Przejdź do głównej zawartości

"The Unforgiven" czyli zacznij żyć własnym życiem, bo drugiego nie masz.

 


Do tej pory starałem się do ilustrowania swoich artykułów wybierać utwory mniej oczywiste. Mniej znane. Tym razem sięgnąłem po ewidentny hit. Żaden tekst nie pasował bowiem równie dobrze do tematu, który postanowiłem poruszyć.

Utwór "The Unforgiven" zespołu Metallica opowiada o człowieku, który całe życie przeżył w zakłamaniu. Hetfield śpiewa o tym, jak społeczeństwo potrafi stłamsić poczucie indywidualności. Bohater utworu od najmłodszych lat wychowywany był na porządnego obywatela. Bezrefleksyjnie podporządkowywał się wszystkim zakazom i nakazom. Miał jednak cały czas poczucie, że działa w niezgodzie ze swoją naturą. W obawie przed potępieniem i ostracyzmem przestrzega wszystkich konwenansów. Nie ma śmiałości wyjść poza szereg. Jego życie polega na ciągłym zadowalaniu innych. Na spełnianiu ich oczekiwań przy jednoczesnym rezygnowaniu z samego siebie. Umiera ze świadomością bycia więźniem we własnym ciele.

"The Unforgiven" przedstawia obraz życia wielu z nas., chociaż nie chcemy się do tego przyznać. Staramy się wyprzeć takie myśli. Wiemy jak ciężko jest wyrwać się spod wpływu otoczenia i zacząć samemu stanowić o tym, kim się jest. Przesłaniem autora jest to, aby odważyć się korzystać z życia póki jest czas. Z własnego życia.

W ostatnim okresie mamy zalew publikacji i ofert szkoleniowych dotyczących sposobów działania w kryzysie. Nauczą nas jak być liderem, jak wpłynąć na większą efektywność zespołu handlowego, jak poradzić sobie ze stresem, jak budować przewagę konkurencyjną. Wszystko pięknie, ładnie. Mam jednak wrażenie, że nadal z uporem maniaka większość opiera swoje programy na tzw. "narzędziówce". Ginie gdzieś z horyzontu najistotniejszy czynnik - drugi człowiek. Nawet przy okazji rozważań nad dowartościowaniem, motywacją czy wywieraniem wpływu, bardziej koncentrujemy się na zarządzających niż na zarządzanych. Mówi się o potrzebach klientów czy pracowników, ale czy na pewno te potrzeby są potem respektowane? A może raczej staramy się je nagiąć do już wcześniej przyjętych przez nas rozwiązań? Dlaczego często mamy przeświadczenie, że jakaś metoda działa tylko przez chwilę, a potem wszystko wraca do starych, "sprawdzonych" schematów? I w końcu, dlaczego mimo iż szkolenia z motywowania zespołów są prowadzone już od wczesnych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, firmy coraz bardziej utwierdzają się w przekonaniu, że trzeba usilniej stawiać na kompetencje miękkie u menedżerów? Co wprowadza taki dysonans? Przecież mamy do dyspozycji tyle narzędzi.

Otóż to, narzędzi. Jeśli przeanalizujemy dokładnie tekst "The Unforgiven", zobaczymy, że życie w samych ograniczeniach człowieka dobija. A handlowca w szczególności. Przywołuję handlowca nie tylko dlatego, że to środowisko najlepiej znam, ale też dlatego, że ten zawód z natury rzeczy jest poddany większym rygorom poprzez w pełni mierzalne wskaźniki sukcesu. Handlowiec działa wg określonych dokładnie KPIs i często bardzo precyzyjnie opisanych standardów i procedur. I tak ma być, bo jak ocenić skuteczność biznesu, jak nie w liczbach? Niemniej za każdą cyfrą stoi konkretny człowiek. Ze swoimi zaletami, wadami, przyzwyczajeniami, przekonaniami i uwaga - niespodzianka -  ze swoimi wyobrażeniami o wolności, poczuciu wartości i wreszcie marzeniami. Handlowiec żyjący w ograniczeniach zostaje uzbrojony w kolejne narzędzie, które ma niby mu pomóc, a w praktyce powiększa tylko spektrum już wcześniej przygniatających go ograniczeń. Bo wprowadzając kolejny schemat czyje potrzeby zostały tak naprawdę zbadane? Handlowca, czy może jednak wyłącznie szefa? Na szkoleniu dowiedział się, jak więcej może wycisnąć z handlowców. Ot, smutna prawda. I potem dziwicie się, że to działa tylko na krótką metę? Że zamiast wzrostu zaangażowania obserwujecie pogłębiony marazm? W swoim życiu zawodowym udanie wdrożyłem CRM w 3 firmach. Zacząłem od rozmów z handlowcami, o tym, co by im bardziej pomogło w codziennej pracy. Nie dość, że dzięki temu łatwiej było prawidłowo skonfigurować funkcjonalność systemu, to przede wszystkim to narzędzie uznawali za swoje, a nie narzucone dziecko kurtyzany i szatana. Wszędzie słyszę, że  firmy mają z tym problem. O czym to świadczy?

Handlowiec wie, że jego działania są wpisane w dość ciasną ramę, ale nie oznacza to, że godzi się z utratą własnej tożsamości. Nie jest robotem. Potrzebuje uwypuklenia własnego ja. Jeśli będziemy tłamsili jego ego, to w konsekwencji możemy spodziewać się kilku reakcji. Może to być tzw. krnąbrność, tumiwisizm, albo nawet wypalenie. Łatwo jest w takim przypadku zwalić winę na pracownika, a ja myślę, że to szef do luftu. Czy możliwe jest przy oczywistych i koniecznych ograniczeniach pozostawić jednak handlowcowi dużo swobody? Jak najbardziej. Weźmy przykład improwizacji w jazzie. Słuchacze mogą mieć wrażenie, że muzyk jazzowy improwizuje „z niczego”. Tymczasem na jazzową improwizację składają się długie godziny, dni, a najczęściej lata poznawania języka jazzu. Co się składa na taki język? Bardzo wiele elementów: harmonika jazzowa z budową akordów i relacjami między funkcjami harmonicznymi, różnorodne skale, specyficzne frazowanie, wyczucie czasu i wiele innych. Niektóre konstrukcje takiego języka są szczególnie często wykorzystywane. Takie zagrywki, zwane „figurami” albo „lickami”, można porównać do słów, które służą do budowania opowieści. Im lepsza znajomość zasad języka jazzu, im więcej „słów” zna muzyk, tym swobodniejsza i ciekawsza jest jego muzyczna wypowiedź-improwizacja. To nie ma nic wspólnego z chaosem czy jakąkolwiek przypadkowością. A u nas potocznie improwizacją w handlu nazywamy spontaniczną bajerę. To niewybaczalny błąd. Zarówno merytoryczny, jak i odbierający możliwość korzystania z nieprzebranych obszarów do rozwoju naszych podwładnych. Sprawdziłem to w praktyce. Ludzie chętnie uczą się tej harmonii wiedząc, że dzięki temu pięknie kiedyś zagrają. I to w przeświadczeniu, że po swojemu.

Dajmy ludziom możliwość improwizacji, ale najpierw nauczmy ich podstaw jej budowania. Wszyscy na koniec będą szczęśliwi. Nie brnijmy w nakazywanie jedynie słusznej drogi (bo to tylko nasza droga).

Dopuśćmy do głowy taką myśl, że jeśli ludzie mają przeświadczenie, że robią coś w opozycji do samych siebie, to będą to prędzej czy później kontestować. Potem bojkotować a na końcu się zbuntują albo przestaną być wydajni, bo z przetrąconym kręgosłupem trudno się poruszać.

Zapytaj sam siebie: co chciałbyś aby o tobie mówili klienci za 3 lata? To implikuje określone działania i twoje i twojego zespołu. Zapytaj sam siebie: czy twój cel jest też celem twoich ludzi? Jeśli nie, to dlaczego mieliby się angażować w jego realizację? Odpowiedz sobie uczciwie: w czym pomogłeś swoim pracownikom? Czy zasłużyłeś sobie na regułę wzajemności?

Zmiana zachowania tylko na moment nie ma sensu.

Sceptycy mogą mieć tutaj skądinąd słuszne zastrzeżenia. Bo jak powiedział dr Marek Skała w jednym ze swoich wykładów: "są tacy, którzy idą na światło, mają wizję i są tacy, którzy idą na ciepło i trzeba im pod dupą rozpalić". Owszem, ale wtedy warto sięgnąć po tekst "The Unforgiven" i zapytać siebie: czy zatem ja działam w zgodzie z sobą? Czy kazali ci być szefem? Czy chciałeś pracować w firmie, w której robią z ciebie policjanta chociaż, jak mawiają Anglicy, "it's not your cup of tea"? A może chcesz być gwiazdą tylko jednego sezonu? Może, ale się siebie o to zapytaj.

Większość wymienionych przeze mnie wcześniej działań doradców jest oderwanych od całości obrazka. W tym też tkwi spora ułomność. Wprowadzenie jednego, nawet genialnego narzędzia nie da pożądanego efektu jeśli nie będzie spójne z resztą. Już na etapie rekrutacji mamy bowiem problem. Badamy osiągnięcia, czasem udokumentowane kompetencje, a mamy duży kłopot w określeniu na ile kandydat będzie pasował do zespołu, do strategii, czy kultury organizacyjnej firmy. Weźmy na przykład taki element jak sukces w zwiększeniu sprzedaży w poprzedniej firmie. Przecież ta osoba pracowała w innych warunkach, w innym otoczeniu, w innym czasie. Nie jest oczywiste, że jest w stanie to powtórzyć. Ale sugerujemy się tym, że zwiększył sprzedaż o 40%. Wow. Jasne, że coś trzeba założyć. Niemniej warto też pamiętać o sugestii Briana Tracy'ego. Niezależnie od opinii na jego temat (są różne), powiedział kiedyś coś wg mnie genialnego: "jak sobie dobierasz kogoś do zespołu, to pomyśl, czy chciałbyś aby ta osoba pracowała z twoją córką lub synem razem biurko w biurko". To daje zupełnie inną perspektywę.

A jak już mamy zespół to zaczynają się kolejne schody. Chcemy go przecież zaangażować w realizację wspólnego celu. A każdy ma swój własny. Do tego inną osobowość, inne potrzeby i inny pomysł na siebie. Jedno sztywne narzędzie nie jest w stanie nam zagwarantować uzyskania wspólnego mianownika. I tutaj nic nie zastąpi indywidualnej pracy z każdym członkiem zespołu. Możesz ich oczywiście łamać. I wielu tak robi, a potem wymienia tych złamanych. Jeśli to jest zgodne z twoim myśleniem o sensie życia to mogę tylko współczuć tobie i twojemu otoczeniu, ale jeśli masz wątpliwości, to jesteś na drodze do kryzysu. Niestety. Robienie czegoś wbrew sobie na dłuższą metę musi mieć skutki. 

Tym bardziej, że praca to tylko jeden z elementów twojego otoczenia. Żyjesz przecież w określonym porządku prawnym. W twoim środowisku obowiązują ustalone reguły postepowania. Podlegasz "prawu teściowej" i swojego partnera. Podpisałeś mnóstwo regulaminów. Czy to korzystania z telewizji kablowej czy zachowania w bibliotece. Wszyscy naokoło cię oceniają. Jaką masz dietę, jak się ubierasz, czy jesteś wystarczająco uśmiechnięty i jak się wysławiasz. To "twoje" poletko jest bardzo małe. Tym bardziej nie można pozwolić aby zarosło chwastami.

W jednym ze swoich starszych wystąpień, Simon Sinek pokazał zależność pomiędzy wyszkoleniem a zaufaniem w interpretacji dowódcy Navy Seals. Konkluzja była taka, że najważniejsze jest zaufanie. Że żołnierze tej formacji wolą mieć kogoś kogo darzą bezgranicznym zaufaniem. Wyszkolenie zawsze można podciągnąć. W firmach natomiast wybiera się tego z najlepszym wyszkoleniem i często ludzie mu niestety nie ufają. Simon Sinek spuentował to w swoim stylu, że jak zapytacie w firmie kto jest największym dupkiem to wskażą właśnie bezbłędnie tę osobę. Osoba mająca zaufanie do siebie i do innych sama jest obdarzana zaufaniem. Taki układ sprzyja warunkom pracy w zgodzie z samym sobą. I tutaj upatrywałbym tej najskuteczniejszej recepty, a nie w narzędziu x czy y. Najpierw zaufanie, potem narzędzia. U nas forsuje się odwrotną kolejność, wmawiając wszystkim wokół, że narzędzie jest remedium na wszystkie bolączki. Narzędzia muszą być umiejętnie wykorzystane i używający ich musi być przekonany, że mu one ułatwiają a nie utrudniają pracę.

***

Dzisiaj wielu ludzi jest na rozdrożu. Z jednej strony chcieliby działać zgodnie z własnym pojęciem szczęśliwego życia. Z drugiej godzą się na zbyt duże ustępstwa z uwagi na ograniczenia typu kredyty czy troska o zapewnienie bytu dzieciom. To w pełni zrozumiałe. Należy sobie jednak zawsze zadać pytanie: na jakie kompromisy mnie stać, żeby nie zwariować albo się pochorować? Ile czasu mogę być pod presją taką czy inną i czy w końcu jest jakaś alternatywa? Trwanie w toksycznym układzie i tak kończy się zwykle porażką. Jest ona tylko odroczona w czasie. Im dłużej godzimy się na coś, czego nie akceptujemy, z tym większą siłą odczuwamy potem efekty. 

Na koniec chciałbym tchnąć trochę optymizmu, bo zapachniało czarnowidztwem. Proszę przypomnijcie sobie sytuację (każdy taką miał), w której odważyliście się jednak zasygnalizować, że myślicie inaczej i nic złego się nie stało. Wręcz przeciwnie, poprawiło się, a gdybyście nie zareagowali, byłoby dalej nie do wytrzymania. Teoria o tym, że masz siedzieć cicho w kącie a i tak cię zauważą, dawno została obalona. Dzisiaj propaguje się bardziej stwierdzenie, że w większości konkurencji jest tylko nagroda za I miejsce, a już II czy III nie jest nawet punktowane. Trzeba zatem upominać się o swoje. W odpowiedniej formie, przestrzegając konwenansów w tym zakresie, ale jednak. Życie mamy jedno (to doczesne, gdyż nie chciałbym rozpętać dyskusji teologicznych) i chyba warto o nie zadbać. Inaczej będzie to "unforgiven"

---------------

Emilian Wojda


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany