Przejdź do głównej zawartości

"Come as you are" czyli coś o byciu sobą.

 


Dwa tygodnie temu napisałem artykuł Eighties. Ilustracją muzyczną był utwór zespołu Killing Joke pod tym samym tytułem. Już wtedy pomyślałem o Nirvanie i jej utworze "Come as you are" jako kontynuacji. Obydwa te utwory łączy bowiem niesamowicie brzmienie basu. Do tego stopnia, że grupa Killing Joke złożyła pozew do sądu oskarżając Nirvanę o plagiat. Kto wie jak by się sprawa zakończyła, gdyby pozew nie został wycofany po śmierci Kurta Cobaina.

Utwór utworem, brzmienie brzmieniem, ale moi stali czytelnicy wiedzą, że wybory jakich dokonuję opierają się na zgodności tekstu piosenki z zawartością publikacji. Żeby użyć zatem wspomnianej kompozycji, musiałem mieć pomysł na napisanie artykułu o byciu sobą.

Bo o tym właśnie śpiewa tutaj Cobain. Prosi swoją wybrankę o to, aby się nie zmieniała i pozostała taką, jaką ją pamięta. Żeby przyszła do niego taką, jaką jest w rzeczywistości. Żeby nikogo nie udawała. Aby była jednocześnie przyjacielem i "starym wrogiem". Nie musi się spieszyć. Może przyjść teraz albo za jakiś czas. Czysta lub brudna, jemu jest wszystko jedno. Ważne aby przyszła i była autentyczna. Końcowy apel mówiący o tym, że nie ma broni świadczy o tym, że ją wtedy zaakceptuje.

W ostatnim okresie pojawiło się bardzo dużo publikacji o zaprzestaniu udawania. O konieczności odnalezienia siebie i życia w zgodzie z sobą. O potrzebie empatii, ale też o głębszym spojrzeniu na własne wewnętrzne potrzeby. O szukaniu zgodności tych elementów.

Chociaż na ogół raczej nie płynę z prądem, tym razem postanowiłem dołączyć do propagatorów tych treści. Są one bowiem spójne z moimi poglądami. Chociaż doświadczenie podpowiada, że te poglądy to w praktyce marzenia. Bo jak być sobą w otoczeniu permanentnego przymusu?

Nie można mówić o "ja", a więc o jakiejkolwiek odpowiedzialności czy osobowości bez wolności wyboru. A jest ona na każdym kroku ograniczana. Od dziecka wychowują nas w kanonach posłuszeństwa. Uczą, że w jakimś zakresie trzeba się przypodobać rodzicom, potem nauczycielom, a w życiu zawodowym szefom. Ma to swoje następstwa w postaci zabiegania o przypodobanie się komuś czy czemuś. O jakiej wolności wtedy mówimy? Przecież jak spojrzymy na realia to widzimy najczęściej grę opierającą się na szukaniu kompromisu pomiędzy tym czego chcemy, a tym czego się od nas wymaga. Szukaniu "luk" w systemie, ważeniu korzyści i strat. Prowadzi to zwykle do przyjmowania strategii uzyskania przychylności lub znajdowania sposobów na przechytrzenie. Niezwykle ciężko znaleźć tutaj miejsce na "ja". Tam gdzie mówimy o posłuszeństwie, śmieszne wydaje się dywagowanie na temat rozwoju osobistego. Dopiero gdy mamy swobodę wyboru kierujemy się wartościami, życzeniami i potrzebami, a nie kalkulacją ponoszonych kosztów.

Żeby było trudniej, istnieją także sytuacje pośrednie. Niby mamy wybór decydując się na gwałtowne odchudzenie, ale jak wnikniemy w motywy, to często okazuje się to jednak wynikiem jakiegoś przymusu. Wewnętrzne "zniewolenie" jest chyba nawet groźniejsze. Prawdopodobnie dlatego, że jest mniej rozpoznawalne. Potwierdza to chociażby fakt, że raczej nie spotkamy człowieka, który powie: "jestem wewnętrznie ograniczony". Ludzie mówią zwykle o ograniczeniach wyłącznie zewnętrznych. Poza tym nawet wtedy, kiedy sami się na własne życzenie pozbywamy wolności, to mamy wypracowane metody podtrzymywania złudzenia posiadania kontroli. Alkoholik zazwyczaj mówi, że pije bo lubi i w każdej chwili może przestać. Dołóżmy do tego wyparcie i mamy prawie komplet. Naukowcy zajmujący się tematem znajdą milion dodatkowych ważnych elementów, ale ja jestem wyłącznie amatorem samoukiem i siłą rzeczy nie znam się na tyle dobrze, aby uzurpować sobie prawo eksperta. Piszę jedynie o swoich przemyśleniach. Jeśli ktoś sobie mówi, że coś musi, to jest to wg mnie dowód na te wewnętrzne ograniczenia.

Przyjrzyjmy się kilku ograniczeniom, z którymi mamy do czynienia na co dzień:

  • Osoby poszukujące pracy mają wbijane w głowę jak ma wyglądać ich CV. Co muszą mówić podczas rozmów kwalifikacyjnych. Czyli jeśli zagrają znaczonymi kartami to mają szansę, a jeśli będą sobą to ich prawdopodobieństwo przejścia dalej spada do zera.
  • Szef sprzedaży będzie liderem jeśli nauczy się... i tutaj litania różniąca się zawartością zależna od trenera prowadzącego.
  • Handlowiec odniesie sukces jeśli skrupulatnie będzie przestrzegał przedstawionych zasad...
  • Rodzic będzie miał pociechę ze swoich dzieci jeśli będzie je wychowywał wg następujących reguł:...
  • Aby coś osiągnąć w biznesie musisz zadbać o budowanie własnej marki stosując kroki...
  • Jeśli chcesz awansować to pamiętaj...

Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie to, że na pierwszym miejscu stawia się narzędzia, zapominając, że każdy z nas ma w sobie jakieś "ja" i od tego należałoby zacząć te narzędzia dobierać.

Trenerzy rozwoju osobistego zbijają fortuny na zachęcaniu do bycia sobą i pozbywania się ograniczeń. Z jednej strony to dobrze, ale pod warunkiem, że nie lewitują w kosmosie. Zresztą to jest właśnie kryterium rozróżniające fachowca od szarlatana. Prawdziwy specjalista wie doskonale, że naiwnością jest przekonanie, że nasze życie to wyłącznie realizacja naszego interesu. Wie, że wszystkich ograniczeń nie sposób się pozbyć. Żyjemy w systemie współzależności i stopień naszej wolności to efekt swoistych negocjacji z otaczającymi nas ludźmi i instytucjami. Nieumiejętne forsowanie "ja" może wpłynąć na wykreowanie postaw narcystycznych. Na wprowadzenie reguły kto kogo zamiast kto z kim. To jest bardzo delikatna materia i dlatego ważne jest komu ją powierzamy. Bo nie ulega wątpliwości, że tego "ja" trzeba szukać.

Na portalach społecznościowych często wypowiadamy się w tzw. słusznych sprawach. Wyrażamy poglądy (jak chociażby ja teraz). Pojawia się (czy powinno się pojawić) pytanie co jest bardziej "nasze": to co mówimy, piszemy, czy to co robimy? Jesteśmy sobą czy pozorujemy siebie? To pierwszy sprawdzian, któremu warto się poddać. Ludzie piszą o sobie, dostają polubienia, porównują się. Piszą zatem dla siebie czy dla akceptacji? Można to połączyć, ale z akcentem na to pierwsze. Inaczej będziemy odchodzić od "ja".

To, że żyjemy w sieci przeróżnych ograniczeń wie każdy z nas. Wielu się im poddaje rezygnując z siebie. Jeśli się ich zapytacie czy czują się z tym dobrze, to tylko garstka szczerze odpowie twierdząco. Część się przyzna, że źle. Znaczna większość skłamie, że jest ok. Bo co częściej słyszymy: entuzjastyczne opowieści szczęśliwych ludzi czy narzekanie? Przypisywanie tego tzw. naturze Polaka jest słabym unikiem. Ośmielę się postawić tezę, że ludzie częściej czują się niespełnieni. Płacą zbyt dużą cenę za porzucenie swojego "ja". Ponieważ to wymaga odwagi. Przeszkodą jest dla nas nasza "zbroja", czyli myśli, emocje i zachowania, za którymi się ukrywamy gdy nie chcemy się konfrontować z naszą wrażliwością. Zabrzmiało patetycznie. Aż sam się przestraszyłem. Dla mnie odwaga oznacza, że nasze myśli, uczucia i przede wszystkim zachowania pozostają ze sobą w zgodzie. Ilu na to stać, żeby na to postawić? Czyż doraźna korzyść nie zwycięża zbyt często? A warto byłoby zdać sobie sprawę z tego, że jeśli oderwiemy się od naszych emocji tak, że nie będziemy w stanie skojarzyć konkretnych fizycznych objawów z właściwymi doznaniami natury psychicznej, to zamiast zyskać kontrolę nad własnym życiem, tak naprawdę ją utracimy. Nie ma się zatem czego bać. Odejście od "ja" będzie tylko odroczeniem niepożądanych skutków. One jednak zawsze się pojawiają. U jednych wcześniej, u innych później. Czasem nawet w postaci konkretnego schorzenia. Człowiek świadomy swoich emocji podejmuje lepsze decyzje, myśli bardziej krytycznie, zaznaje potęgi empatii, wyrozumiałości dla samego siebie i odporności na niepowodzenia. O to warto zawalczyć.

Wracając do pytania, czy wiedząc, że na każdym kroku musimy się do czegoś dostosowywać, jest miejsce na siebie? Przecież nawet użyte w poprzednim zdaniu słowo "musimy" powoduje, że nasuwają się poważne wątpliwości. Otóż jest i tylko od nas zależy czy to dostrzeżemy. Pomiędzy ścianami jest duża przestrzeń do wykorzystania. Wcale nie odbiera nam się możliwości funkcjonowania w zgodzie z sobą. Wystarczy spojrzeć na znajomych. Żyją w podobnych ograniczeniach a jednak wybierają różne drogi. Stawiają na różne warianty. Jedni są szczęśliwi, inni mniej. Kopiując innych nie wiemy jak ocenimy finał. Wybierając własną drogę, przynajmniej będziemy zadowoleni z podróży.

***

"Come as you are" to piękne słowa. Chcielibyśmy aby ktoś tak do nas powiedział. Żeby nas zaakceptował takimi, jakimi jesteśmy. Ale jacy jesteśmy naprawdę? Bez udawania. Bez odgrywania ról, których ostatecznie i tak nie potrafimy udźwignąć bo są zbyt od nas odległe.

  • Zdajmy sobie sprawę z własnej wrażliwości i konfrontujmy się z nią. To pomaga. 
  • Starajmy się żyć zgodnie z wartościami, które są dla nas ważne. Mówmy otwarcie w co wierzymy. Dbajmy o to, aby nasze zamiary, słowa i myśli zgadzały się z tymi wartościami.
  • Budując zaufanie sami stajemy się godni zaufania. Jeśli szanujemy granice własne i innych, potrafimy dochować tajemnicy, staramy się nie oceniać innych, jesteśmy rzetelni, dotrzymujemy słowa, potrafimy przyznać się do błędu, naprawić wyrządzoną szkodę to czy nie mamy przestrzeni na swoje "ja"? Bez względu na ograniczenia?
  • Podejmując odważne działania możemy ponieść porażkę. Ale jeśli to wiemy, to przecież będziemy potrafili za każdym razem stanąć na nogi. 

Mamy więcej przestrzeni niż nam się wydaje na bycie sobą. Ja uważam, że warto. W zeszłym tygodniu zmarła moja mama. Nie zdążyłem zapytać jej, czy czuje się spełniona, zanim to nastąpiło. Gdybyście zapytali mnie, to bez wahania odpowiedziałbym, że tak. Postawiłem kiedyś na rodzinę rezygnując z dobrze zapowiadającej się kariery. I mam rodzinę, która jest dla mnie ostoją. Dom jest moim azylem. i nic nie jest w stanie mnie zdołować kiedy jestem z żoną i moimi dziećmi. 

Dwa dni temu miałem z kolei urodziny. Otrzymałem mnóstwo przepięknych życzeń. Szczerych, bo ci, którzy mi je składali nie są ode mnie w żaden sposób zależni (poza rodziną). Nie mają w tym żadnego interesu. Myślę, że było ich tyle, bo zawsze byłem i jestem sobą i właśnie to doceniają. Dlatego piszę, że warto.

---------------

Emilian Wojda






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów

"House Of Cards"

  Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili. Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją. W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego. Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jam