiązków nam nie odpowiada, czego potrzebujemy, by odczuwać satysfakcję z pracy. Ważne jest też to, by zauważyć, czego dzięki tej pracy się nauczyliśmy, które z obowiązków były najciekawsze. Zrobienie takiego bilansu pozwoli bardziej świadomie wybrać kolejne zajęcie.

Żeby móc w pełni realizować swój potencjał zawodowy, oprócz umiejętności potrzebujemy też odpowiednich dla naszego typu osobowości zadań, wyzwań i otoczenia. Gdy udaje się to zgrać, czujemy się w pracy jak ryba w wodzie i mamy świetne wyniki. Kiedy nie – praca staje się zmaganiem z samym sobą. 

Zdarzają się osoby tak dobre w swojej pracy, że ich przełożeni blokują ich rozwój. Tak bywa, gdy szef swój sukces w firmie buduje na pracy podwładnego albo w wypadku stanowisk asystenckich. Część szefów jakby nie chciała dostrzec, że na tych stanowiskach pracują czasem bardzo ambitne osoby, które podjęły pracę, wierząc, że jeśli się sprawdzą, będą mogły jej użyć jako trampoliny dla dalszej kariery w firmie. Problem pojawia się zwłaszcza wtedy, gdy na początku pada taka obietnica. Pracownik mobilizuje się, nierzadko dostaje zadania przekraczające zakres jego obowiązków, zaś firma nie dotrzymuje słowa. Taka sytuacja prowadzi do frustracji, a w konsekwencji do chęci zmiany pracy. Wielu menedżerów zapomina, że trzeba dbać też o tych dotąd zmotywowanych, coś dla nich robić, by tę motywację podtrzymać. Nie zakładać, że zawsze tak będzie. Bo pracując kilka lat na danym stanowisku, człowiek się wypala albo stwierdza, że to nie do końca to, co chciałby robić.

Rzadsze niż praca poniżej kompetencji, ale chyba jeszcze trudniejsze, są sytuacje, gdy jest się zmuszonym zmierzyć  – bez odpowiedniego wsparcia – z wyzwaniami nieadekwatnymi do zajmowanego stanowiska. Wbrew pozorom dla większości jest to raczej bardziej poważna niedogodność niż szansa do wykorzystania.

Bardzo powszechną przyczyną poczucia niedopasowania jest konflikt wartości. W tym przypadku formalnie wszystko może być OK. Masz potrzebne kwalifikacje, pracujesz na odpowiednim stanowisku, może nawet dobrze ci płacą. Tylko w środku czujesz opór. A w niedzielne popołudnie na myśl o pracy boli cię głowa. Tak się dzieje, gdy nie możesz zaakceptować zasad, którymi rządzi się twoja organizacja. Jej cele nie są twoimi celami, nie ufasz np. produktom, które masz sprzedawać, nie do przyjęcia są zachowania, których domagają się od ciebie przełożeni. Codziennie mnóstwo twojej energii idzie na radzenie sobie z ogromnym dyskomfortem. Prędzej czy później koszt łamania własnych zasad okazuje się zbyt wysoki. Nie możesz patrzeć na to, w jaki sposób traktuje się w firmie pracowników i po krótkim czasie się z nią rozstajesz. Nie chcesz w żaden sposób przyczyniać się do jej „rozwoju”. Bo jeśli coś funkcjonuje źle na poziomie wartości, nic nie jest w stanie tego zrekompensować.

W to, czy jesteśmy we właściwym miejscu zaczynamy wątpić także wtedy, gdy w pracy nie jesteśmy słuchani. Gdy zgłaszając jakieś trudności, zostajemy bez odzewu. Odbieramy to zazwyczaj jako brak empatii. Jest to widoczne najczęściej tam, gdzie ludzi ocenia się głównie przez pryzmat tego, co zrobili źle i stanowczo za mało jest wzmacniającej informacji zwrotnej.

Chociaż w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat przeprowadzono wiele badań naukowych, które dowiodły, że ludzie są najbardziej pomysłowi i efektywni, gdy daje się im wolną rękę i obdarza zaufaniem, nadal są firmy, które sądzą, że pracowników trzeba drobiazgowo poinstruować, co i jak mają robić, a następnie rygorystycznie ich kontrolować. Boli to najbardziej w sytuacji, gdy pracownicy wcześniej doświadczyli dużej swobody działania, a teraz zderzają się z nagłym usztywnieniem procedur.

Dzisiaj jako „sprawcę” poczucia niedopasowania na pierwszym miejscu wymienia się brak sensu wykonywanej pracy. Tak się dzieje, gdy jesteś pewien, że stać cię na więcej, a skupiasz się na wykonywaniu prostych powtarzalnych czynności i to zwykle na rzecz innych osób w organizacji. Masz wrażenie, że o tobie nikt nie myśli. Jesteś tylko mało skomplikowanym narzędziem, które ma się nie popsuć, a nie wspomina się nawet o jakimkolwiek liftingu, a co dopiero o unowocześnieniu i co za tym idzie rozwoju. Dlatego żeby nie stać w miejscu, wielu szuka najpierw spełnienia poza pracą, a gdy to nie wystarcza – pomysłu na nowe zajęcie, bardziej kreatywne i z większym zakresem odpowiedzialności. Oczywiście w innej firmie.

***

Porównywanie się do innych to naturalny mechanizm w życiu człowieka. Problem w tym jakie zostaną przyjęte kryteria. Gołym okiem widać, że brniemy uparcie w kierunku samozagłady. Począwszy od mediów społecznościowych, a skończywszy na wyobrażeniu idealnego pracownika. Przecież doskonale wiemy, że ludzie wrzucają do sieci tylko to, co chcą pokazać publiczności, a jednak wciąż się na to nabieramy. I podpatrujemy dalej. A tam znowu piękne zdjęcia, głębokie przemyślenia, fascynujące przygody,  selektywne plany na nadchodzące wakacje i cały kolejny rok. Idealna praca, mąż lub żona, dzieci. Drogie perfumy, luksusowe torebki. Szerokie białe uśmiechy, piękne włosy, idealna cera. Popularni znajomi, piękne samochody. 

Frustracja rośnie, kompleksy się nasilają i coraz trudniej być zadowolonym z własnego życia. 

A w pracy? 

  1. Zmęczenie – pracownicy nieustannie biegną, próbując nadążyć za szybkim tempem pracy i obsesyjną prędkością zmian w świecie. Starając się sprostać licznym wymaganiom stawianym przez: zwierzchników, organizacje, rodziny - bardzo często w końcu opadają z sił. Kiedy ciało i umysł buntują się ze zmęczenia, nawet najlepszy lider nie będzie w stanie zmotywować pracownika do działania, i co najgorsze, wydawać się będzie, że pracownicy nie robią tego co powinni. 

  2. Przytłoczenie – dla większości pracowników poprzeczka jest postawiona bardzo wysoko. Muszą osiągać cele, spełniać zadania, wszystko robić najlepiej i w jak najkrótszym czasie. Pracownicy biorący odpowiedzialność za zbyt wiele rzeczy, często dodatkowo katujący się własnym perfekcjonizmem, skazani są na pewną przegraną. W konsekwencji tracą sens pracy, działania, wychodzenia z inicjatywą.

  3. Życie w ciągłym strachu – bywa, że pracownicy nie wykonują tego, co powinni, ze strachu przed konsekwencjami swoich działań. Każda podejmowana aktywność wiąże się z braniem odpowiedzialności za jej efekt. Bywa, że pracownik, mając już na swoim koncie kilka porażek, zwyczajnie boi się doświadczyć następnej. Z kolei ceniony pracownik obawia się nowego zadania, bo czuje, że może ponieść klęskę i zachwiać swoją stabilną pozycję.
     
  4. Poczucie krzywdy – pracownicy wolą trzymać się z boku, wykonywać tylko podstawowe obowiązki, kiedy czują żal do swoich przełożonych czy organizacji. Powodów zranienia może być wiele: pominięcie przy awansie, brak podwyżki, konflikt z szefem lub współpracownikami. Każdy człowiek jest inny i należy pamiętać, że dla jednych mała wymiana zdań kończy się wraz z wypowiedzeniem ostatniego słowa, a inni potrafią rozpamiętywać pewne zdarzenia przez lata.

  5. Brak otwartych relacji – pracownicy zazwyczaj krępują się przyznać do tego, że konkretnych rzeczy po prostu nie lubią robić. Milczą, wychodząc z założenia, że nie wypada o tym wspominać przed przełożonym. Pracownicy boją się, że szczerość może ich skompromitować. Tym samym paradoksalną strategią, jakiej się najczęściej podejmują, jest unikanie robienia tego, co powinni i odkładanie obowiązków w pracy.

Pracownik zmęczony, przytłoczony, zestresowany potrafi z kolei zirytować nawet najbardziej cierpliwego przełożonego. Jego pierwszym skojarzeniem jest wtedy zwykle to, że pracownik jest leniwy. Złość się wzmaga i dopasowanie jeszcze bardziej się rozjeżdża. I mimo iż każdy doświadczony menedżer wie, że to nie lenistwo powinno być zwalczane, a jego przyczyny, to wkradają się emocje i dochodzi do eskalacji. 

Jam Hsiao w przytoczonej piosence pyta między innymi jaka jest różnica między Marsem a Ziemią? Kto to jest ten w lustrze? Kim jest ciało? Co jest czczone? Czym jest utracona mądrość? Fundamentalne pytania. Ja mam często wątpliwości czy jestem dopasowany, a Wy?

----------------

Emilian Wojda, 

Anna Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany