Foo Fighters to zespół założony w 1995 roku przez Dave’a
Grohla, perkusistę kultowej Nirvany, po samobójczej śmierci jej lidera Kurta
Cobaina. Byli tacy, co twierdzili, że ten nowy twór to trochę taka Nirvana dla
ubogich i na dłuższą metę się nie utrzyma. Okazało się, że formacja Grohla nie
tylko nadal działa, ale radzi sobie świetnie.
"Shame Shame" to pierwszy singiel z płyty "Medicine
At Midnight", która w opinii niemal wszystkich odbiorców różni się
znacznie od poprzednich dokonań zespołu. Przed premierą albumu członkowie grupy
potwierdzali, że był on dla nich absolutnie wyjątkowy. Nie tylko dlatego, że
ujawnił nowe brzmienia, ale również dlatego, że był podwójnie jubileuszowy.
Dziesiąty w ich dorobku i nagrany na 25-lecie istnienia kapeli.
„Medicine At Midnight” to najbardziej przystępny,
najbardziej „piosenkowy”, momentami wręcz taneczny album Foo Fighters. Czy to
dobrze – to już kwestia gustu. Mistrzowie gitarowego grania ewidentnie tam złagodnieli,
lecz potrafią też nadal nieźle przyłożyć jak trzeba.
Płyta miała ukazać się pierwotnie w listopadzie 2020 roku,
bo wtedy przypadała wspomniana rocznica, ale z powodu pandemii pojawiła się dopiero
w lutym 2021 roku.
Już pilotujący ją utwór „Shame Shame” miał prawo zaskoczyć. Przypomina
bardziej twórczość Talking Heads niż solidny rockowy banger oparty na mocnych
riffach i melodyjnym refrenie.
Wokalista i gitarzysta Dave Grohl, stwierdził wprost, że
„Shame Shame” nie przypomina niczego, co Foo Fighters kiedykolwiek wcześniej
zrobili i że piosenka pozwoliła im „przenieść się na inne terytorium”.
Jest stonowanym nagraniem, ze schowanymi gitarami, transowym
rytmem i niespodziewanym tekstem. O wstydzie i samotności. Jedni doszukują się tam
wstydu z powodu samotności. Inni samotności z powodu wstydu. Mnie ta piosenka po
raz kolejny dała wiele do myślenia. Stała się inspiracją do tego artykułu.
Koniec roku to czas podsumowań, definiowania kolejnych
wyzwań czy postanowień noworocznych. Ci, którzy lubują się w takich zestawieniach,
dojdą do wniosku, że ten rok był na tle poprzednich szczególny. Bo każdy taki
jest, jak się go rozkłada na czynniki pierwsze. Ci, co jakoś głęboko nie
zaglądają, nie widzą jakichś spektakularnych różnic. Dla jednych był trudny z
powodu inflacji, a poprzedni ze względu na pandemię. Dla innych dobry, bo
poradzili sobie w kwestii X i Y. Jak to w życiu, wszystko zależy od tego jak na
nie patrzymy i co dla nas jest punktem odniesienia. I czy w ogóle chcemy
cokolwiek porównywać z tym co było i z tym co sobie wyobrażamy, że ma być.
Co z tym wspólnego może mieć wątek wstydu? Dla mnie związek
jest niezwykle silny. Skoro idziemy w podsumowania, to może warto zastanowić
się, czy w minionym okresie miałem powód do wstydu. A jeśli tak, to dlaczego?
Czy ten wstyd był uzasadniony? A może odkryję, że czegoś jednak powinienem się
wstydzić, a nie przyszło mi to do głowy?
I podążając za słowami Andrzeja Saramonowicza: „Dlaczego tak wielu ludzi
wstydzi się swojego ciała, a nie umysłu?” może się na chwilę zatrzymam i uznam, że to intrygujące?
Ja wielu rzeczy nie zrobię, ponieważ po prostu się wstydzę.
Inni nie mają z tym problemu. Nie wstydzą się na przykład swoich postów, które
są infantylne i merytorycznie kompletnie wadliwe. I kto ma problem? Oni czy ja?
To nie jest takie proste, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. Jeśli do
tego dołożymy popularne polskie porzekadło: „niech się wstydzi ten kto widzi”
to mamy bardzo złożony, niejednoznaczny dobry temat publikacji. A i czas
odpowiedni, bo skoro robimy właśnie różne rachunki (z sumienia włącznie), to
kiedy będzie lepszy moment?
A zatem zacznijmy od tego skąd się bierze wstyd.
Człowiek przychodzi na świat bez skrępowania swoją
cielesnością. Pojawia się ono z wiekiem, pod wpływem norm społecznych. Tak samo
jak świadomość, że ciało należy do mnie, że bez mojego pozwolenia nikt nie ma
prawa go dotykać czy widzieć mnie nago. Podobnie jest we wszystkich innych
obszarach. Małe dziecko potrafi podczas uroczystości rodzinnej, nie przerywając
rozmowy z gościem, wyciągnąć nocnik i bez żadnego zażenowania publicznie się
wypróżnić. Gdyby takich zachowań dopuściła się dorosła osoba, uważalibyśmy ją w
najlepszym wypadku za pozbawioną rozumu.
Inny, mniej drastyczny przykład. Osoba leżąca do południa w
łóżku i paradująca potem w szlafroku po domu zaciąga zasłony, czy rolety, aby
sąsiedzi nie pomyśleli, że leniuchuje. Tej samej osobie nawet nie
przyjdzie to do głowy gdy jest chora. Zasłanianie okien nie ma wtedy dla niej
znaczenia. Nie ma dla niej żadnej przesłanki ewentualnego poczucia wstydu.
Przeżywanie wstydu związane jest z byciem obserwowanym.
Widownia nie musi być jednak obecna fizycznie. Wystarczy, że sobie ją wyobrazimy. Dlatego ta emocja ma tak dużą siłę rażenia. Jest kreowana przez
zestawienie wyobrażenia o tym jak należy się zachowywać z przekonaniem jaki
jestem. W obydwu tych obszarach aż roi się od błędów. Dochodzi do miliona
różnych możliwych interpretacji. Wystarczy się przyjrzeć jak różnie ludzie
reagują oglądając grupowo te same zdjęcia, aby sobie to uświadomić.
Niektórzy ludzie wstydzą się bardziej, niektórzy mniej,
ponieważ różnie przeżywają i wyrażają emocje. A wstyd to jedna z tzw. emocji
samoświadomych. Związana jest ze świadomością siebie, swojego ciała, otoczenia
i wymogów kulturowych czy społecznych. Emocje samoświadome w swoim podstawowym
ujęciu są swoistym zderzeniem własnych zachowań z obowiązującymi zasadami czy
celami, do których się dąży. Wstyd to emocja, która pojawia się najczęściej w
momencie, w którym doznajemy porażki i dochodzimy do wniosku, że jest to
naturalna konsekwencja braku doskonałości. Dlatego też łączona jest ściśle z
poczuciem winy, ale to jeszcze inny temat. Również godny uwagi.
Biorąc się za ten artykuł uświadomiłem sobie jak niewiele
wiem o wstydzie. Dotarło do mnie, jak mało się o nim mówi. Jak za bardzo dyskretnie się mu przyglądamy. Jak bardzo wolimy uniki. Jak często przyjmuje się uproszczone
założenie, że wstyd ma nas chronić przed przekraczaniem granic.
Gdyby pełnił tylko tę rolę, to trzeba byłoby przyznać, że
jest w porządku. Problem w tym, że jako efekt oceny ma częściej w sobie zawartą
toksyczność, destrukcyjność, zakłamanie. Jest przyczyną zakładania masek.
Postawię niczym nie potwierdzoną tezę, że dzieci lubią
siebie bardziej niż jak już są dorosłymi ludźmi. Że wstyd rośnie wraz z nami, a
problemem jest nie tylko nakładanie na siebie coraz to nowych ograniczeń, ale
też nagminne mylenie wstydu ze strachem. Potocznie dla znacznej większości
ludzi to oznacza to samo. Dzieciom jakoś naturalnie przychodzi nazwanie tego
czego się boją. To nie jest dla nich powiązane ze wstydem. Przedszkolaki
zaczynają się uczyć wstydu od dorosłych i tak to potem już idzie. Zresztą wielu
dorosłych zawstydzanie dzieci uważa za genialną metodę wychowawczą. W dobrej
wierze rujnując ich psychikę.
Gonitwa za zadowalaniem innych i automatyczne gubienie siebie sprawia, że wstydzimy się swoich emocji zaczynamy ukrywać siebie przed światem. Projektujemy sobie na własne życzenie życie w samotności i kłamstwie. Brzmi zbyt patetycznie? To spójrzmy uważnie. Żyjemy w społeczeństwach, które oddzielają nas od siebie zamiast łączyć. Jeśli ktoś cierpi, to woli w samotności. A dlaczego? Przecież na logikę cierpienie nie jest sprawą indywidualną a właśnie społeczną.
- Uzależnienie – wstyd.
- Dolegliwość fizyczna – wstyd.
- Choroba – wstyd.
- Orientacja – wstyd.
- Ciąża – wstyd.
Co jeszcze wymienić,
aby zobaczyć do jakich absurdów doszliśmy?
Dopóki wstyd jest przyczynkiem do autorefleksji i
sygnalizuje nam, że dzieje się coś niewłaściwego, niezgodnego z naszymi
wartościami, to taki wstyd jest wg mnie nawet potrzebny. Po postu wtedy czuję,
że jestem w porządku. A to fajne uczucie. Jeśli zawstydzę się, że powiedziałem
coś w opryskliwy sposób drugiej osobie, to przeproszę i naprawię relację.
Dzięki takim zdarzeniom mogę korygować swoje zachowania, abym sam czuł się
lepiej. Wcale nie czuję się dobrze, gdy zbeształem dziecko. Mnie nie ulżyło. Jemu
też było źle. Po co w to brnąć? Tak rozumiany wstyd daje nam prawdziwy rozwój.
Wstyd, którego konsekwencją jest obniżenie samooceny to już
całkiem inna bajka.
Tutaj niestety nie mamy do czynienia z układem zero-jedynkowym. Dlatego to tak skomplikowane. W pewnych układach wskazane jest mieć poczucie wstydu, a w niektórych wstydzimy się niepotrzebnie. Być może jakimś drogowskazem jest przyjęcie dwóch zasad, które mi akurat pomagają.
- Wstydzić należy się za zachowanie, a nie za to kim jestem.
- A druga rzecz to ograniczenie strachu przed odrzuceniem.
Warto pamiętać, że tylko w skrajnych przypadkach
odrzucą nas wszyscy. Raczej jest tak, że jak jedni odrzucą, to inni zaakceptują.
To zabezpiecza przed samobójczym dążeniem przypodobania się komuś zbyt dużym kosztem
poświęcania własnej osoby.
Wstyd ma ogromny wpływ na poczucie wartości. Zwłaszcza w
przypadku osób, które mają tendencję do silnego przeżywania wszystkich swoich
porażek i niedostrzegania pozytywnych aspektów swojego życia. Nadmierne
skupienie na porażkach, na własnych niedoskonałościach i wadach, to coś, co
jest w stanie bardzo mocno i negatywnie wpłynąć na postrzeganie samego siebie,
a w rezultacie też na jakość i satysfakcję z życia.
Ten mechanizm widać jak na dłoni w mediach społecznościowych.
To są swoiste porównywarki, które przymierzają każdego uczestnika do jakiegoś
sztucznego wyimaginowanego wzorca. To sprawia, że największym wstydem staje się
dla większości to, że ktoś odkryje jacy są niedoskonali, a co za tym idzie
bezwartościowi. I zmyślają, koloryzują, dostosowują się do tego co się im
wydaje, że inni chcą w nich widzieć. A potem są z tym sami. Bo komu się
przyznać, że jest inaczej, że to życie w takim wydaniu to męka. Że te próby
dosięgnięcia do serwowanych kanonów piękna czy zamożności wpędzają w chorobę
zamiast rozwijać. Komu można się nie wstydzić to wyznać?
Dlatego wcale mnie nie dziwi, że Dave Grohl w jednym rzędzie
stawia wstyd i samotność.
***
Nie jestem terapeutą, więc się nie odważę dawać wskazówek, w
jaki sposób radzić sobie ze wstydem. Poza tym coś co działa na mnie nie musi
być skuteczne dla innych osób. Inaczej w każdym z nas było hodowane poczucie
wstydu. U jednych osiągnęło rozmiary potężnego drzewa, a u innych nawet nie
zakiełkowało. Co człowiek to inne uwarunkowania.
To co może być w jakimś stopniu uniwersalne, to zacząć w
ogóle się nad tym zastanawiać. Chociaż wstyd jest naturalną emocją to raczej
nie jest czymś przyjemnym. Dlatego warto spróbować go jakoś oswoić. Wydaje mi
się, że bardzo ważne jest to, by zidentyfikować skąd się bierze poczucie
wstydu. Potem ustalić z jakim aspektem życia jest najbardziej związane. Czy
poczucie wstydu wynika z tego co sami czujemy czy z oczekiwań społecznych. Jeśli
to drugie, to warto się zastanowić, czy ja naprawdę chcę dostosowywać się
akurat do tej społeczności. Ile mnie to kosztuje? Jak bardzo muszę udawać?
Uruchomienie tych procesów myślowych dotknie automatycznie
kwestii otoczenia i zaufania. Pytanie komu mogę powiedzieć o swoim wstydzie
wniesie mnie na wyższe piętro czy chciałem tego czy nie, bo pojawią się
prawdziwe kryteria pozycjonujące ten wstyd. A co najważniejsze, zacznę mówić o
swoim wstydzie nie pozwalając mu tym samym narastać.
Równie dużym problemem jak nadmierne poczucie wstydu jest
jego całkowity brak. Wspomniałem już na początku artykułu o tym, że dostrzegam takich,
którzy bez żadnych zahamowań potrafią szerzyć głupoty. Zwróciłem jednak też
uwagę, że to może być moja krzywdząca ocena. To ja uważam, że to głupoty, a dla
wielu innych jest to odkrywcze. Niemniej znowu nie wpadajmy w skrajności. Są
jednak tacy, co wygadują głupoty i nie ma co na siłę tego negować. Nie mają
wstydu. Podejrzewam, że jest im łatwiej w życiu, ale jakoś mnie do nich nie ciągnie.
Koniec roku to plany, postanowienia, podsumowania. Może to
czas szerszego spojrzenia na świat i uwzględnienia tego, że jesteśmy istotami
społecznymi i nie oznacza to tylko konieczność dostosowania się do niego, ale również (a może przede wszystkim) kreowanie. Po to, aby ten świat był lepszy nie tylko dla innych, ale też dla
nas.
Jeśli postanowimy zacząć chodzić na siłownię, aby schudnąć,
to robimy to dla kogoś, bo powiedział nam, że jesteśmy za grubi, czy dla siebie,
bo chcemy wchodzić na piętro bez zadyszki. Jeśli robimy to dla siebie to na pewno
będziemy zadowoleni, ale żeby było śmiesznie, ta inna osoba też.
Zamiast narzekać, że wszędzie jest bylejakość,
niedotrzymywanie uzgodnień, lekceważenie, to zacznijmy od siebie. Nie dlatego,
że tak wypada mówić, tylko dlatego że po prostu jesteśmy częścią większego
organizmu i każde nasze działanie ma wpływ na działania innych. Jeśli spóźnimy
się trzy razy mniej na spotkania niż w zeszłym roku, to zobaczymy 3 uśmiechy
więcej od osób, dla których jest to ważne, a ci co spóźniali się razem z nami
też prawdopodobnie będą bardziej punktualni, bo zauważą, że spóźnianie się jest
słabe. Jeśli sami krytykujemy na lewo i prawo, to nie spodziewajmy się, że nas
to ominie. A jeśli każdy z nas daruje sobie jedną kąśliwą uwagę na 10, to
poziom krytykanctwa spadnie o 10%. Będzie przyjemniej?
Nie wpędzajmy się na własne życzenie w samotność. Nie
jesteśmy tymi najgorszymi na planecie i nie mamy aż tylu powodów do wstydu, jak
nam się wydaje. Nie jesteśmy też alfą i omegą i czasem warto się zawstydzić.
Z nadchodzącym Nowym Rokiem wszystkim życzę braku powodów do
wstydu i tego abyście nie musieli (jak w piosence „Shame Shame”) być słońcem,
kiedy inni chcą abyście nim byli, czy księżycem czy wojną.
Życzę Wam abyście mogli być sobą. Bez wstydu.
--------------
Emilian Wojda
Komentarze
Prześlij komentarz