Przejdź do głównej zawartości

"Mama, I'm Coming Home"

 

Sam Ozzy Osbourne podkreślał w licznych wywiadach, że tak naprawdę śpiewa tutaj o swojej żonie, Sharon. Opisuje, jak cudownie jest wracać do niej po długich momentach rozłąki, wywołanych trasami koncertowymi. Przedstawia obraz związku dwojga zakochanych bez pamięci osób. Może i nie zawsze wszystko układa się między nimi dobrze, ale jednak oboje wciąż czują do siebie to, co na samym początku – szczerą, bezgraniczną miłość.

Każdy dzień, który muszą przeżyć osobno, jest dla autora cierpieniem. Życie w trasie go zmienia. Spotyka się tam z rzeczami, które łatwo mogą sprowadzić człowieka na złą drogę. Ma jednak do czego wracać. Miłość pozwala mu jakoś trzymać się w garści.

Wg większości interpretatorów tego tekstu "Mama, I'm Coming Home" opowiada o potędze miłości, a także o tęsknocie za ukochaną osobą. Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy podmiotem jest w rzeczywistości ukochana żona, czy tytułowa mama. Chodzi o uczucie i jego oddziaływanie. 

Ciekawostką jest fakt, że ten tekst napisał Ozzy'emu Lemmy, wokalista zespołu Motorhead. Zajęło mu to niecałe dwie godziny, a udało mu się stworzyć jedne z najbardziej poruszających i rozpoznawalnych wersów w świecie muzyki rockowej. 

Dla mnie słowa tej piosenki są natomiast najpiękniejszym hymnem o wdzięczności. Bo czym jest ta chęć powrotu do domu, jak nie docenieniem tego co tam mam? Mimo różnych doświadczeń to tylko ten dom jest miejscem do życia dla autora.

Utwór o dużym ciężarze emocjonalnym. Przynajmniej dla mnie. Przyznam się, że słuchając go za każdym razem mam zaszklone oczy. Dopadł mnie ponownie w najbardziej odpowiednim momencie. Niedawno pisałem o cieszeniu się małymi rzeczami i o docenianiu. Wdzięczność siłą rzeczy została tam zaznaczona, ale dlaczego nie miałbym napisać o niej oddzielnego artykułu? Tym bardziej, że to uczucie gdzieś coraz bardziej umyka, a nawet uważane jest przez niektórych za wstydliwe? A przecież to właściwie jedyna droga do szczęścia, bo wdzięczność jest stanem otwartości i otrzymywania. To ona otwiera drzwi, przez które wpuszczasz to, co już od dawna czeka na ciebie w polu kwantowym.

Brzmi pięknie, ale jakoś takie nieprzekonujące. Umysł się buntuje. Nic w tym dziwnego, ponieważ od wielu już wieków został tak uwarunkowany, aby ciągle zamartwiać się tym, co było lub tym, co będzie. Analizuje, pisze czarne scenariusze, przygotowuje na najgorsze (psychologowie szacują, że 70-90% naszych myśli jest negatywnych!). Jednak umysł to tylko narzędzie – jak nóż, którym można zarówno pokroić cebulę, jak i kogoś zabić. Od nas zależy, jak go użyjemy.

Niestety w obecnych czasach to nie my posługujemy się umysłem, lecz umysł posługuje się nami. Tak duże znaczenie nadaliśmy mu w naszym życiu. Umysł lubi porównywać i oceniać. Dlaczego inni mają lepiej, więcej, łatwiej niż ja? Dlaczego na starcie dostali tak wiele? Dlaczego mnie to spotyka?

Takie pytania powodują, że rodzi się w nas frustracja i poczucie beznadziejności. Zaczynamy żyć życiem innych ludzi, przeglądać ich zdjęcia w mediach społecznościowych i zastanawiać się, co w naszym życiu poszło nie tak.

Nieświadomie przybieramy rolę ofiary, osób pokrzywdzonych przez los, co z kolei wpływa na to, że już nie mamy ani siły ani chęci, aby z tym cokolwiek robić. A tak naprawdę nieważne jest, ile posiadamy, ale co robimy z tym, czym dysponujemy.

Paradoksalnie jeśli wciąż myślimy, co złego się wydarzyło lub co może wyskoczyć, to nie tylko przyciągamy to do siebie, ale utrzymujemy w swojej głowie obraz nędzy i rozpaczy. To jak z wiadomościami. Jeśli cały czas karmimy się negatywnymi informacjami o świecie, to mamy przekonanie, że ten świat jest zły. Ile z tego zła, o którym tak się trąbi, spotkało konkretnie nas samych? Ile razy nas okradziono, zaatakowano albo zamordowano? To taka sama iluzja, jak ta, którą tworzy nasz umysł o tym, że nasze życie jest nieszczęśliwe. Może czas na przekierowanie umysłu na inne myślenie? Gdyby to było takie proste.

Po pierwsze chcemy osiągać wielkie rzeczy i to właśnie na nich się skupiamy. Na kolejnym zdanym egzaminie, na jak najlepszej średniej ocen w szkole czy wybitnych wynikach sprzedaży. Tylko to widzimy. Efekt. To sprawia, że po prostu nie zauważamy naszych małych sukcesów i dobrych rzeczy, które dzieją się wokół i po drodze. 

Docenianie tego co znajduje się wokół nas jest niezwykle cenne. Pomaga nam być bardziej zadowolonym z naszego życia. Wdzięczność ma pozytywny wpływ na nasze samopoczucie, a wedle niektórych badań prowadzonych w tym zakresie, potrafi zwiększyć nawet o 1/4 nasze poczucie szczęścia. To prosty mechanizm. Jeśli będziemy ciągle czekać tylko na wspaniałe i wzniosłe sytuacje, istnieje niestety prawdopodobieństwo, że w całym swoim życiu nie zaznamy szczęścia nawet raz. Idąc drogą umysłu. Jeśli kupimy buty i zaraz zapragniemy nowszych. Jeśli zdobędziemy wymarzoną pracę, ale zafiksujemy się wyłączni na tym aby awansować. Jeśli kupimy mieszkanie i zaczniemy od razu marzyć o większym lub o domu, to nic w tym złego, ale trzeba mieć świadomość, że ta pogoń nigdy się nie kończy i można pozostać w stanie ciągłego poczucia braku – nigdy satysfakcji. Przydałaby się jakaś równowaga.

Żeby ją zachować należy być każdego dnia uważnym i wdzięcznym za drobne rzeczy. To może być świecące rano słońce, to, że dziecko z własnej inicjatywy zrobiło pyszny obiad, że ktoś w pracy pomógł nam z trudnym zadaniem, że my mogliśmy komuś pomóc. To może być też pies, który ucieszył się na nasz widok albo sprzedawca w sklepie, który podsunął nam najlepszy kawałek schabu. Codziennie mamy powody do tego, by być wdzięcznym. Tak naprawdę nie wyznaczony cel jest najważniejszy, ale droga, która do jego realizacji prowadzi.

Możemy być wdzięczni za: życie, zdrowie, rodzinę, przyjaciół, dach nad głową, możliwość edukacji, pracę, wolność, możliwość decydowania o swoim życiu, pokój i bezpieczeństwo, siłę i odwagę czy dostęp do nowych technologii. Można tak wymieniać bez końca. 

A jednak widocznie nie jesteśmy wdzięczni w wystarczającym stopniu. A potem wielu się dziwi, dlaczego mimo miliona szkoleń menedżerowie mają takie duże deficyty w docenianiu pracowników?  Dlaczego sprzedawcy w sklepach częściej mają kwaśne miny niż uśmiech na twarzy? Dlaczego na ulicy dominuje agresja zamiast wspierania się? Dlaczego w usługach wciąż króluje bylejakość, niesłowność, a nawet kłamstwo? Czy to tylko kwestia wychowania i pilnowania standardów, czy może coś więcej? Na przykład brak wewnętrznej radości? 

Docenianie jest szczególnie ważne w obecnej, trudnej dla nas rzeczywistości. Kiedy żyje się ciężej ludzie są bardziej sfrustrowani. Wzrasta wzajemna niechęć w relacjach międzyludzkich. Szybciej nam do wszczynania awantur niż zrozumienia, pobłażliwości, wybaczania. A przecież to nic odkrywczego, że wszelkie akcje powodują reakcje. Kiedy zatem skupiamy się na wyrażaniu wdzięczności przyciągamy pozytywne doświadczenia w swoim życiu. Łatwiej nam jest opanować złość, gniew, jak również znieść poczucie porażki i bolesne doznania. Okazywanie wdzięczności wzmacnia siłę woli, a nawet poprawia sen. Bycie wdzięcznym zazwyczaj łagodzi napięcie i stres oraz może znacznie zwiększyć naszą energię do życia. Łatwiej nam jest pozbyć się negatywnych emocji, wybaczać oraz budować lepsze i zdrowsze relacje z innymi. 

Po drugie nie tylko skupianie się na dużych celach ogranicza okazywanie wdzięczności. Ogromną barierę stanowią skrajne przekonania. W jednym przypadku dotyczy to licznej grupy ludzi nastawionych roszczeniowo, dla których jedyną opcją jest, że wszystko im się należy. Za co mają dziękować? Z czego się cieszyć? Za co być wdzięcznym? Nie mają radości z życia również biegunowo ustawieni ci, którzy twierdzą, że na nic nie zasługują. Ci wręcz zatrzymują oddech aby nie napłynęło zbyt dużo powietrza. 

Często w natłoku codziennych wydarzeń, wielu stresowych sytuacji zapominamy o tym, żeby docenić to, co mamy. Stosunkowo szybko przyzwyczajamy się do tego, co już posiadamy, do czego mamy dostęp. Potrafimy wystrzelić z siebie (jak karabin maszynowy) całą serię skarg na swoje życie, pracę, szkołę, otaczających nas ludzi i samych siebie. Jednocześnie całkowicie spychamy na margines całą gamę powodów do zadowolenia z życia. Często widzimy jak przez szkło powiększające swoje słabości, mankamenty, niedoskonałości czy błędy omijając przy tym swoje zalety, mocne strony, atuty, jak również dobre rzeczy, które nam się przydarzają oraz wspaniałych ludzi, których spotykamy na co dzień. Koncentrujemy się na „brakach i porażkach” i idziemy przez życie z przekonaniem, że nic dobrego nas w nim nie spotyka. Czy rzeczywiście tak jest? Czy każdy z nas jest tzw. pechowcem, którego nie spotyka absolutnie nic dobrego? A w końcu czy to może my sami nie chcemy albo po prostu nie potrafimy wyjść poza utarte schematy postrzegania siebie i świata?

***

Mamy tendencję do traktowania wielu pozytywnych rzeczy, jako coś naturalnego. Co wręcz musiało wystąpić. A to bardzo często nie jest prawdą. Jednak ta zniekształcona perspektywa hamuje naszą wdzięczność. Rzadko kiedy analizujemy sytuację pod kątem tego, co by nastąpiło, gdyby nie doszło do jakiegoś zdarzenia, na które kompletnie nie mieliśmy wpływu, a co w rezultacie stało się źródłem radości. Te zbiegi okoliczności, to nic innego, jak odzew od Świata. Przecież tego nie planowaliśmy. 

Prawie dokładnie 33 lata temu (była połowa grudnia) spotkałem na ulicy kolegę z podstawówki, z którym do tego momentu nie miałem żadnego kontaktu 5 czy 6 lat. To było coś absolutnie niebywałego. Żadne tam: „co u ciebie słychać?” czy: „kopę lat się nie widzieliśmy”. Rozmowa potoczyła się tak, jakbyśmy widzieli się wczoraj i dzisiaj kontynuujemy pogawędkę. Ja właśnie wróciłem po 2 latach z Francji i nie bardzo miałem pomysł co ze sobą zrobić. Zaprosił mnie do siebie w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Tam poznałem Joannę. Jesteśmy ze sobą 33 lata. 31 jako bardzo udane małżeństwo. Mamy trójkę wspaniałych dzieci. Jesteśmy dla siebie nie tylko rodziną, ale też najlepszymi przyjaciółmi. A gdybym wtedy nie wpadł na Andrzeja? Gdyby nam się tak fajnie nie toczyła konwersacja? 

Posłużyłem się skrajnym przykładem. Nie każde zdarzenie ma aż tak daleko idące konsekwencje. To oczywiste. Nie zmienia to faktu, że samo to spotkanie już było powodem do radości. I każde następne też może nim być. 

Ale dlaczego nie cieszyć się z wypicia gorącej herbaty w ciepłym pomieszczeniu, kiedy za oknem pada śnieg i jest mróz i wielu innych wtedy przytupuje na przystanku autobusowym?

Bycie wdzięcznym, to dla niektórych utrata aspiracji, gnuśność, stagnacja, a przecież trzeba wciąż iść do przodu. To niestety jest wyłącznie pomylenie pojęć. Tak, jak osiągnięty cel nie musi oznaczać szczęścia, tak to, że czujemy wdzięczność nie oznacza, że nie zasługujemy na jeszcze więcej. 

Przeciwnie, właśnie wtedy otwierają się przed nami nieograniczone możliwości. Zaakceptowanie i docenienie swojego życia takim, jakie jest wcale nie zwalnia z szukania dla siebie tego, co najlepsze. Uznanie, że nasze życie jest szczęśliwe i satysfakcjonujące nie jest hamulcem rozwoju. Stanowi dopiero najlepszy punkt startu. Przecież ciesząc się z tego co mamy, czując się spełnionym, bez żadnego balastu, można iść po więcej. Z właściwym, dobrym nastawieniem. Rozsiewając dobrą energię kreujemy pozytywną rzeczywistość. Nie przyciągamy nieszczęść. Nasze życie staje się coraz prostsze. To właściwie, jak podkreśla również nauka, jest przepisem na sukces: iść przez życie i mieć z tego frajdę. Cieszyć się samym procesem i z ciekawością dziecka ekscytować tym, co będzie dalej. Jak pokazuje rzeczywistość, to właśnie ludzie, którzy najlepiej się bawią tym, co robią, najwięcej osiągają.

Oni też wiedzą jakiego rozwoju pragną. Zadziwiające jak duża liczba osób deklaruje chęć rozwoju, a zapytani jak go rozumieją podają cel. Np.: „chcę zostać dyrektorem za pięć lat”. To wiele tłumaczy. Podobnie jest z tematem jakości relacji, w tym obsługa klienta czy dotrzymywanie zobowiązań. Ludzie podnoszą raban, że są źle traktowani, oszukiwani, lekceważeni. Egzekwują swoje prawa i przywileje jednak siłowo, czym wzmagają opór. Świat wtedy rzeczywiście wydawać się może zły. Nie musi taki być. Ozzy Osbourne wraca w piosence „Mama, I’m Coming Home” do domu. To nie jest raj, ale dla niego jest miejscem szczęśliwym. Ma do czego wracać.

---------------
Emilian Wojda

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany