Piosenka „House Of Cards” zespołu Radiohead jest o mężczyźnie, który zachęca kobietę, aby porzuciła męża („pocałuj męża na dobranoc”) i została jego kochanką. Bez względu na konsekwencje tej decyzji. Tytułowy „domek z kart”, o którym kobieta powinna „zapomnieć”, stanowi metaforę jej obecnego małżeństwa. Thom Yorke sugeruje tym samym, że dotychczasowego związku nie charakteryzowała stabilność i może on rozpaść się w każdej chwili.
Nie warto zatem się zastanawiać, ale natychmiast odejść i zacząć budowę nowego, nawet jeśli nie będzie on niczym więcej, jak tylko kolejną kruchą konstrukcją.
W 2009 roku utwór otrzymał trzy nominacje do Nagrody Grammy, w kategoriach „Best Rock Performance by a Duo or Group with Vocal”, „Best Rock Song” i „Best Short Form Music Video”. Chociaż Radiohead przegrało każdą z wymienionych rywalizacji, podczas tej samej ceremonii zespół zdobył statuetkę za „In Rainbows” w kategorii najlepszego albumu alternatywnego.
Eksperymentalny wówczas teledysk w reżyserii Jamesa Frosta powstał przy użyciu technologii skaningu laserowego LIDAR (ang. Light Detection and Ranging).
Jakkolwiek nie jest to skoczny kawałek, który po wysłuchaniu nuci się bezwiednie cały dzień, ani przynajmniej znany jak inne kompozycje zespołu, to sięgnąłem właśnie po ten utwór. Zadecydowała siła skojarzeń.
Tak się składa, że brałem ostatnio kilka razy udział w namawianiu ludzi do aplikowania w procesach rekrutacyjnych. A przecież jak się zastanowić, to jest absolutnie pełna analogia z tym, o czym śpiewa Tom Yorke. Sugerowałem bowiem porzucenie jednego domku z kart i zastąpienie go innym. Oczywiście lepszym, bo jakże by inaczej? Tutaj nie ma mowy o żadnym przeginaniu, bo efekt końcowy jest przecież wynikiem jakiegoś bilansu tego co kandydat ma teraz i tego co może zyskać w innym miejscu. Te kalkulacje są jednak obarczone popełnieniem wielu błędów. Zarówno po stronie analizy obecnej sytuacji, jak i projekcji przyszłości opartej w dużej mierze na założeniach, bo dopiero czas zweryfikuje na ile oczekiwania się spełniły w praktyce.
To, co jest niepodważalne, to że zmianie pracy zawsze towarzyszy niepewność. Już samo myślenie o tym nastręcza wiele wątpliwości. Bo zwykle znajduje się tyle samo argumentów za, jak i przeciw. Jeśli jeszcze dołożymy do tego indywidualne uwarunkowania, to sprawy się mocno komplikują. Dochodzi (u niektórych) silnie zakorzenione przekonanie, że u sąsiada trawa jest zawsze bardziej zielona, a z drugiej strony prezentowanie się w samych superlatywach i ukrywanie wszelkich ewentualnych niedociągnięć. Każdy kandydat jest tym najlepszym i każdy pracodawca to kraina mlekiem i miodem płynąca. Aplikujący, to zasadniczo ludzie sukcesu, którzy po prostu są czasem zbyt mało doceniani, a pracodawca to wzór dobrze zorganizowanego przedsiębiorstwa zapewniającego fantastyczną atmosferę pracy w młodym, prężnym zespole nastawionym na rozwój. Tylko niektórzy jakoś nie potrafią tego dostrzec i uszanować. Dopiero wejście w szczegóły pozwala się zorientować, czy mamy do czynienia z budowaniem domków z kart, czy obracamy się wokół trwałych fundamentów, na których będziemy stawiać solidne mury, efektywnie docieplać i funkcjonalnie wyposażać.
Wiedząc to wszystko warto zastanowić się nad wyjściowym parametrem z punktu widzenia pracownika, a mianowicie kiedy warto zmienić pracę i czy jest to na pewno dobry pomysł.
Jeszcze do niedawna zwracano bardzo uwagę na częstotliwość zmiany zatrudnienia. Nie lubiano tzw. skoczków. To skutecznie hamowało podejmowanie decyzji o migracji. Dzisiaj, na szczęście, dotarło, że ważniejsze są powody. Mogą być bowiem przeróżne, natomiast długość pracy w jednej firmie zależy częściej od otoczenia niż od jakichś dysfunkcji pracownika.
Zacznijmy może od tego, że coraz bardziej rozpowszechniona praca projektowa sprawia, że naturalne stało się to, że w jakiejś organizacji pojawiają się ludzie i po kilkunastu miesiącach znikają. Zrealizowali swoje zadania i podejmują następne wyzwania. Gdzie indziej.
Częstotliwość, z jaką zmieniamy stanowiska zależy też dzisiaj w dużym stopniu od tego, jak traktujemy pracę. Generalnie. Czemu ona ma służyć. Tradycyjne podejście łączące pracę z robieniem kariery dotyczy coraz mniejszej populacji. Oczywiście spotkałem w swoim życiu osoby zafiksowane na punkcie swojej kariery zawodowej, które się jej praktycznie podporządkowały. Nadal jest ich pełno. Pracowałem jednak także z ludźmi, dla których praca była tylko zwykłym narzędziem zarobkowym służącym realizacji ich zainteresowań w życiu prywatnym. Od egzotycznych podróży, po inne hobby. Wraz z pojawianiem się na rynku pracy młodszych pokoleń, liczebność tej drugiej grupy dynamicznie wzrasta. Nie będą się zarzynać dla kogoś, jeśli mogą spełnić swoje oczekiwania w spokojny, jasno zdefiniowany i w sumie wygodny sposób. Dodatkowo podchodzą do pracy bardzo pragmatycznie. Są w stanie dotrzeć do analiz, które pokazują czarno na białym, że (począwszy od millenialsów) szansa na awans ekonomiczny porównywalny z pokoleniem ich rodziców drastycznie zmalała i ich maksymalne zaangażowanie najzwyczajniej w świecie mocno potaniało. I nie ma co się na to obrażać. To są po prostu zasoby o określonych parametrach, którymi też można skutecznie zarządzać. Tyle tylko, że nieco inaczej, niż byliśmy przyzwyczajeni.
O ile dla pierwszej grupy, myślenie o zmianie pracy pojawia się często już po 3 miesiącach od zatrudnienia na nowym stanowisku, o tyle w przypadku drugiej, musiałoby się wydarzyć coś naprawdę istotnego, aby osoby ją reprezentujące zaczęły w ogóle myśleć o jakichkolwiek zmianach. Dla nich takie pojęcie jak „plany zawodowe” praktycznie nie istnieje. Bo praca nie jest tym obszarem, w którym się realizują. Pojawiła się też liczna grupa tych, którzy wspięli się na szczyt i spojrzeli wreszcie w dół. I zobaczyli, że są wycieńczeni. Że jak pracują po 300 godzin miesięcznie, doskonale zarabiają i mają wysokie stanowiska i budzące podziw wśród gawiedzi atrybuty prestiżu i władzy, to nie mają kiedy i z kim się tym nacieszyć
Istotnym czynnikiem determinującym zmianę pracy są oczywiście możliwości, jakimi dysponujemy. Inne są szanse osoby mieszkającej w dużej aglomeracji niż pracującej w mniejszym miasteczku. Inny wybór pojawia się przed kimś z wykształceniem lub doświadczeniem w różnych dziedzinach, a w innej sytuacji stoi osoba, która od dziesięciu lat pracowała w jednej firmie, robiąc praktycznie to samo. Czy chcemy, czy nie, wielu pracodawców ma też jakiś kompleks na punkcie wieku, o czym już pisałem w kilku poprzednich artykułach i nie będę tego teraz rozwijał. Większe możliwości kreują większe oczekiwania, a co za tym idzie skłaniają do wykonania jakichś posunięć.
Każdy przypadek można i nawet należałoby potraktować indywidualnie. Są jednak takie czynniki, które dla zdecydowanej większości są wspólne i niezmienne od lat:
Wysokość wynagrodzenia. Chociaż niektórzy nabierają tutaj powietrza i udają balony, to przecież to ludzka rzecz, że każdy chciałby zarabiać więcej. Tutaj szerszy komentarz jest zbyteczny. Pracuje się dla pieniędzy. Większość ludzi, gdyby je miała na zaspokojenie swoich potrzeb – zrezygnowałaby z pracy. To są fakty, których nie przesłoni najbardziej misterna ideologia. Zupełnie innym tematem są warunki, w jakich się je zarabia i ile człowiek jest w stanie zapłacić za poszczególne elementy związane z miejscem pracy. Warto tego nie mylić, a w praktyce z tym jest poważny problem. Jeśli uważasz, że w innym miejscu możesz zarobić więcej, to należy to skonfrontować z rynkiem. Być może okaże się, że miałeś rację. Sprawdź tylko, czy to aby na pewno ten sam pakiet i czy nie jest to zwykła zazdrość, aby nie popełnić błędu przeceniania się. Obie strony mają (jak wspomniałem już wcześniej) tendencję do pozycjonowania się wyżej.
Wygoda. Można to w skrócie sprowadzić do tego, że to modny ostatnio ogólnie pojęty work-life balance, czas dojazdu, dodatkowe benefity pozapłacowe (opieka medyczna, itp.). Są to czynniki robiące różnicę dla jednych, a dla innych nie. Nie można ich jednak nigdy lekceważyć, gdyż mogą akurat w danym przypadku być tym decydującym ogniwem.
Ludzie (przełożeni i współpracownicy). Temat rzeka. Na potrzeby tego artykułu sprowadzę go jednak tylko do hasła. Uciekamy od złych współpracowników i kiepskiego menedżera. O czym tutaj dyskutować? Rzecz w tym, że na etapie aplikowania do nowej pracy, nigdy nie wiadomo na jakich ludzi trafimy. Nie wiemy czy tym razem spotkamy odpowiedniego dla nas szefa, czy również słabego. Jeśli zapytamy, to usłyszymy przecież pochwały. Możemy bazować na zapewnieniach i zasłyszanych opiniach. Ale to nie są nasze spostrzeżenia. Nie wg naszych kryteriów. Nie wiemy też nic o naszych przyszłych współpracownikach – ich osobowości. A niezależnie od tego, czy nam się spodobają, czy nie, i tak będziemy mieli z nimi kontakt przez 8 godzin dziennie, 40h w tygodniu itd. Relacje zawodowe mogą być naprawdę różne. W zależności od tego jak nam jest źle teraz, jesteśmy skłonni do podejmowania ryzyka lub nie.
Rozwój. Również temat na podręcznik. Skoro stanowi jednak najczęściej podawaną przyczynę chęci zmiany pracy, trzeba wymienić. Pominę to, że w większości przypadków jest to bezpieczny argument i z prawdziwą chęcią rozwoju ma rzadziej cokolwiek wspólnego niż by wskazywały deklaracje aplikujących. Wychodzi to łatwo na wierzch już po drugim, czy trzecim pytaniu drążącym. Niech jednak będzie, że rozwój. Faktycznie wiele osób potrzebuje zmian w życiu lub też wewnętrznego przeświadczenia, że idą do przodu (w myśl zasady „albo się rozwijam, albo się cofam intelektualnie”). Inni lubią adrenalinę związaną z rzuceniem się na coś nowego. To są często rzeczywiste powody zmiany pracy na stanowiskach specjalistycznych. Niektórzy dostrzegają w rozwoju nie tylko przewagę konkurencyjną wobec innych kandydatów w procesach rekrutacyjnych czy w drodze po awans, ale także pewnego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Im jestem bardziej uniwersalny, tym trudniej mnie zastąpić. Obydwie motywacje podnoszą wartość rynkową pracownika. Poza tym praca zawodowa to zwykle ponad 40 lat naszego życia. Podczas tego okresu dramatycznie się zmieniamy. Począwszy od charakteru, a kończąc na pasjach oraz rzeczach, które chcemy w życiu robić. Wielu rzeczy nie można doświadczyć, pracując przez kilkanaście lat w jednym miejscu z tymi samymi ludźmi. Czasy, gdzie człowiek marzył, aby pracować w jednym przedsiębiorstwie od szkoły do emerytury najwyraźniej bezpowrotnie minęły, choć spotkamy wyjątki, jak to zwykle bywa przy wszelkich regułach.
Zwolnienie, a w praktyce perspektywa zwolnienia. Nie ma chyba bardziej wymownej motywacji do zmiany pracy. Jeszcze niedawno to był temat wstydliwy. Zwolniony oznaczało slaby. W obecnych czasach „reorganizacje” to rzecz powszechna w przedsiębiorstwach. Zadania się zmieniają, tak samo jak ludzie, którzy je wykonują. Jak jedna firma przejmuje drugą to zainteresowana jest głównie jej klientami, patentami, siecią dystrybucji a niekoniecznie pracownikami. Jeśli agencja reklamowa traci istotnego klienta w wyniku przegranego przetargu, to z automatu żegna kilku pracowników. Jak nie są realizowane budżety sprzedażowe to wymienia się handlowców. W utracie pracy nie ma nic nadzwyczajnego. Nie ma sensu dywagować teraz, czy to ma sens czy nie. Tak jest.
To są wspólne dla wszystkich obszary, które są rozważane przez każdego z nas. Do tego dochodzi jeszcze cała gama przesłanek indywidualnych, które czasami wynikają również z innej interpretacji tych już wymienionych. Np. rozwój może być definiowany na setki sposobów. To samo dotyczy wygody. Różnimy się nie tylko oczekiwaniami, ale też odpornością, skłonnością do ponoszenia ryzyka, otwartością na zmiany i można tak wymieniać bardzo długo.
Kiedy zatem powinniśmy zmienić pracę? Aż korci, żeby odpowiedzieć (zgodnie z logiką): to zależy. Szarpnę się jednak na sprytny unik. Powiem: kiedy uznasz, że nie lubisz tej pracy, którą wykonujesz. Z jednej strony to żadna odpowiedź, bo jest tylko wariantem sformułowania: to zależy. Ale kto ma wiedzieć lepiej od ciebie, czy jeszcze akceptujesz ten układ, w którym jesteś, czy jednak on cię pomału zabija?
- Jeśli dostrzegasz, że zmuszają cię do działania wbrew twoim wartościom – zacznij się rozglądać, bo cię zmarnują.
- Jeśli masz problemy ze zdrowiem z powodu pracy, to zaraz może być za późno i możesz nie móc już wcale pracować. Żadne pieniądze nie zrekompensują ci zdrowia.
- Jeśli uznasz, że wyścigi szczurów, to nie twoja dyscyplina – odpuść.
- Jeśli uważasz, że twoja praca nie ma żadnego sensu, to nie licz na to, że ktoś cię przekona, że jednak jest pożyteczna. Najwyraźniej to nie twoje otoczenie.
- Jeśli potrzebujesz wyzwań, bo cię rozsadza energia a nie bo mówią, że trzeba rzucać się na Słońce, to szukaj nowego miejsca. Nie wytrzymasz na dłuższą metę upodabniania się do Ferdynanda Kiepskiego.
- Jeśli zależy ci prawdziwie na rozwoju i potrafisz go zdefiniować. Umiesz ocenić perspektywy i dojdziesz do wniosku, że tutaj nie ma dla ciebie przyszłości, to najwyraźniej masz rację i trzeba zrobić odważny krok. Masz tę przewagę od wielu innych, że ty już wiesz czego szukasz.
- Jeśli w swojej pracy ani ty, ani ludzie, z którymi pracujesz nie cieszycie się na swój widok, to pierwsza wskazówka do zastanowienia się, czy nie warto poszukać jakiejś bardziej przyjaznej przystani. Przecież w robocie spędzamy więcej czasu niż z przyjaciółmi i rodziną. Nawet jeśli nie pracujemy w nadgodzinach. Tak wynika z prostej arytmetyki uwzględniającej sen w normalnym wymiarze.
***
Mimo, że zmiana pracy to trudna decyzja i niesie za sobą poważne ryzyko, to jego świadomość paradoksalnie pomaga dokonać właściwego wyboru.
Samo myślenie o zmianie pracy nie powoduje jeszcze przecież, że cokolwiek zrobimy w tym kierunku. Czasami takie pomysły równie szybko się pojawiają, co znikają. Niektórzy co jakiś czas powtarzają, że „mają dość” i niby szukają czegoś lepszego, a potem tkwią kolejne lata w tym samym miejscu. Usprawiedliwiają się maksymą, że wszędzie jest lepiej, gdzie nas nie ma. Można dobrze trafić lub mocno się rozczarować nowym pracodawcą. To pierwszy bezpiecznik i on zatrzymuje proces. Jednym wychodzi to na dobre, drugich tłamsi. Bodźce były najwyraźniej zbyt słabe, aby nastąpił ciąg dalszy.
Co innego, gdy myśl o zmianie pracy powraca do nas co chwila jak bumerang. Niezmiennie już od paru miesięcy. Wtedy na pewno coś jest już na rzeczy. Przechodzimy do kolejnego etapu, w którym pojawiają się zazwyczaj liczne obawy. To drugi bezpiecznik. Ustawia nas wobec ewentualnej konfrontacji.
W 99% przypadków ludzie się zastanawiają, czy sobie poradzą w nowej firmie. Jeśli dokonają rzetelnego porównania swoich kompetencji z tymi wymaganymi w ogłoszeniu to prawdopodobieństwo porażki w okresie próbnym jest niskie. Tym bardziej, że ewentualny rozjazd zostanie wyłapany w rozmowach kwalifikacyjnych i zamiast martwić się, czy sobie poradzimy zorientujemy się co (w razie czego) wymaga u nas uzupełnienia. Prędzej nie poznają się na nas w procesie rekrutacyjnym, niż przepuszczą kogoś, mając poważne wątpliwości. Takie jest moje doświadczenie. Możecie mieć inne spostrzeżenia.
Kolejną powszechną obawą jest różnie interpretowane poczucie lojalności. W praktyce powinniśmy to nazwać zasiedzeniem. Nam, po wielu latach, jakoś niezręcznie odchodzić. Wtedy warto wrócić do powodów naszego myślenia o rozwiązaniu umowy. Zastanowić się jak rozłożony jest ciężar tych argumentów. Warto też sobie zadać pytanie kontrolne, czy jeśli firma będzie przeżywała kryzys, a trafia się każdej co kilka lat, będzie też lojalna wobec mnie, czy z dzielnie odgrywanym smutkiem mi podziękuje?
To jak pracujemy i wykonujemy swoje obowiązki, w dużej mierze zależy od otoczenia, kultury organizacyjnej, atmosfery pracy. Nasz wewnętrzny zapał na długo nie wystarczy. Gdy to otoczenie jest niesprzyjające lub czujemy, że nas hamuje, warto je zmienić. Inaczej żyjemy w domku z kart i w razie przymusu szybko lokujemy się w drugim – zazwyczaj podobnym.
-----------------
Emilian Wojda
Komentarze
Prześlij komentarz