Piosenka Iggy Popa „The Passenger” uzyskała status klasyka rocka. Doczekała się ogromnej liczby coverów. Stała się istotnym elementem repertuarów bardzo uznanych wykonawców. Wymienię tylko kilku: Siouxsie And The Banshees, Bauhaus, The Jolly Boys, Folk Grinder, R.E.M czy Alison Mosshart, aby już na tej próbce pokazać siłę rażenia tego mało skomplikowanego, a jednak genialnego utworu. Wzięli go na warsztat reprezentanci absolutnie wszystkich możliwych stylów muzycznych.
Tytułowym bohaterem tej kompozycji, pochodzącej (oryginalnie) z krążka „Lust for Life”, jest bezimienny pasażer, odbywający podróż, która wydaje się nie mieć wyraźnego celu, początku ani końca. Towarzyszą mu uczucia samotności, alienacji, ale również wolności i swobody. Spoglądając przez szybę auta, obserwuje zmieniający się krajobraz: obskurne przedmieścia, neony miast, gwiazdy wschodzące na niebie.
Zgodnie z najbardziej popularną interpretacją, postać podróżnika i tułacza stanowi odzwierciedlenie stanu duszy muzyka punkowego, będącego wyrzutkiem stojącym poza społeczeństwem. Równocześnie „The Passenger” przypomina, że świat, który przemierzamy, nie jest niczyją własnością: został stworzony „dla ciebie i dla mnie”, „wszystko jest twoje i moje”.
Tekst, który Iggy Pop napisać miał podczas jazdy berlińskim S-Bahnem, jest luźno oparty na jednym z wierszy Jima Morrisona. Muzykę skomponował gitarzysta Ricky Gardiner, a w refrenie pojawia się wokal Davida Bowiego.
Dla mnie ta piosenka stała się inspiracją do napisania kilku słów o wolności. To przy okazji naturalna kontynuacja wątków poruszanych przeze mnie w poprzednich artykułach. Tydzień temu zająłem się względnością i wielowymiarowością na przykładzie przepraszania. W poprzednich mogliście poczytać o manipulacji wykorzystującej mechanizm społecznego dowodu słuszności, o maskach, budowaniu wizerunku, uzależnieniu od udawania, przyklejaniu etykiet, wzorcach wykreowanych przez media masowe. To wszystko powiązane jest dla mnie ściśle z poczuciem wolności, a właściwie z jej rozumieniem.
Piosenką, która wręcz narzuca się na myśl, kiedy mowa o wolności, jest nieśmiertelny song zespołu Chłopcy z Placu Broni pt. „Kocham Wolność”. Ma on jednak całkowicie inny kontekst niż ten, który postanowiłem dzisiaj poruszyć. Stąd bliżej mi było do kompozycji Iggy Popa. Zdecydowałem się na dotknięcie kwestii podkreślonej w tekście, a mianowicie tego, że chociaż każdy przytakuje, że świat nie należy do nikogo i jest tam miejsce dla każdego z nas, to jakoś dziwnie to ten, który idzie za głosem serca prędzej wpada w stan alienacji niż ten podążający za tłumem. Przy okazji na każdym kroku widoczny jest rozjazd pomiędzy głoszonymi hasłami a tym, co ludzie robią w praktyce.
Zacznijmy od prostej niekonsekwencji, której doświadcza każdy z nas. Chcemy być wolni, uczymy nasze dzieci dokonywania wyborów, poruszania się w świecie, odważnej realizacji pragnień. Potem oglądamy reklamy nieustannie przypominające nam, że nasza wolność powinna być nieograniczona. „Róbta co chceta”, „Możesz wszystko”, „Just do It”, „Siedź jak chcesz”. Podobnie jest z krucjatą różnej maści coachów, którzy wtórują apelami, że wszystko zależy od ciebie samego, wystarczy tylko chcieć i być konsekwentnym.
Słysząc tego typu zapewniania, młodzi ludzie konfrontują je z rzeczywistością i bardzo szybko dochodzą do wniosku, że ich swoboda jest znacznie i niesłusznie ograniczana, a rodzice i nauczyciele nie respektują prawa dzieci do postępowania zgodnie z ich własną wolą. Potem w dorosłym życiu tego samego doświadczają od przełożonych w pracy, współpracowników, kontrahentów i w zasadzie od całego otoczenia. Co jest nie halo?
Paradoksalnie hasła odwołujące się do naszego poczucia (i pragnienia) wolności w ten właśnie sposób próbują ją ograniczać, bowiem wolność to nie tylko możliwość wyboru, ale przede wszystkim świadome korzystanie z tej możliwości.
Przystępnie tłumaczą to dość popularne koncepcje opracowane przez Isaiaha Berlina: wolności „do” i wolności „od”. O wolności „od” Berlin pisze: „Być wolnym w tym sensie oznacza, że nikt nie wtrąca się w moje sprawy”. Wolność „do” „wynika z pragnień jednostki chcącej być panem swojego losu. Życzę sobie, aby moje życie i decyzje zależały ode mnie, a nie od sił zewnętrznych jakiegokolwiek rodzaju. Chcę być narzędziem swojej, a nie cudzej woli. Chcę być podmiotem, a nie przedmiotem”.
Człowiek wolny to taki, który realizuje cele niezależnie od ograniczeń. Nie znaczy to jednak, że ignoruje zakazy, nagina zasady. Przeciwnie – poszukuje możliwości pomimo istnienia barier w ich obrębie.
To fajnie brzmiąca konkluzja teoretyczna. Trudności jest po drodze niestety bez liku. Od rozumienia wolności, przez łączenie jej z odpowiedzialnością po wyznaczanie wszelkiej natury granic. Nic zatem dziwnego, że temat ten jest dziedziną nauki i przedmiotem rozważań kilku dyscyplin. Nie tylko psychologii i filozofii.
Czy pojedynczy artykuł ma zatem jakikolwiek sens, biorąc pod uwagę rozciągłość zagadnienia? Moim zdaniem tak, jeśli jest po prostu zachętą do zastanowienia się nad tą materią i początkiem zgłębiania tematu. Bez tego jedynym kierunkiem jest płynąć z nurtem. Być naturalnym pokarmem mainstreamu i po latach najprawdopodobniej rozgoryczonym człowiekiem mającym w głowie myśl, że przegrał życie.
Jak sobie poradzić, aby było inaczej? Aby na starość większość wspominków sprowadzała się do prostych stwierdzeń: warto było. Nie uzurpuję sobie prawa do dawania rad. Dzielę się przemyśleniami, zachęcając jedynie, abyście też się zastanawiali i dochodzili do własnych wniosków. Aby dzięki temu zerwać się choć na chwilę ze smyczy tego co wypada, co nam wciskają celebryci jako wizerunek naszego szczęścia, w ogóle nas przecież nie znając.
Dla młodych ludzi wszelkie ograniczenia wiążą się z ograniczeniem ich wolności, a nakazy i zakazy postrzegane są jako zamach na ich swobodę i prawo do decydowania o sobie. Ale być wolnym to nie to samo, co móc wszystko. Wolność to nie samowola.
Już to jest trudne do zrozumienia. A to, że w przeważającej większości ludzie nie rozumieją, że wolność nie istnieje bez odpowiedzialności, jest faktem. Czy dokonując wyborów, kierujemy się odpowiedzialnością nie tylko za siebie, ale również w trosce o innych? Czy kierowca cisnący nadmiernie na pedał gazu myśli o innych użytkownikach drogi? Nawet o sobie rzadko kiedy. Czuje się wolny. Łamie przepisy, które mu tę wolność odbierają. Bo jak to ogarnąć, że granica wolności jednego człowieka przebiega tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego? Że wolność jednych musi być ograniczona, aby zapewnić wolność innym? Przecież to kompletna paranoja. To w końcu mam być wolny czy się podporządkowywać? I w konsekwencji wybieram owczy pęd. Samodzielność, odpowiedzialność, te miliony niuansów, nietrafione wybory – to ponad moje siły. Bardziej rozumiem od czego mogę się uwolnić. Sam czuję i w razie czego jest pokaźne grono chętnych, którzy mi wskażą, co jest dla mnie ciężarem. Uwalniając się mam poczucie, że staję się wolny. Wyswobadzanie się zaczyna być substytutem wolności, a celebryci zacierają ręce.
Codziennie pragniemy uwolnić się od wielu rzeczy, wydarzeń, osób. Od uciążliwej pracy, porannych korków, zbyt wczesnego wstawania, kilogramów czy też ludzi. Gonimy za naszą wolnością, uciekając od tego co nam niemiłe. W pośpiechu staramy się złapać choć odrobinę tej upragnionej swobody. Mimowolnie coraz bardziej wbijamy się w kierat rosnącej liczby powinności. Dla współczesnego człowieka już nie tylko praca czy wychowanie dzieci są powinnościami. Również określona forma wypoczynku, uprawianie sportów, własny rozwój, podróże (najlepiej w dalekie, egzotyczne strony) stały się swoistego rodzaju obowiązkiem. Jego spełnienie jest namacalnym dowodem na to, na ile szczęśliwe jest nasze życie. To nic, że tak naprawdę rośnie nam liczba zajęć, a wolność się kurczy.
Mam też inne ciekawe spostrzeżenie. O poczuciu wolności nie decyduje wolność jako taka, a raczej nasze poczucie szczęścia i zadowolenia. Przed napisaniem artykułu "Another Brick in the Wall" odbyłem wiele rozmów, z których wyróżniał się wspólny mianownik. Każdy, kto narzekał na pracę w korporacji, zapytany przeze mnie dlaczego akurat teraz jest rozgoryczony, przecież przez wiele lat się chwalił i widział mnóstwo plusów, odpowiadał, że wtedy był szczęśliwym niewolnikiem. Nie przeszkadzało mu pracowanie po 80 godzin w tygodniu, durne polecenia, malowanie trawy na zielono itp. Teraz jest to nie do zniesienia. Czy w takim razie na pewno wiemy co to jest wolność? Nie mylimy z zadowoleniem? Gdy możemy żyć w zgodzie z naszymi pragnieniami, potrzebami, aspiracjami – czujemy się szczęśliwi, ale mówimy zazwyczaj, że wolni. Gdy coś lub ktoś stanowi przeszkodę w spełnianiu naszych dążeń – nasze szczęście topnieje, a wraz z nim zanika poczucie osobistej wolności.
Gdy zniewoleni zaczynamy walczyć ze źródłem naszej niewoli – koncentrując się na usuwaniu przeszkód – tracimy z oczu to, co istnieje poza przeszkodami. Mnożymy nasze wysiłki i w rezultacie coraz mocniej wiążemy się ze źródłem naszego nieszczęścia. Mamy odwrotny skutek od zamierzonego.
Poczucie wolności w praktyce bywa sumą codziennych, zwyczajnych wydarzeń. Za każdym razem gdy postępujemy w zgodzie z tym, co prowadzi nas w stronę zadowolenia, bogacenia się czy spełnienia, rośnie nasze poczucie wolności. Gdy działamy wbrew sobie, mamy wrażenie, że wolności brakuje. Gdy minusów jest zbyt wiele, czujemy się wręcz zniewoleni. Bilansu wolności nie da się łatwo oszukać. Jeśli w pracy jesteśmy na minusie, nie wystarczą cudowne wakacje. Jeśli nie układają nam się relacje z bliskimi, choć odnosimy sukcesy zawodowe, ogólny obraz jest niezadowalający.
Jeśli uznamy, że trzeba coś naprawić, musimy zacząć tam gdzie powstał niedobór. Oczywiście, łatwiej nam czuć się wolnym, jeśli przynajmniej w jednym z ważnych dla nas obszarów możemy się tą wolnością cieszyć. To daje nam siły do wprowadzania zmian w innych obszarach. Pocieszające jest też to, że nie potrzebujemy rewolucji. Wystarczy zacząć od małych kroków. Od z pozoru błahych spraw. Oraz od szczerej odpowiedzi na pytanie o to, co jest moją własną, prawdziwą potrzebą, a co wzorcem przejętym od rodziców, partnera, przyjaciół, wzorcem utrwalonym przez normy i wartości kulturowe lub modnym trendem promowanym przez otoczenie, w którym żyjemy. Nikt nie uczyni nas wolnym za nas, bo nie jest nami.
***
Charakterystyczną przypadłością jest to, że jeśli człowiek zaczyna analizować czy jest rzeczywiście szczęśliwy i co za tym idzie, czy czuje się wolny, to jest to moment gdy już definitywnie wpada w dołek. To wówczas pojawiają się te mądre pytania, które gdybyśmy zadali je sobie znacznie wcześniej, znacznie poprawiłyby nam jakość życia:
- Kiedy czuję się w pełni sobą?
- W jakich sytuacjach nie mam odwagi być sobą?
- W jaki sposób i kiedy okazuję moją odwagę by być sobą, zgodnie z moją prawdziwą naturą?
- Kiedy nie pozwalam sobie na podążanie za moimi pragnieniami?
- Komu pozwalam, by określał za mnie moje cele i pragnienia?
- Kiedy czuję się zniechęcony, bez motywacji by robić cokolwiek?
- Co i kiedy robię pod przymusem?
- Kiedy czuję się ożywiony, pełen energii, ochoty do działania? W domu, w pracy, w innych sytuacjach?
- Co wykonuję dobrze, ale bez poczucia zadowolenia?
To pierwsze z brzegu, jakie przychodzą mi do głowy. Jestem jednak pewien, że jeśli weźmiecie kartkę papieru i coś do pisania to jesteście w stanie zrobić sobie porządny bilans, który pozwoli wam odkryć swoją ścieżkę. Swoją, nie cudzą. A może odkryjecie, że jeszcze nie wiecie co to znaczy być sobą?
Przeszkodą do znalezienia własnej drogi jesteśmy wyłącznie my sami. To nasze nawykowe przekonania najbardziej nas zniewalają. Sprawiają, że schematycznie interpretujemy rzeczywistość i reagujemy na nią w zgodzie z tą interpretacją. Prawdziwie wolni jesteśmy wtedy, gdy pozostajemy w kontakcie z rzeczywistością. Przestajemy wówczas być więźniami z góry powziętych sądów. Nie znaczy to wcale, że z pobudek konformistycznych ulegamy presji. Źródłem konformizmu jest obawa przed odróżnianiem się, lęk przed odrzuceniem, potrzeba zasłużenia na aprobatę. Gdy jesteśmy wewnętrznie wolni, to nie mamy takich potrzeb ani obaw – nie interpretujemy sytuacji, lecz widzimy rzeczy takimi, jakimi są. W zależności od okoliczności możemy zachować się tak jak inni albo w sposób dla innych całkowicie niezrozumiały. Nie próbujemy też przewidzieć, jak się zachowamy w jakiejś sytuacji, zanim ona nie nastąpi.
Możemy też przyjąć rolę pasażera. Czuć się coraz bardziej samotnym i widzieć za oknami coraz więcej brudu, szarości i bałaganiarskiej architektury.
-------------------
Emilian Wojda
Komentarze
Prześlij komentarz