Ponieważ jednak słowa piosenki nie zawierają jednoznacznego
wskazania, równie dobrze można je traktować jako protest przeciwko
jakiejkolwiek agresji. Nie tylko zbrojnej. Świadczy o tym dobitnie fragment
mówiący o „granicy pomiędzy dobrem a złem”. Niektórzy dziennikarze muzyczni
doszukali się w tekście nawiązania do często cytowanych w tamtym okresie słów
Aleksandra Sołżenicyna: ”linia oddzielająca dobro od zła przebiega nie między
państwami, nie między klasami, nie między partiami – tylko przecina każde
ludzkie serce, nie omijając żadnego”.
Całkiem sensowne skojarzenie. Dobre jak każde inne dzięki
pozostawieniu słuchaczom bardzo dużej swobody interpretacyjnej poprzez użycie
przez autorów prostego zabiegu. Całą sferę emocjonalną pozostawili muzyce.
Tekst zawiera zaledwie 9 powtarzających się wersów, na bazie których każdy może
sobie nadbudować, co mu w duszy zagra. Na przykład linijka o „ślepcu
strzelającym do świata” dzisiaj pasowałaby jak ulał do ataków rakietowych na
ukraińskie miasta.
„Child In Time” jest utworem nie bez powodu uważanym za
szczytowe osiągnięcie Deep Purple i muzyki rockowej w ogóle. Klasyczne solo
Ritchiego Blackmore’a oraz budujące niepowtarzalny nastrój organowe intro Jona
Lorda sprawiły, że mamy do czynienia z dziełem nieśmiertelnym. Ta art-rockowa
suita to dobro kulturowe. Ciekawostką może być to, że prawdopodobnie nigdy by
nie powstało, gdyby muzycy Deep Purple nie usłyszeli kiedyś przypadkowo
psychodelicznej kompozycji „Bombay Calling” amerykańskiej grupy It’s a
Beautiful Day.
Dlaczego dzisiaj akurat ten utwór? Może potrzeba wejścia w
nowy rok mocnym akcentem? Może dlatego, że w kolejnej edycji „Muzyczny TOP
wszech czasów” (kiedyś radiowej Trójki a obecnie radia 357) zajął znów czołowe
miejsce? A może bardziej skojarzenie, że dla mnie jest to arcydzieło o znacznie
szerszym znaczeniu niż tylko zobrazowanie konfrontacji pomiędzy dziecięcą
niewinnością a zbrukanym wojną, zdeprawowanym światem? Że dla mnie jest
manifestem przeciwko złu?
No właśnie, przed chwilą wszyscy sobie życzyliśmy szczęścia,
lepszego nadchodzącego roku od poprzednich. Nawet jak ostatni był dobry to żeby
był jeszcze bardziej radosny. To się postarajmy. Eliminujmy zło. Sami nie
bądźmy złośliwi. Świat będzie piękniejszy. I to bardziej niż może nam się
wydawać. Człowiek nie rodzi się zły. Często nie ma intencji krzywdzenia kogoś,
a jednak to robi. Postanowiłem o tym napisać. Cały rok przed nami i możemy
dołożyć cegiełkę, abyśmy mieli uśmiechy na ustach, a jeśli łzy w oczach to te
ze szczęścia. Niech te wszystkie wypowiedziane życzenia nie będą jedynie konwencjonalną
formułką.
O tym czym jest zło najprościej dowiedzieć się z opracowań
Philipa Zimbardo. Jest on niewątpliwie najbardziej znanym badaczem tego tematu.
Jego książka „Efekt Lucyfera” to swoisty katalog złych czynów człowieka. Autor
przeprowadził szereg eksperymentów, które miały udowodnić, że zło nie jest
cechą osobowości. Że o charakterze naszych działań bardziej decyduje sytuacja w
jakiej się znajdujemy. Że wpływ na to mają takie czynniki jak posłuszeństwo
wobec autorytetów czy choćby poczucie bezpieczeństwa wynikające z anonimowości.
Żyjąc w jakimś systemie łatwo znaleźć usprawiedliwienie do robienia rzeczy
strasznych. Przeprowadzony przez Zimbardo słynny eksperyment więzienny wskazał
na możliwość przemienienia się w oprawców ludzi, którzy byli wcześniej uważani
za dobrych i poczciwych.
Pytanie; „skąd się bierze zło?” intrygowało od zarania
dziejów i stale jest przedmiotem rozważań filozofów, teologów czy poetów i
dramaturgów. Nie mam śmiałości stawać z nimi w szranki i próbować w tym
felietonie przebić się z jakąś własną konkurencyjną teorią. Nie zamierzam też
przepisywać już wcześniej powstałych opracowań. Sprowadzę rozważania z
wysokiego poziomu abstrakcji na obszary, które nam, zwykłym ludziom, towarzyszą
na co dzień i których zrozumienie nie wymaga od nas posiadania wielu fakultetów.
Dla mnie oczywiste jest to, że świat wypełniony jest dobrem
i złem od zawsze, a zło rodzi się najczęściej z potrzeby władzy. Bardzo szeroko
rozumianej. Dotyczy nie tylko rządzenia, ale każdej formy dominacji. Ładnie to
ujął Stanisław Jerzy Lec: „na drodze najmniejszego oporu zawodzą najsilniejsze
hamulce”.
Tym samym jestem zwolennikiem podejścia, że nie rodzimy się
złymi ludźmi, tylko się ewentualnie nimi stajemy. Czasem na zawsze, a czasem po
prostu robimy złe rzeczy. Świadomie i nieświadomie. Bywa różnie.
Zasadniczo zawsze lepiej byłoby zastanawiać się dlaczego
ludzie robią dobre rzeczy. To chyba bardziej inspiruje. Ale złe rzeczy również
się dzieją. Każdy z nas zrobił coś złego. Jeśli zrozumiemy, dlaczego do tego
dochodzi, to być może uda nam się wykonać istotny krok w stronę lepszego
świata, w którym ludzie mniej krzywdzą innych.
I jest to absolutnie w naszym zasięgu. Jeśli skupimy się na
tych drobnych zdarzeniach, w których uczestniczymy każdego dnia, to nasza rola
w naprawianiu świata rośnie do gigantycznych rozmiarów.
Pierwszym obszarem, nad którym chętnie się pochylam jest
kwestia przesuwania granic dobra i zła w naszych głowach. Każdy człowiek ma
moim zdaniem tendencje do usprawiedliwiania pewnych zachowań, które uważaliśmy
za nieodpowiednie, a pod wpływem jakichś uwarunkowań jednak akceptujemy.
Dotyczy to tzw. małych występków. To jest bagatelizowane ze względu na pozorną
nieistotność, a bywa potwornie groźne. Jesteśmy przekonani, że waga tych
występków nie spowoduje, że nagle będziemy zdolni do popełnienia przestępstwa i
nie ma co wyolbrzymiać. Są tysiące przykładów, które każą nam być w tym punkcie
bardziej krytyczni. Jazda samochodem po spożyciu alkoholu, dyskryminacja
wszelkiego rodzaju, bicie dzieci czy w ogóle przemoc domowa należą do tej
kategorii i nie zmieni tego żadne zaklinanie rzeczywistości. Trzeba też sobie
uświadomić, że raz przesunięte granice akceptacji jakiejś formy zła nie chcą
się już niestety cofnąć. Czyli jakaś część zła przestaje nim dla nas być. A
jest, tylko to wypieramy, dając mu świeżo zaorany grunt do wzrastania.
Drugim poligonem, który mi od razu przyszedł do głowy jest
złość. To emocja podstawowa, która pobudza nas do aktywności na zewnątrz. Do
ekspansywności i ingerowania w otaczające nas środowisko by przybliżyć nas i
skonfrontować ze źródłem tego, co naszą złość wzbudziło. Każdy z nas doświadcza
złości i każdy ma możliwość odczuwania i doświadczania jej, ale różnimy się
tym, co z naszą złością robimy. Nie zawsze też pozwalamy sobie ją wyrażać i
okazywać. To, że jedni ludzie będą się bardziej złościć, a inni mniej zależy
zasadniczo od trzech czynników.
- Od naszych cech indywidualnych. Na przykład osoby bardziej ugodowe będą miały mniejszą tendencję do okazywania złości a już na pewno do bycia agresywnymi.
- Względnie stałe sposoby radzenia sobie ze złością wypracowujemy w procesie wychowania i obserwacji naszego środowiska. Przyzwyczajenia, wzorce i przede wszystkim to jak nasi rodzice nauczyli nas obsługiwać złość. Czy w ogóle pozwalali nam ją okazywać.
- Idąc dalej, bardzo duży wpływ ma to, co nasi rodzice sami robili ze swoją złością. W jaki sposób ją pokazywali. Czy dziecko mogło się nauczyć, że złość nie musi ranić i jest emocją akceptowalną, a nawet potrzebną i mogącą mieć dobre skutki. Że to niekoniecznie musi być atak furii.
To co możemy tutaj zrobić, to zacząć pracować nad tym, żeby
rozdzielić okazywanie złości od agresji. Agresja jest tylko jedną z wielu form.
Ujawnienie złości równie dobrze może przebiegać wg zasad savoir-vivre’u. Trudno
w to uwierzyć, ale tak jest. Uświadomienie sobie tej zależności potrafi
całkowicie odmienić nasze życie i naszego środowiska.
Trzecim obszarem, który chciałbym wskazać jest sarkazm, a
właściwie sarkastyczny język. Temat bardzo mi bliski, ponieważ jeszcze do
niedawna należałem do licznej grupy tych, którzy uważają, że sarkastyczny język
jest oznaką bystrości umysłu i wręcz demonstracją wysokiego ilorazu
inteligencji. Że zabawa językiem i błyskotliwa gra słów to wizytówka ludzi na
określonym poziomie.
Trudno mi było przyjąć, że tak naprawdę może to być pełna
agresji artyleria owinięta w piękne słowa i zakamuflowana w otoczkę
uprzejmości. Że wielu ludzi potrafi ranić. Że czują się ośmieszani i że okazuje
im się pogardę, której nie sposób do końca ukryć. Nie zwracałem na to uwagi obracając
się w środowisku gdzie sarkastyczne klimaty były zabawne, zrozumiałe i wręcz
dobrze widziane. Ale tak jest tylko wśród ludzi, którzy bardzo dobrze się
znają, mają do siebie zaufanie i odczytują doskonale intencje poczynionych
uwag. Jeśli wyjdziemy jednak poza ten krąg, to częściej ludzi skrzywdzimy niż
rozbawimy. Mamy przy tym wewnętrzne przekonanie, że przecież nie robimy nic
złego. Było to zawsze akceptowane. Nie dostrzegamy, że ktoś inny może cierpieć.
Z powodu mojego lingwistycznego geniuszu? Przesada. Właśnie nie. Jeśli swoimi
ciętymi uwagami powodujemy salwy śmiechu wszystkich oprócz ofiary sarkazmu, to
już jest sygnał do zastanowienia. Warto czasem zbastować. Nie trzeba się
popisywać jeśli rzeczywiście masz czym zaimponować. Ja po stonowaniu swojego
sarkastycznego języka widzę więcej uśmiechniętych twarzy wokół siebie i nie
jest to złudzenie. Nadal mam ciągoty do „przywalenia”, ale ta potrzeba
stopniała u mnie wielokrotnie po tym, jak przyjąłem, że agresja werbalna nadal
jest jednak agresją.
Przytoczę jeszcze tylko jeden obszar, który wg mnie ma spory wpływ na to czy robimy dobre czy złe rzeczy. Jest ich znacznie więcej, ale to tylko felieton i wszystkiego w tej formie nie zmieszczę. Postawiłem na zwrócenie uwagi na tzw. mikroagresję. Jest to zjawisko tak szeroko rozpowszechnione, że aż niezauważalne. Jednocześnie to jeden z najokrutniejszych killerów ludzkiej psychiki. Działa niepostrzeżenie, bo ludzie nie czują, że dopuszczają się jakichś szkodliwych praktyk. Ba, są nawet pewni, że wszystko jest w porządku. Mało kto zwraca uwagę, że częste mówienie do kogoś: „przesadzasz”, „histeryzujesz”, „tylko ci się tak wydaje” ma sporą siłę rażenia. Niektórzy w końcu zauważą, że np. zwrócenie się do jedynej kobiety na spotkaniu, żeby ogarnęła kawę i robiła notatki może być czymś wielce niestosownym. Większość uzna to za naturalne.
Pamiętam do dzisiaj zdarzenie
sprzed 35 lat. Byłem sam we Francji zdany tylko na siebie. Nie chciano ze mną
rozmawiać po angielsku. Zawziąłem się i w pół roku opanowałem francuski na
tyle, że rozumiałem dobrze co się do mnie mówi, mogłem słuchać wiadomości,
oglądać filmy i raczej wszyscy rozumieli co do nich mówię, choć oczywiście z błędami.
Gdyby ktoś z obcokrajowców po 6 miesiącach tak mówił po polsku, jak ja wtedy po
francusku to bym piał z zachwytu i komplementował go w nieskończoność. Ja
usłyszałem, że mówię jak niewykształcony rolnik z Prowansji, ale jak na Polaka….
Niby nic, a boli do dzisiaj.
Uznawane do niedawna za normalne uwagi wobec ludzi o innym
kolorze skóry, orientacji czy kulturze zaczęły być ostatnio poddawane słusznej
weryfikacji. Cieszy, że ten proces trwa, ale szybko się nie zakończy. Dotyka
szerokiego tematu tolerancji, edukacji, wychowania. Niemniej zacznijmy od bycia
wobec siebie uprzejmym. To dobry początek i zależny wyłącznie od nas samych.
***
Jak już wspomniałem, tych obszarów, które mają wpływ na to czy będziemy dla ludzi dobrzy czy źli jest więcej. Nie ma znaczenia, który z nich jest ważniejszy, bardziej dla nas zrozumiały, czy po prostu bliski. W każdym z nich jest przestrzeń do zrobienia drobnego kroczku albo w dobrym, albo złym kierunku.
Czym jest mały kroczek? Czy może on zmienić świat?
Tak, bo liczy
się suma tych kroczków. Niech każdy zrobi ten jeden.
I w drugą stronę. Mała dawka trucizny nie zabije od razu, ale
kolejna tak. Pamiętajmy o tym. Wtedy z taką lekkością nie będziemy kwitowali
wyrządzenia komuś przykrości. Raczej przeprosimy niż stwierdzimy, że nic się
nie stało i machniemy ręką. To naprawdę duża zmiana. I nic prawie nie kosztuje.
Może w tym nowym roku nasze zamiary zaczęlibyśmy właśnie od tego? Może wtedy
nie będą one tylko w sferze marzeń i wzdychań do lepszego świata, ale sami
zaczniemy go tworzyć?
Może zacznijmy od darowania sobie typowych do tej pory
złośliwości. Ograniczmy zazdrość i zawiść, które najczęściej są jej motorem.
Czasem zazdrościmy bez zastanowienia i to uruchamia całą niepotrzebną lawinę
zdarzeń, których niektórzy z nas się potem wstydzą.
Spróbujmy zrozumieć, że uporczywe udowadnianie swojej
dominacji raczej wskazuje na naszą słabość. Jeśli powstrzymamy się od czasu do
czasu, aby za wszelką cenę pokazać kto tu rządzi to paradoksalnie wzmocnimy
swoją pozycję i zrobimy przy okazji mniej złych rzeczy.
Cieszmy się bardziej z tego co mamy. Nie będzie nas kusić,
aby innym dowalić bo mają więcej, zamiast pomnażać swoje.
Nie starajmy się za wszelką cenę być w centrum uwagi, bo
może się to obrócić przeciwko nam, a z reguły pchaniu się na szczyt towarzyszy
zdeptanie paru głów, po których się wspinamy. Znacznie lepiej, jak ludzie nas
wyniosą, ale to wymaga dobrych działań.
Tak, jak w piosence „Child In Time” pamiętajmy o granicach
między dobrem i złem. Sprawmy, aby terytorium dobra było większe.
Przeciwstawiajmy się agresji i niech to zadanie będzie życzeniem nas wszystkich
w 2024 roku.
Życzę Wam więcej dobra.
------------
Emilian Wojda
Komentarze
Prześlij komentarz