Przejdź do głównej zawartości

"My Favourite Game"


Chociaż zespół The Cardigans nie łapie się chyba nawet w setce wykonawców, którzy kształtowali mój gust muzyczny, to jako domorosły kronikarz sceny rockowej znam również jego twórczość i obiektywnie muszę przyznać, że ma w swoim dorobku kilka naprawdę udanych kompozycji. Ta powstała w 1992 roku szwedzka grupa intryguje przede wszystkim tym, że potrafiła zmieniać swój styl wraz z każdym wydanym albumem. Grali rocka alternatywnego, indie rock, ale też pop inspirowany latami 60-tymi ubiegłego wieku.

Ich najbardziej znanym utworem jest niewątpliwie "My Favourite Game" z płyty „Gran Turismo”. To opowieść o związku, który z góry był skazany na niepowodzenie. Nina Persson pokazuje w tym kawałku, jakie błędy zdarza się nam popełniać, gdy spodziewamy się po miłości nieodpowiednich rzeczy. Zarówno kobieta, w jaką wciela się tutaj wokalistka, jak i jej partner nie potrafią się komunikować i na siłę próbują ingerować w siebie nawzajem, świadomie bądź nie niszcząc przy tym swoją relację.

On stara się ją kompletnie zdominować. Niemalże wsiąknąć w każdą sferę jej życia, wciąż poszukując w niej czegoś, czego nie jest w stanie znaleźć. Ona z kolei próbuje go zmienić, by bardziej odpowiadał jej oczekiwaniom, co rzecz jasna na dłuższą metę w żadnym wypadku nie jest dobrym posunięciem. Wychodzi więc na to, że ta dwójka nie jest zakochana w sobie nawzajem, a raczej we własnych wyobrażeniach dotyczących tego, jak ma wyglądać wymarzony partner.

Oboje nie potrafią zaakceptować siebie takich, jakimi po prostu są. Nic dziwnego, że "przegrywają" w końcu swój związek. Sam fakt, że podchodzą do miłości jak do gry nie wróży im powodzenia. To nie są przecież jakieś podchody czy rywalizacja między dwójką ludzi. Tu chodzi o akceptację i wzajemne wsparcie, a tego najwidoczniej ani on, ani ona nie mają w swoim repertuarze zachowań.

Jak rano usłyszałem tę piosenkę, to uznałem, że mam podany na tacy temat mojego kolejnego felietonu. Napiszę o oczekiwaniach, pomyślałem. Wbrew pozorom to nie jest takie proste zagadnienie i kryje w sobie poważny konflikt. Z jednej strony mamy bowiem mainstreamowy trend stawiania sobie celów i konsekwentnego ich realizowania, aby osiągnąć szczęście, sukces czy cokolwiek co się kryje dla nas pod tym pojęciem, a z drugiej doświadczenie, że najbardziej cierpimy gdy mamy niespełnione oczekiwania. Jak widać, łatwo nie jest.

Od jednych usłyszymy, że oczekiwania są w porządku i nie da się ich uniknąć. Wyznaczają one horyzont naszych aspiracji i dążenie do szczęścia. Równie często możemy zetknąć się ze stwierdzeniami, że się łudzimy i nie potrafimy zachować realizmu. Że za dużo oczekujemy i dlatego spotykają nas rozczarowania. Że pokładamy zbyt duże nadzieje w ludziach, że w końcu budujemy zamki na piasku. To potrafi nieźle zdołować i całkowicie obrać z oczekiwań, czyli w tym przypadku synonimu iluzji, wpędzając tym samym w apatię.

Oczekiwania to tkanka naszych relacji zawodowych, partnerskich, przyjacielskich i rodzinnych. Pokładamy w nich swoje krótko- i długoterminowe nadzieje, pragnienia i marzenia oraz to, co kluczowe dla poczucia bezpieczeństwa, spełnienia i szczęścia. Nie ma nic złego w ich tworzeniu, definiowaniu i stawianiu na horyzoncie. Tym bardziej, że to pochodna wychowania i potem dalsze procesy są jedynie jego rozwinięciem. Już od dziecka jesteśmy wciśnięci w ramy oczekiwań naszych rodziców, konwenansów środowiskowych itp. Mamy ładnie jeść, być grzeczni, uśmiechać się na widok cioci, której nie lubimy. Potem iść na studia prawnicze lub medycynę, bo rodzina uważa to za jedynie słuszny i perspektywiczny wybór. Ci najdalej idący wskazują też Romana jako najlepszą partię, za którą powinna wydać się ich ukochana córka. 

Nieważne w jakim zakresie każdy z nas te oczekiwania spełnia. Większość jest zwykle realizowana, a co najważniejsze świat wokół nas zaczyna przyjmować obraz listy oczekiwań, która się w jakimś stopniu zmienia, ale stanowić zaczyna kwintesencję życia. Zaczyna brakować mnie jako podmiotu, tylko jestem zestawem oczekiwań moich wobec świata i siebie i świata wobec mnie. 

Nie powinno to nikogo zaskoczyć, ponieważ oczekiwania to nic innego jak osobiste przekonania i założenia na temat przyszłości. To złożone mechanizmy pozwalające przewidzieć i wyobrazić sobie pewne sytuacje i się na nie przygotować.

Dlatego też (wykluczając patologię) nacisk na dzieci ze strony rodziców to przecież działania dla ich dobra. Tak sądzą. Takie są ich intencje. Nie chcą przecież nic złego dla dziecka. Ale niestety częściej skutek jest odwrotny. Oczekiwania mogą ciążyć na dzieciach latami i działać jak zaciągnięty hamulec ręczny na autostradzie. Presja rodziców bywa tak toksyczna, że młodzi ludzie, zamiast uczyć się i doświadczać życia na swój osobisty rachunek, zamykają się w sobie i przyjmują cudze myślenie jako własne. W życiu dorosłym przestają zazwyczaj mieć swoje zdanie. Podporządkowują się tym „co wiedzą lepiej”, albo idą w drugą stronę i stają się tymi co żądają. Rusza koło zamachowe w postaci mechanizmu niespełnionych marzeń przekładanych na dzieci. I tak od pokoleń. Wszyscy o tym wiedzą, a przypadków depresji coraz więcej. Dla mnie korelacja pomiędzy niespełnionymi oczekiwaniami a psychicznym rozsypywaniem się ludzi jest oczywista.

Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, ponieważ to jak nas traktowali rodzice zaczyna w większości umysłów budować obrazek rodziców idealnych. A to rodzi poważne konsekwencje. To, czego od nich nie otrzymaliśmy, albo bardziej to, co wymyśliliśmy sobie, że powinni nam zapewnić, chcemy teraz dostać od innych. Czy to w pracy, czy w związku. Nawet w miłości w pewnym momencie może wypełnić nas nie tyle uczucie, co roszczenie, żal, pretensja wobec drugiej osoby. Kochać to wtedy oznacza brać, być kochanym, ratowanym w kłopotach. Bo przecież rodzice mogli być lepsi, mogli silniej kochać, mocniej przytulać, nie wyjeżdżać, nie przegapić mojego smutku. 

Przełożenie na oczekiwania w pracy i wobec pracy również jest tutaj bardzo widoczne. Zainteresowanie pracownikiem, jak mną się nie interesowali nawet kochający mnie przecież rodzice? Tylko wyjątki uznają, że to ważne i trzeba im dać to, czego im brakowało. Większość idzie raczej w kopiowanie poznanych wzorców.

Buddyści uważają, że oczekiwań należy się pozbyć. Ale nawet jeśli uznamy to za właściwy kierunek to jak to zrobić? Jak nie przywiązywać się do efektów? Jak kochać bezwarunkowo i nie spodziewać się ze strony partnera konkretnych działań? Jak być z ludźmi w pełnej akceptacji i współczuciu, jak są plany do wykonania? Jak nie czekać na zwrot z inwestycji? 

To prawda, że oczekując jesteśmy jedną nogą w przeszłości, a drugą w przyszłości. Nie żyjemy wtedy tu i teraz. I to jest chyba największy paradoks, bo przecież właśnie żyjemy tu i teraz. 

Oczekiwanie to silne przekonanie, że coś w przyszłości się wydarzy w odpowiedzi na to, co wydarzyło się w przeszłości. Zazwyczaj niestety oczekiwania opierają się na niepowodzeniach, krzywdach, przekonaniach i traumach. W takim układzie kiedy pozbywasz się oczekiwań w swoim życiu, automatycznie zaczynasz czuć, że żyjesz, bo zaczynasz skupiać się na teraźniejszości. Wiele różnych badań to potwierdziło.

Oczekiwania automatycznie narażają nas na rozczarowanie. Za każdym razem gdy nie zostają one spełnione w takim stopniu, w jakim się spodziewaliśmy lub nie zostały spełnione wcale, czujemy zawód. Gdybyśmy oczekiwań nie mieli, bólu by nie było. Prosta matematyka.

Wspomniani buddyści dowodzą, że oczekiwanie nie pozwala na bycie elastycznym wobec życia, a co za tym idzie: Wszechświat nie ma pola manewru. Jeśli oprzemy się na Prawie Przyciągania, wiemy jak ważne jest to, aby nie przywiązywać się do efektu końcowego. Oczekiwania utrudniają lub całkowicie uniemożliwiają proces przyciągania, który (w dużym uproszczeniu) polega na przyciąganiu szczęścia myślami. W praktyce to np. spotkanie osoby, o której akurat myśleliśmy.

Idąc dalej, uważają też, że oczekiwania obniżają samoocenę. Jeśli czujesz, że nie spełniasz czyichś oczekiwań (np. przytoczone wcześniej oczekiwania rodziców wobec ciebie w dzieciństwie) czujesz się sobą rozczarowany. Oczekiwania, które cię obciążały sprawiły, że czułeś się jak chodząca porażka. To nie jest grunt pod budowanie wysokiej samooceny. To powinno skłaniać do wyzbycia się oczekiwań wobec innych.

Niespełnione oczekiwania generują urazy i niechęci, a te z czasem kumulują się w złość i nienawiść. Jeśli masz wrażenie, że stale musisz spełniać oczekiwania innych, czujesz się jak w więzieniu. Nie ma w tym wolności i prawa wyboru, ani poszanowania ciebie jako człowieka. 

***

Trudno mi się nie zgodzić z tymi tezami filozofii Dalekiego Wschodu. Są mi bardzo bliskie. Wiem jednak też, że są całe sfery życia, gdzie nie sposób tak po prostu dać się ponieść. Zaufać Światu bez ograniczeń. Całe życie zawodowe spędziłem w obszarach, gdzie jasno zdefiniowane oczekiwania były podstawą jakiejkolwiek działalności. To sprzedaż i rekrutacja.  Tutaj bez oczekiwań nawet trudno sobie cokolwiek wyobrazić. 

W efekcie mamy ograniczenia ze względu na charakter sfery, w której operujemy i tej ludzkiej, będącej pochodną wychowania. 

Jako zwykli ludzie mamy skłonność do dopisywania pozytywnych zakończeń do scenariuszy, które właśnie się odgrywają. Lubimy mieć pewne oczekiwania, spodziewać się konkretnego efektu, obliczać w myślach dokładny wynik, czyli finał sytuacji. Nie zostawiamy przez to Wszechświatowi pola manewru. Co z tego, że to tak jakbyśmy wypowiadali życzenie i dołączali do niego dokładną instrukcję obsługi tego, jak ma się ono ziścić? Nie myślimy na ogół w tych kategoriach. Szczególnie w biznesie. Ba, wręcz uważamy, że byłoby to dla niego szkodliwe. Nie można przecież tutaj pójść na tzw. żywioł. Chociaż, jak się zastanowić, to w wielu start-upach to jakoś z sukcesem przeszło.

Mamy oczekiwania względem życia, siebie, ról jakie odgrywamy i względem innych osób. Wszystko to sprawia, że nie pozwalamy się sobie pozytywnie zaskoczyć i zmierzamy dobrowolnie w kierunku rozczarowania kiedy coś idzie nie tak, jak założyliśmy. Oczekiwaliśmy przecież innych efektów. I po co tak? Przecież mamy wiele doświadczeń jak działa miła niespodzianka. Niestety mamy też w pamięci skutki nieprzewidzianych zdarzeń negatywnych. Im jest ich więcej tym skłonność do programowania przyszłości wzrasta. Problem w tym, że przewidywanie przyszłości w oparciu o przeszłość z założenia obarczone jest błędem, a co za tym idzie prawdopodobnym rozczarowaniem. Bo świat się nieustannie zmienia i niby rzeka ta sama, ale woda w miejscu, na które patrzymy z każdą sekundą już inna. 

W biznesie dokonujemy prostego wyboru. Wolimy w miarę przewidywalne rozczarowanie niż niespodziewaną katastrofę będącą wynikiem spontanicznej beztroski (bo tak to sobie tłumaczymy).

Czy pozbycie się oczekiwań jest zatem dobrym drogowskazem? Czy można coś z tym zrobić? A jeśli nawet tak, to czy jest wykonalne? 

Moim zdaniem kierunek właściwy i wykonalny, ponieważ są osoby znane z imienia i nazwiska, które poszły tą drogą. Mnie (i podejrzewam większości populacji) nie stać na taką radykalną odmianę, chociaż założenie wydaje się być logiczne. Nie jestem w stanie odejść całkowicie od oczekiwań, ale myśląc stale o tym zaczynam poważny proces ich weryfikacji. W życiu prywatnym od wielu oczekiwań odstąpiłem i czuję się znacznie szczęśliwszy. To mnie utwierdza w przekonaniu, że buddyści mogą mieć rację. Gorzej z życiem zawodowym. Tutaj brak opomiarowania może skończyć się znacznie gorzej niż jest w stanie ogarnąć to nasza wyobraźnia. Może, ale z drugiej strony nie musi. Przed spróbowaniem zatrzymuje nas strach, a nie racjonalne wyliczenia oparte na reprezentatywnej próbie przypadków, w których biznes został puszczony sam sobie. To zrozumiałe, bo ktoś inwestuje pieniądze i ma prawo do obaw. Gdyby nie miał, to równie dobrze może rozrzucać banknoty z mostu. Przynajmniej będzie chwilowa frajda.

Myślenie o porzuceniu oczekiwań w moim przypadku skutkuje ich rozluźnieniem. Skłania do zastanawiania się bardziej jak, a nie co. Dopuszcza też warianty, a nie skupianie się tylko na jednym scenariuszu. To poważny krok do przodu. Chroni przed pochopnym stosowaniem czarno-białych zasad. Uważam, że względność pewnych zjawisk nieźle ująłem w starym artykule: „Czy trzymać w zespole handlowca, który nie realizuje planów?”

Weryfikacja oczekiwań w kierunku odejścia od nich zabezpiecza też przed zabijaniem kreatywności osób, którym te oczekiwania stawiamy. Na pewno nie sprzyja też pojawieniu się zapędów autorytarnych w kierowaniu ludźmi.

I na koniec powoduje, że nawet nam nie przychodzi do głowy, aby uprawiać jakieś ulubione nieczyste gierki, jak w piosence „My Favourite Game”. Kombinowanie w kategoriach „za wszelką cenę” nie wchodzi wtedy par excellence w ogóle w grę.

-----------
Emilian Wojda

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Stan"

To dla mnie (boomera) jedna z najwspanialszych piosenek rapowych w historii, nawet jeśli niektórzy puryści zaprzeczają temu z powodu uprzedzeń wobec artysty. Warto wiedzieć, że dzięki temu utworowi słowo „stan” stało się popularnym słowem slangowym – a dokładniej, zostało wręcz dodane do głównego kanonu języka angielskiego. To jeden z najlepszych rapów opowiadających kompletną historię. Zrozumiałą i interesującą jak dobry film. Piosenka obraca się wokół opowieści o fikcyjnym facecie o imieniu Stan, który jest, delikatnie mówiąc, zagorzałym fanem Eminema. Obserwujemy eskalację psychicznych problemów bohatera. Zaczyna się niewinnie od usilnych nieudanych prób komunikowania się ze Slimem (w domyśle Eminemem). Ponieważ Stan nie otrzymuje szybkiej odpowiedzi, staje się coraz bardziej zły i brutalny. Ostatecznie radzi sobie ze swoim rozczarowaniem popełniając morderstwo-samobójstwo, zrzucając siebie i swoją ciężarną dziewczynę z mostu. Chociaż pozornie ta kompozycja ma niewiele wspólnego z

"When The Curtain Falls"

  Piosenka powstała w pierwszej połowie 2018 roku.  Na singlu ukazała się 17 lipca, promując album AOTPA. "When the curtain falls" to typowy hit, dynamiczny rock z atrakcyjnym riffem i emocjonalnym, krzykliwym śpiewem Josha. Zaskakuje natomiast tekst utworu, nietypowy dla  tego typu kompozycji. Opowiada o aktorce, która kiedyś była przedmiotem uwielbienia, ale uroda, sława i młodość przeminęły wraz z adoratorami oferującymi pierścionki zaręczynowe. Autor radzi jej aby odpoczęła. Żegna się z jej dotychczasowym wizerunkiem, który przestał być już porywający. Kurtyna, która opada po jej każdym przedstawieniu ma coraz bardziej gorzki smak. Aż przychodzi czas kiedy opada na zawsze. Sięgnąłem do tej piosenki po rozmowie z kolejnym rozgoryczonym menedżerem wysokiego szczebla, którego świat nagle runął w gruzy wraz z utratą eksponowanego stanowiska. które z sukcesami zajmował przez wiele lat. Dla takich osób to zwykle prywatna tragedia. Rzadko kiedy widzą w momencie zwolnienia celowo

"Creep" czyli trzeba wierzyć (w siebie).

Bohaterem piosenki zespołu Radiohead jest chłopak obsesyjnie zakochany w wyjątkowej i wręcz doskonałej (wg jego oceny) dziewczynie. Onieśmielony jej wyimaginowaną perfekcyjnością nie może się zdobyć na to, aby nawiązać z nią chociażby kontakt wzrokowy. Na przeszkodzie stoi zbyt niska samoocena. Taki odmieniec nie zasługuje przecież na obcowanie z aniołem ze snów. Thom Yorke napisał "Creep" w latach osiemdziesiątych, kiedy studiował jeszcze na Uniwersytecie Exter. Inspiracją była podobno dziewczyna, którą wypatrzył w tłumie na jednym z pierwszych koncertów zespołu.  Ten utwór rozbrzmiewał mi w głowie od kilku miesięcy ale jakoś nie mogłem znaleźć powiązania tekstu piosenki z żadnym tematem, na który chciałbym coś napisać. Pomogły coraz liczniejsze publikacje dotyczące zaufania. Trudno mówić o zaufaniu bez dotknięcia zagadnienia wiary w siebie. Nie sposób też nie zauważyć, że kryzys sprzyja zwątpieniu. Temu zjawisku ulegają w dużej mierze sprzedawcy. Ograniczony popyt i zmiany