Przejdź do głównej zawartości

"Shadowplay"

 


"Shadowplay" jest, jak większość pozostałych kompozycji Joy Division, utworem niezwykle osobistym. Tutaj też na pierwszy plan wychodzą problemy egzystencjalne z jakimi boryka się wokalista Ian Curtis. Znowu tematem głównym jest zagubienie i alienacja. Co prawda, w tej piosence bohater przynajmniej próbuje zbliżyć się do drugiego człowieka. Coś jednak zawsze mu przeszkadza. Najistotniejszym przekazem (dla mnie) jest poczucie samotności wśród tłumu ludzi. Stoi na scenie. Widzi jak "w czterech rzędach tańczą na podłodze", a nie potrafi się z nimi porozumieć. Chociaż przebywa wśród nich na koncertach czy w klubach, to stale oddziela go od nich niewidzialna bariera. Patrzy za każdym razem jak odchodzą, a on pozostaje sam w "pokoju bez okien", w którym odnajduje "prawdę" o swoim wyobcowaniu. Pozostawiony z własnymi myślami zmierzającymi do konstatacji, że nie musi grać w grę cieni nazywaną życiem.

Daleki jestem od tak drastycznych analogii poruszając tematy naszego codziennego funkcjonowania w sprzedaży czy ogólnie w biznesie. Niemniej utwór zainspirował mnie do napisania kilku zdań o poczuciu samotności zwycięzcy. Miałem okazję sam tego doświadczyć i widziałem wielu ludzi, którzy odnosili sukcesy, a czuli się jak w klatce. Menedżerowie, którzy osiągnęli wyniki, w które wokół nie bardzo wierzono. Handlowcy, którzy znowu zrealizowali plany, chociaż wydawały się nierealne. Na zewnątrz się cieszą. W końcu to przecież powód do dumy. W duchu pojawia się zwątpienie. Niby mi gratulują, ale to nie ja jestem ważny tylko moje cyfry. Ciekawe, kto by mnie podtrzymał, gdybym się potknął? Na ile mi wystarczy sił? Dlaczego tylko ja się staram? I wiele innych pytań przychodzących do głowy jedno po drugim. Zasadnych i niekoniecznie. Trafionych i chybionych. Prawdziwych i będących jedynie tworem wyobraźni. Nie to jest ważne. Istotne jest to, że ci bohaterowie czują się często  jak na bezludnej wyspie, chociaż tak naprawdę jest ona gęsto zaludniona.

  1. Pierwsze, co mi się od razu nasuwa na myśl, to silosy w organizacji. Nie obawiajcie się, nie będę się teraz rozwodził na ten temat. Są od tego świetni specjaliści. Chodzi mi o efekt poczucia niespełnienia.

    Są ludzie, którzy potrafią się pozytywnie nakręcać myśląc tak: pomimo trudności, braku współpracy udało mi się.

    Ale jest też ogromna rzesza takich, którzy uważają, że ich sukces mógłby być jeszcze większy, gdyby inni nie myśleli wyłącznie o sobie, tylko wspierali z całych sił. I to ich bardzo boli. Zabija poczucie zwycięstwa. To chciałem zasygnalizować pisząc o silosach. Ich wpływ na efektywność organizacji to odrębny temat. Trudno spotkać handlowca, który nawet jeśli pobił kolejny rekord nie zaznaczy, że gdyby zawsze miał towar, gdyby dostawa do klienta nie była zablokowana do wyjaśnienia jakichś nieścisłości w rozliczeniach, gdyby nie było problemów jakościowych, gdyby... , to wtedy byłby wynik. Jeśli tak potrafią mówić ci, którym się udało. to co dopiero ci, którym trochę zabrakło? Jeśli rzeczywiście mamy silosy z solidnego betonu, to te uwagi są uzasadnione, a frustracja się kumuluje. Już samo myślenie w kategoriach My i Oni jest niebezpieczne. Ostatecznie grozi nawet wybuchem: a co ja się będę zarzynał! W imię czego?

  2. Istotnym czynnikiem może być brak określonej ścieżki rozwojowej. Prędzej czy później pojawią się pytania: po co to wszystko? Po co ten wysiłek? I wtedy firma powinna mieć odpowiedź. W płaskich hierarchicznie organizacjach trudno mówić o ścieżkach kariery. Jednak rozwój to nie tylko kariera. Tym bardziej, że powinniśmy zakładać, że każdy ma swoje motywatory i ci, którzy są nastawieni na karierę rozumianą jako awans pionowy, raczej wybierają duże organizacje. O jakim rozwoju marzy dany pracownik decydują właśnie wspomniane osobiste motywatory. Znając je, każdemu można zapewnić satysfakcjonujący program w ramach dostępnych środków. Jeśli nie wiemy co napędza konkretnego człowieka i zakładamy za niego, to nawet bardzo kosztowny plan rozwoju nie zatrzyma pojawiającej się frustracji. O błędach takich jak np. przydzielenie handlowcowi o najlepszych wynikach nowych pracowników na przeszkolenie krążą legendy. Przecież sprawdzić trzeba dwie rzeczy. Czy to dla niego wyróżnienie czy dołożenie roboty? Ten "najlepszy" nie czuje się dobrze w roli frajera. I przede wszystkim: czy potrafi uczyć? Dopasowany program rozwojowy jest najlepszą odpowiedzią na pytanie: po co?

  3. Poczucie wpływu na podejmowane decyzje i zakres samodzielności. To fatalne uczucie, kiedy stwierdzasz, że praktycznie nic ci nie wolno. O wszystko musisz pytać. Na wszystko otrzymać zgodę. I nawet mniej tutaj chodzi o funkcjonalność, sprawność i w końcu szybkość działania. Tym bardziej, że to "wszystko" to efekt pewnego wyolbrzymiania, które pojawia się zazwyczaj wtedy, kiedy sami wiemy, że jesteśmy wystarczająco kompetentni do podjęcia jakiejś decyzji, a i tak musimy poprosić o akceptację. Bardziej dotyka nas brak zaufania. Bo jak to jest interpretowane? W końcu jestem najlepszy, a mimo to mam ciągle związane ręce? To skoro mnie trzeba tak pilnować, to chyba jednak jestem bardzo słaby. Poskarżyć się? Jednym nie pozwala duma. Inni dochodzą do wniosku, że nie miałoby to sensu, bo i tak nie zostaną wysłuchani. A jeszcze inni uznają, że to nie najlepszy moment. Trzeba poczekać, a może ktoś inny wreszcie dojrzy problem. Tak czy inaczej z rozterkami ten "mistrz" często zostaje sam. Z klientami też o tym nie pogada, bo jego autorytet legnie w gruzach. A zatem z jednej strony brawa, kwiaty, ordery, orkiestra, a z drugiej poczucie, że to nie chodzi o ciebie. Ludzie świętując sami się stawiają w lepszym świetle, a ty paradoksalnie jesteś tylko pretekstem. Żeby nie powiedzieć rekwizytem.

  4. Hipokryzja. Michał Kiedrowski opisał na łamach sport.pl przypadek Stanisława Musiała. Był to Polak, który zrobił w USA niesamowitą karierę. Był bożyszczem kibiców baseballa. Dyscypliny sportu, która na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku, była absolutnie  nr 1 w Ameryce. Będąc bezdyskusyjnie najlepszym zawodnikiem w lidze, Stan Musial podpisał (wówczas) najwyższy kontrakt zawodowy w historii. Po trzech latach poprosił jednak o zmniejszenie wynagrodzenia. Sam obliczył, że będąc starszym i mniej wydolnym, uzyskuje słabsze wyniki. Średnia odbić w sezonie spadła mu z 0,337 do 0,255, a liczba zdobytych punktów z 62 do 44. Wiedząc, że jego gaża jest barierą budżetową dla pozyskania utalentowanych nowych zawodników, postanowił odblokować te możliwość dla dobra drużyny. Nie chciał grać w ekipie uzyskującej coraz słabsze rezultaty. To skrajny przypadek. Nikogo nie namawiam do tak dużych poświęceń. Tym bardziej, że Stan miał się czym dzielić, a my nie bardzo. Ale czy na pewno? W ilu firmach słyszymy niemal z każdego kąta, że chcemy dobrze dla firmy? Że jej dobro stanowi dla nas najwyższą wartość, a nawet nie znamy jej wizji i misji? Łatwo rzuca się słowa, a czyny często im zaprzeczają. Nie mamy się czym podzielić? A dobrowolne zainteresowanie się kolegą w kłopocie? A zastępstwo? A czas na przekazanie wiedzy czy dobrych praktyk? A po prostu dobre słowo i uśmiech? A znajomość imion wszystkich magazynierów, portierów czy ekipy sprzątającej i dostrzeganie w nich ludzi? Mało? To dlaczego nieraz trzeba zwracać na to uwagę? Czy to nie powinno naturalnie wypływać z nas samych? Czy jeśli tego wszystkiego brakuje, to możemy czuć się drużyną? Mówimy dużo, ale jakie to ma praktyczne przełożenie? Jeśli tych wszystkich małych rzeczy nie widzę, a ich oczekuję, to nie czuję się członkiem wspólnoty nawet jeśli jestem mistrzem, któremu ciągle składają gratulacje. Mam wrażenie, że jestem samotnym rozbitkiem. Nie widzę tych twarzy wokół mnie.

  5. Zatrzymywanie się w pół drogi. Bardzo często jest to wynikiem braku świadomości lub pochodną zbyt pobieżnej i, co za tym idzie, błędnej diagnozy. Można to też nazwać drogą na skróty bez zadbania o to, czy na pewno ona prowadzi tam, gdzie chcemy dojść. Wyjaśnię to na przykładzie nauki rysowania nosorożca. Jeśli poprosicie dzieci o narysowanie nosorożca, to chwycą za kredki i zaczną tworzyć. Jeśli się zwrócicie z tym do dorosłych, to w wielu przypadkach (jeśli nie w większości) natraficie na obiekcje. Ale jak to nosorożca? Dlaczego akurat nosorożca? Tego się nie da. Ja kompletnie nie umiem rysować. Jestem w tej dziedzinie beztalenciem. Znam się na rachunkowości, ale narysować nosorożca? Po jakimś czasie znajdziemy metodę zaangażowania ludzi w ten projekt. Narysują. Jednym wyjdzie to lepiej, innym gorzej. Sami tak to ocenią. Jedni będą zadowoleni ze swojego dzieła, inni podłamani. Jak to w życiu. Ci co uznają, że im nie wyszło przypomną skrupulatnie, że przecież mówili, że nie potrafią rysować. No to damy im instrukcję rysowania nosorożca:
    Kro1 1Krok 2Krok 3Krok 4Krok 5krok 6Krok 7Krok 8

    Źródło i pełna instrukcja tutaj

    Myślę, że gdybym miał podgląd, to zobaczyłbym za kilka godzin wśród swoich czytelników masę radosnych twarzy. Zadowolonych ludzi, którzy dokonali przed chwilą tego, co wydawało im się niewykonalne. Coś do niedawna niewyobrażalnego okazało się wręcz proste.

    Pozytywny efekt niezaprzeczalny. Osiągnęliśmy coś wspaniałego. Jest się z czego cieszyć. I gdyby iść tą ścieżka dalej, to tych powodów do satysfakcji by przybywało coraz więcej. No właśnie, gdyby...

    Ośmieliliśmy ludzi do robienia czegoś, w co wątpili. To najtrudniejsze. Skoro jest za nami, to aż się prosi nie poprzestawać. Bo co teraz mamy? Potrafimy już rysować? No nie. Nie boimy się. Nosorożca narysujemy, ale jak nam pójdzie z żyrafą? Czy już umiemy się bez problemu zmierzyć z rysunkiem żyrafy? Wolelibyśmy jednak podobną instrukcję do żyrafy, jak ta dotycząca nosorożca. A co z pelikanem albo żabą? Zanim poznamy wszystkie zasady rysowania, które pozwolą nam swobodnie narysować dowolny obiekt, trzeba dużo ćwiczyć i sporo się dowiedzieć. Prawdopodobnie nie znajdę nikogo, kto by zaprzeczył.

    Wracając do realiów mamy jednak najczęściej albo brak konsekwencji, albo mylne pojęcie, że proces został zakończony. Jakoś dziwnie łudzimy się, że w tym, czym zajmujemy się na co dzień jest jakoś inaczej niż z rysowaniem. Zrobiliśmy szkolenie z negocjacji. Wydawało się to wystarczającym posunięciem aby pozbyć się kłopotu ze słabą sprzedażą . Teraz już będzie tylko furczeć i  pozostaje liczyć pieniądze. Takie uproszczenia widać na każdym kroku. I warto sobie uzmysłowić, że to najbardziej bije w tych najlepszych. Bo jak mają dobre wyniki, to każdy oczekuje, że tak już ma być. Że skoro je osiąga, to ma wszystko, czego potrzebuje. A tylko on wie, że jedzie już na oparach. Że swoje możliwości albo już wykorzystał, albo za chwilę je wyczerpie. Jeśli to zakomunikuje, często usłyszy - kokietujesz, poradzisz sobie. I zostaje sam.


***
Poczucie braku zrozumienia jest dołujące dla każdego. Niezależnie od pełnionej funkcji, wieku, doświadczenia czy środowiska. Nawet wśród gwiazd showbiznesu widać, że można być niezwykle popularnym, a jednak samotnym. Wśród zwykłych zjadaczy chleba też występuje to zjawisko, ale skoro nie są oni bohaterami newsów wszelkich portali, to kto o tym pomyśli? Gra cieni jest chyba najdoskonalszą metaforą dualizmu. Zaintrygowała nie tylko niszowych muzyków Joy Division. Zajmował się tym już Platon w swojej alegorii jaskini dostrzegając rozdźwięk pomiędzy zmysłami i intelektem.

------------------
Emilian Wojda

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Opium"

  Dead Can Dance to niezaprzeczalnie wyjątkowa grupa prezentująca alternatywne spojrzenie na światową muzykę z wyraźnymi wpływami gatunków zaliczanych do szeroko pojętego dark independent. Powstała w 1981 r. w Melbourne z inicjatywy Brytyjczyka Brendana Perry'ego, do którego wkrótce dołączyła Australijka Lisa Gerrard. W 1982 r. zdegustowani wąskimi horyzontami tamtejszej sceny muzycznej przenieśli się do Londynu. Tam w ciągu roku podpisali kontrakt z najsławniejszą wówczas wytwórnią muzyki alternatywnej – 4AD. Gdy właściciel firmy – Ivo Watts-Russell – usłyszał ich nagranie demo, był wprost zauroczony. Wrażenie zrobił na nim nie tylko nieziemski głos Lisy, ale również poczucie, że ma do czynienia z czymś absolutnie oryginalnym. W roku 1983 Dead Can Dance zarejestrowali sesję dla Johna Peela, a niedługo później światło dzienne ujrzał ich pierwszy album zatytułowany po prostu Dead Can Dance, stanowiący kolekcję ich wcześniejszych utworów. Nie okazał się wielkim sukcesem. Podobno głów...

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z...

"November Rain"

  Piosenka „November Rain” pokazuje nam, jak niepewnym uczuciem potrafi być miłość. Widzimy, że bohater utworu przeżywa kryzys w swoim związku. Oddalił się od swej partnerki, przeżyli razem wiele trudnych chwil. Mimo to dostrzega, że jest dla nich nadzieja. Mogą spróbować pokonać wszelkie przeciwności i być dalej razem, szczęśliwi, tak jak kiedyś. Trzeba jednak pamiętać o tym, że nic nie trwa wiecznie. Nie można zagwarantować, że uda się naprawić ich relację. Ludzkie emocje są przecież zmienne. Nawet jeśli teraz postarają się i dojdą do porozumienia, nie będzie to oznaczało braku problemów w przyszłości. Autor jednak postanawia postawić wszystko na jedną kartę. Może i ta historia nie skończy się dobrze, ale jednak to, co jest między nimi warto uratować. Ryzyko jest duże, ale nie mają przecież nic do stracenia. Wszystko się kiedyś kończy, to prawda. Ale dotyczy to też smutku, jaki oboje odczuwają. Listopadowy deszcz w końcu przestanie padać i kto wie, może nastąpią wtedy dla n...