Przejdź do głównej zawartości

"Bring Me To Life"

 


Amy i Paul śpiewają w tej piosence o tym, że potrzebny im jest ktoś, kto wybawiłby ich od cierpienia. Może ono być spowodowane depresją, toksycznym związkiem, uzależnieniem czy czymkolwiek. Istotne jest, że czują jak gasną pod wpływem swoich demonów. Sytuacja ulega zmianie, kiedy się spotykają. Od pierwszego wejrzenia czują, że potrafią się przejrzeć na wylot. Dostrzegają  i świetnie rozumieją ciężar noszony przez tego drugiego. Pierwszy raz od dawna pojawia się w ich sercach nadzieja. Mogą się wzajemnie przywrócić do życia. Zaczynają wierzyć, że są uratowani. Mrok i problemy, w których tkwili będą tylko koszmarnymi wspomnieniami. Przesłanie utworu "Bring Me To Life" zespołu Evanescence jest niezwykle proste. Nieważne jak bardzo czujemy się wyalienowani: zawsze znajdzie się ktoś, kto wyciągnie do nas pomocną dłoń. Najczęściej w najmniej oczekiwanym momencie, ale tak się zdarzy. Nie należy zatem się załamywać i tracić nadzieję na lepsze jutro.

Piosenka bardzo klimatyczna. Nie sposób przejść obok niej obojętnie. Dla mnie była inspiracją do zastanowienia się nad jej przesłaniem w kontekście wielu tragedii, które widzimy dzisiaj w najbliższym otoczeniu. Co prawda wiele osób jest w bardzo ciężkiej sytuacji i może daleko im jeszcze do katastrofy, jednak im bardziej tak myślą, tym bardziej jest ona realna. Jak samospełniająca się przepowiednia. Trudno się temu dziwić. Gdy człowiek jest albo za chwilę będzie w kryzysie, żądanie od niego racjonalnego myślenia jest jednym z największych absurdów. Oni nie potrzebują pomocy w postaci apeli, aby się ogarnęli, aby sobie postawili konkretne cele i konsekwentnie je realizowali. Potrzebują wsparcia, a nie moralizowania. Bo najczęściej ocena swojej sytuacji jest wynikiem analizy tego co się wydarzyło. Jeśli ktoś był wg obserwatorów ogarnięty, z planem rozpisanym na czynniki pierwsze i sumiennie wykonywanym krok po kroku, a na koniec i tak świat mu się zawalił, to nie chce słyszeć o jakimkolwiek innym planie, metodzie, czy tym bardziej o ogarnięciu.

I nie mam na myśli tak jaskrawych przypadków jak ludzie w uzależnieniach, po ciosie w postaci śmierci kogoś bliskiego, będących w ciężkiej chorobie czy po zawiedzionej prawdziwie wielkiej miłości. Chodzi mi o te bardziej prozaiczne przypadki, których są wokół nas setki, a w odczuciu ludzi, którzy ich doświadczają są równie traumatyczne. Dlatego nawet w najmniejszym stopniu nie wolno ich lekceważyć, ponieważ skutki ich bagatelizowania przez otoczenie mogą być fatalne.

  1. Weźmy tych, którzy od miesięcy bezskutecznie szukają pracy. Najpierw uwierzyli, że robią coś źle. Poszli na kursy doszkalające. Nauczyli się pisać profesjonalne CV i mówić o swoich atutach. Zaczęli być aktywni w interesujący sposób w media społecznościowych. Poszerzyli ścieżki pozyskiwania ofert pracy. Już niewiele im zostało do nauczenia. I dalej nic. Ponieważ informacja zwrotna przy okazji mocno kuleje, to nawet nie dostają wskazówek co jeszcze mogliby poprawić. I właśnie tutaj przydałby się ktoś, kto, jak w załączonej piosence, przywróci ich do życia. A w sumie niewiele trzeba. Ja sam, starając się wspomagać w szerokim zakresie, mam na sumieniu zaniedbanie w postaci niewystawienia referencji osobie, która mnie o to poprosiła i żeby było jasne zasługuje na dobre słowo. Skoro to ujawniłem, to na pewno nadrobię. Chociaż tyle dobrego. Być może ta referencja byłaby akurat kluczowa? Brak czasu? Raczej myślenie bardziej o sobie i zbytnie umniejszanie rangi takiego ruchu wobec innego człowieka. A może on być tym decydującym o dalszym życiu koleżanki czy kolegi. Podkreślam, że jeśli możemy się pozytywnie wypowiedzieć o kimś, to to róbmy. Możemy bardzo pomóc. Inna myśl przy tej okazji to praca na dobrą karmę. Nie oszukujmy się, ale większość z nas nawet jeśli poleciła komuś wzięcie pod uwagę tego czy tamtego pracownika, to robi to bardzo reaktywnie i najczęściej jednorazowo. Sumienie czyste, ale prawdziwe możliwości wykorzystane w znikomym procencie. Ja od jakiegoś czasu pytam proaktywnie znajomych czy nie potrzebują kogoś, bo mam akurat dla nich los na loterii. Pytam przy każdej okazji, bo kilku mam w potrzebie.

  2. W podobnym duchu należałoby pomyśleć o młodych ludziach, którzy starają się o swoją pierwszą poważną pracę. Jak oni mają się przebić bez czyjegoś wsparcia? Byłem w szoku obserwując, jak moja córka szuka stażu. Owszem działka ciężka, bo kultura nie ma się dzisiaj najlepiej, ale mimo wszystko. Pamiętam swoich stażystów z czasów Pepsi. Dzisiaj jestem z nich dumny. Dzieciaki porobiły kariery. Ale ktoś im musiał na początku zaufać. Skoro problemy są przy stażach, i to nieodpłatnych, to wyobraźcie sobie jakim wyzwaniem staje się etat. Gdzieś się zapodział rozsądek. W perspektywie krótkoterminowej (a taką wybiera większość firm) przyjmuje się ludzi z doświadczeniem. Nie będę teraz oceniał tego doświadczenia, które często jest przeszacowane. Zasygnalizuję tylko, że wykonywanie tej samej czynności przez 20 lat daje wyłącznie sprawność w wykonywaniu tej rzeczy. W momencie pojawienia się czegoś nowego, ten osobnik niczym nie różni się od świeżego absolwenta szkoły. O doświadczeniu może mówić człowiek, który z niejednego pieca chleb jadł. Zasmakował kilku branż, przeżył koniunkturę i kryzysy i ma na koncie tworzenie czegoś z niczego. Z możliwością zapoznania się z efektami.
    I taki pomysł (papier wszystko przyjmie). Każdy obiektywny człowiek przyzna, że młodzi mają ciężko z pracą. W identycznej sytuacji są ci na drugim biegunie, czyli 50+. Dlaczego nie porobić "szkółek" wewnątrz organizacji? Dać kilku świeżaków pod opiekę mentorowi z prawdziwego zdarzenia i za kilka lat macie świetnych pracowników, w których zainwestowaliście dużo merytorycznie a mało finansowo. Jedna pensja dla wysokiej klasy menedżera plus kilka pensji dla początkujących jest zwykle mniejszą liczbą niż suma wynagrodzeń doświadczonych średniaków. W piłce nożnej już od dawna idą tą drogą z sukcesami. Musi minąć następne 100 lat, aby to odkryć, zamiast poszukać analogii w przyrodzie i nie wyważać otwartych drzwi? Od razu zaprzeczę tym, co obawiają się, że ten "stary" nie dogada się z młodymi. Zdziwilibyście się. Jest to jeden z najgłupszych mitów. Za sprawną komunikację międzypokoleniową odpowiadają wyłącznie indywidualne cechy osobowościowe. Częściej nie porozumie się młody z młodym, bo im mniej zależy i przy okazji być może rywalizują. Można łatwo dać szansę jednym i drugim. Przywrócić ich do życia, a nie zacierać ręce, że są coraz bardziej wykluczeni.

  3. W bardzo nieciekawej sytuacji znaleźli się ci, co wystartowali ze swoją działalnością gospodarczą na początku 2020. Pandemia zmieniła im radykalnie reguły gry. W wielu obszarach załamał się popyt, a jego ocena była podstawą podjęcia rękawicy w wejściu we własny biznes. Nawet ci, co zdają sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy nie zaczyna się od zera. Zawsze jakiś fundament jest. U jednych ponadprzeciętna odwaga i wysoki wskaźnik skłonności do ponoszenia ryzyka. U innych doświadczenie i specjalistyczna wiedza. I przede wszystkim świadomość swojej niepowtarzalności. To jest największy skarb, ale... Mało kto tak naprawdę odkrył to, co ma do zaoferowania szczególnego. Sprzedaje zazwyczaj to co inni. Szczególnie to co ma największe wzięcie. I tutaj zwykle pojawiają się schody. Kryzys nie sprzyja wydawaniu pieniędzy. Robi się to znacznie ostrożniej. Zajmijmy się bardzo prostym przykładem, aby wyjaśnić ten wątek. Firma chce kupić szkolenia z jakiegoś obszaru. Najpierw sprawdzi kilka razy czy na pewno są potrzebne, czy nie ma alternatywy. Wcześniej był budżet do wydania, to tej gimnastyki się nie wykonywało aż tak sumiennie. Pokombinowali, popytali, posprawdzali i doszli do wniosku, że jednak kupią. Od kogo? No nie będą przecież jeszcze bardziej ryzykować. Od tego, kto ma referencje. Tylko, że on miał czas na zbieranie tych referencji, a ten co dopiero zaczyna skąd ma je mieć? Może otrzymać znakomite o swojej osobie i swoich umiejętnościach, ale czy trafi na spotkanie, aby mógł je pokazać? Udziela się w mediach społecznościowych. Chwalą go, ale kupują u już sprawdzonych. Często kupujący padają ofiarą zunifikowanych standardów, które nie dają wartości dodanej, ale o tym nie wiedzą. Ten, który dopiero wchodzi na rynek przecież się z nim zapoznał. Przygotował coś ponad to co jest powszechnie oferowane, ale nie ma referencji. Ci co je mają, najczęściej uzyskali je przed laty, przez co mogą nijak się mieć do sytuacji obecnej. Dochodzi do paradoksu. Stawiamy na tych, co byli dobrzy kiedyś, a jednocześnie mówimy, że stare metody dzisiaj nie działają. Stawiamy na schemat, gdzie potrzebna indywidualizacja i kreatywność. Pomóżmy tym wschodzącym. Poprzez lajki, polecenia. Tak od siebie, szczerze. Nie dlatego, że znajomy, tylko dlatego, że rzeczywiście podobała ci się publikacja czy inna oferta. Niech pozostali widzą, że jest jakieś zainteresowanie. Im bardziej wypływało to będzie z serca, tym będzie cenniejsze, bo szybko będzie widoczne, że doceniana jest merytoryka, a nie udział w kółku wzajemnej adoracji. Podobało ci się - poleć. Nie podobało - zignoruj. Nie ignoruj natomiast jeśli się podobało. Wspieraj. 

  4. Ciekawą grupę stanowią ci, co zdecydowali się na prowadzenie własnego biznesu, ponieważ chcieli się odciąć od tego, czego nie lubią.
  • Jedni uznali, że założą firmę aby wreszcie robić to, co kochają. W konfrontacji z rzeczywistością często się rozczarowują. Okazuje się, że jak ktoś lubi ponad wszystko sklejać pierogi, to pracując u kogoś może całe 8 godzin poświęcić wyłącznie temu zajęciu, a jak pójdzie na swoje, to może w porywach połowę tego czasu. Resztę przeznaczy na marketing, sprzedaż, księgowość, logistykę. A tego może przecież bardzo nie lubić. Nawet, jak kogoś zatrudni, to będzie musiał zarządzać tym biznesem i na lepienie pierogów dalej nie będzie czasu. Ciekawie wyglądają często również rozliczenia finansowe w takich małych przedsięwzięciach. Dla prowadzącego biznes może zostać znacznie mniej niż na etacie. Musi płacić rachunki, których wcześniej nie miał.
  • Wielu postanowiło odejść od szefa. Nigdy więcej idioty! Zimnym kubłem na głowę mogą okazać się wtedy klienci. Słabe zaplecze finansowe może wymusić na mniej odpornych układy z klientami roszczeniowymi, gdzie nie ma mowy o partnerstwie. Były szef zaczyna wyglądać jak święty w zestawieniu z klientem, który nie wyobraża sobie, że nie pracujesz wtedy, kiedy on ma kaprys. Nie rozumie słowa urlop czy choroba.
  • We własnej firmie więcej się zarabia. Tak, jeśli od razu zrozumiemy, że firma musi stale rosnąć. To jest aksjomat. Mało tego, im chce być bogatsza tym dynamiczniej musi rosnąć, aby udźwignąć coraz wyższe koszty. Nie każdy zdaje sobie sprawę z tych zależności.

    Wydawało mi się, że warto przed podjęciem takiej decyzji skonsultować, czy jestem odpowiednim człowiekiem, aby wystartować na swoim. Z tą myślą uruchomiłem usługę: Ja - spółka z o.o. Przez kilka miesięcy zainteresowanie 0. W ostatnich 3 miesiącach stał się cud. Jakby ludzi olśniło. Wolą sprawdzić swoje predyspozycje, przedyskutować swoje wyobrażenia z osobą krytyczną i mającą doświadczenie w pracy i w koncernach, i w małych firmach, i na swoim. Przy okazji dobrym coachem i mentorem potrafiącym wydobyć na powierzchnię wszystkie oczekiwania i obawy i w czytelny sposób je ze sobą zestawić. To bardzo poważna decyzja, ponieważ niezwykle trudno jest w razie czego wrócić na etat. Są tacy, co głoszą, że dopiero teraz na swoim oddychają pełną piersią. Mieli odpowiednie zadatki. Udało im się: i gratulacje! Niemniej znaczna większość się zawiodła. To kolejny obszar, w którym można pomóc.

***

Piosenka "Bring Me To Life" jest tak skomponowana i wykonana, że przypomina przerażający krzyk rozpaczy, a jednocześnie ogromną nadzieję. Wielu ludzi tak krzyczy. Nie udawajmy, że nie słyszymy. Często wystarczy drobny gest, jedno słowo przekazane odpowiedniej osobie, a przywrócimy kogoś do życia. Może nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Tym bardziej szlachetnie, bo nie na pokaz. A nawet jeśli czynimy dobro dla aplauzu, to lepiej już tak niż wcale.

-----------------

Emilian Wojda



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany